Translate

30 listopada 2012

Czuję oddech Lodowej Królowej...



*
Przebudzenie

Od rana bolała ją głowa… Właściwie najpierw jej się to przyśniło… Czuła w czarno-białym śnie niesamowicie doskwierający ból… Jakieś dziwne czarne postaci otoczyły ją w lesie wymarłych drzew i patrzyły na nią twarzami bez oczu… Ona, odziana w białą, jedwabną koronkową halkę, zaczęła uciekać, biec boso po chruście, który kaleczył jej stopy… Czuła doskwierający ból, zaczęło brakować jej tchu, a gdy się obudziła i zorientowała, że był to tylko sen, wcale nie poczuła się lepiej. Wręcz przeciwnie, ból narastał, podobnie, jak irracjonalne odczucie obecności czarnych postaci tuż przy niej… Poleżała chwilę w łóżku, ale czegoś jej brakowało… Jej dwa białe, śliczne koty, które zawsze z nią spały, rozpłynęły się gdzieś we mgle… Wstała, spojrzała na zegarek… Szósta dwadzieścia dwie, środek cholernej nocy, spała niecałe trzy godziny…

-Kociaki, gdzie jesteście? – zaczęła chodzić po mieszkaniu i wołać swoje pupilki, które zawsze reagowały na jej głos, nie tym razem jednak. – Albin, Balbina, chodźcie do mnie, słoneczka!
Nie zareagowały. Obeszła dom i znalazła je w gościnnym pokoju za fotelem, przytulone do siebie, zlęknione, trzęsące się dwie białe kulki…

- Co się dzieje, wy moje boże istoty? Czemu się chowacie? – spytała zaniepokojona, czując w sercu lęk i ucisk w gardle. – Chodźcie, misiaczki, dam wam jeść…

Zero reakcji od istot, które zawsze robiły, co mówiła, które z nią były praktycznie non stop, gdy była w domu, które potrafiły za nią chodzić nawet do łazienki…
Schyliła się i wzięła je na ręce. Czuła, jak szybko biją im, ich malutkie serduszka. Zaniosła je do sypialni i wtedy stało się coś bardzo dziwnego: koty wyrwały się jej z rąk, zaczęły miauczeć i fukać gdzieś w stronę łóżka, po czym z hukiem, prawie nie wyrabiając zakrętu na wywoskowanych podłogach, uciekły z powrotem do gościnnego…
Pomyślała, że nie pasuje im zapach nowego, elektrycznego odświeżacza powietrza… Stwierdziła, że pewnie jest to też powód jej bólu głowy i wyjęła wtyczkę z kontaktu za łóżkiem… Poszła leniwym krokiem go kuchni, zrobiła sobie kawę z mlekiem i połknęła dwa ibupromy, ale ból nie dawał za wygraną…
Nałożyła kotom jeść, jednak nie zareagowały… Dziwne, bo zawsze wabił je zapach świeżego kociego jedzonka… Wzięła prysznic, prawie zimny… i nic, głowę jej po prostu rozsadzał ból… Zadzwoniła do Tomka, czuła, że już nie śpi. Porozmawiali chwilkę o tym, jak świetnie wypoczywa mu się razem z córką na Majorce, a gdy spytał, jak się czuje, odpowiedziała, że rewelacyjnie, nie chcąc go martwić.


Pomyślała, że może jeszcze troszkę pośpi, może jak zaśnie, ból minie, położyła się w pachnącą, czerwoną pościel, ale zrobiło jej się bardzo, bardzo zimno… Tak przenikliwego chłodu nie czuła od dawna. Miała dziwne wrażenie, że Królowa Śniegu z baśni Andersena, stoi za jej lewym ramieniem i oddycha na nią kryształkami lodu…


Zdenerwowana, wstała z łóżka, bo stwierdziła, że już na pewno nie zaśnie. Spojrzała na termometr za oknem. Dwadzieścia na plusie, czyli nieźle, jak na tegoroczne plugawo-szare lato. Ubrała się, zrobiła sobie kawy do termosu, wzięła tabletki przeciwbólowe i kurtkę przeciwdeszczową. Poszła wygłaskać koty, które zastygły w jednej pozycji, znów za fotelem, pootwierała wszystkie drzwi, żeby pod jej nieobecność mogły swobodnie poruszać się po domu i wyszła.

Nie miała planów, lubiła improwizować. Wsiadła do samochodu i wyjechała wolno spod domu. Miała tak zimne dłonie, że trudno jej było zmieniać biegi. Dodała gazu, włączyła płytę ukochanego wegetarianina, Bryana Adamsa i stwierdziła, że pojedzie sobie pochodzić po górkach. Głowa ją bolała tak mocno, aż chciało się jej wymiotować, co dodatkowo potęgowały ostre zakręty. Bryan Adams śpiewał właśnie o tym, że na chmurce numer dziewięć, odpowiednikowi naszego siódmego nieba, spełni się jego miłość, a ona śpiewała razem z nim. Uwielbiała jego teksty i lekko zachrypnięty głos, a wszystkie przeboje wyśpiewane przez tego rudawego blondyna znała na pamięć. Była na jego koncertach w Sopocie, Berlinie i w Pradze, co jeszcze bardziej pogłębiło jej platoniczną miłość do tego przystojnego, choć niewysokiego Kanadyjczyka...
Rozmarzyła się,pomyślała,  że fajnie by było kochać się na bialutkiej, chłodnej, puchowej chmurze i, nagle, zobaczyła, że na drodze stoi czarna postać z jej snu… Pomyślała, że to jakiś cholerny paradoks w momencie, gdy ona sobie śpiewa o białych chmurach i myśli o kochaniu… Ale postać stała nieruchomo… Nacisnęła na hamulce i usłyszała niesamowity pisk opon…


Mgła… Jednak jakaś inna… Taka tęczowa, mało mglista, niesamowita… Gdzie ja jestem? Śnię? Nieważne, wreszcie nie jest mi zimno i nie boli mnie głowa… A ci ludzie, co tak biegają? A, wypadek… Tylko po co tak wrzeszczą? Co to da? Ludzie dziwnie reagują w kryzysowych sytuacjach.. Młoda kobieta, ładna kobieta, fajne ma rzęsy, długie… Życia jej chyba nie wrócą, spokojnie… Skąd ja ją znam? Znajoma jakaś… O, cześć tato! Taaato, czemu nie reagujesz? Czemu znowu tak młodo wyglądasz? Chyba nie mówię… Ale numer, myślę tylko… Dziwne… O, a ciebie widziałam dziś we śnie… Zostaw mnie! Nie chcę iść z tobą! Co robisz? Kim jesteś? Spadaj!

-Spokojnie, Adrianno… Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Ukazałem ci się we śnie, żeby cię ostrzec, żebyś zastanowiła się, co ci grozi… Tak dużo czytasz i oglądasz na mój temat, a nie zorientowałaś się, że ja, to ja.

- Ty, to ty ... czyli kto?

- Chodź - powiedziała postać i jakąś dziwną siłą, nie używając rąk, pociągnęła ją za sobą… - Ta kobieta, którą ratują, to ty. To twoje ziemskie ciało. Nie chcę cię jednak zabierać jeszcze, bo nie spełniłaś swojej misji. Musisz wychować swoje dziecko, uratować parę zwierzaków i napisać o mnie. Musisz nadal pracować dla ludzi… ale inaczej…

- Nie chcę wracać, dobrze, że to się stało, nie chcę się starzeć, chcę tu zostać.

- Nie bądź próżna, egoistyczna, tylko dokładnie mnie posłuchaj. Wrócisz, taka jest wola tego, który powołał cię do życia. Ja jedynie ją spełniam. Moje zadanie polega na przeprowadzaniu duszy na drugą stronę, jak wy to nazywacie, rzeczywistości. Ale to nie jest jeszcze twój czas. Nie zabieram ludzi, którzy mają zapisane dłuższe życie i wiele do zrobienia. Przestraszyłem twoje koty, widzisz, one widzą więcej i inaczej, niż ludzie, odbierają fale na innych częstotliwościach… Bały się o ciebie… Musisz wrócić i je ukochać.

- Zabierz mnie, proszę. Jest mi tu dobrze, przynajmniej nic mnie nie boli… Boję się starości, Alzheimera, raka, Parkinsona, wkładek Tena Lady, paskudnych pampersów, chemicznych kroplówek, pigułek, odleżyn, wrzodów, smrodu i innych tego typu historii. Nie chcę mieć sztucznych zębów i nie chcę nie poznawać swojej twarzy w lustrze. Nie chcę być ciężarem dla swego dziecka na stare lata, nie chcę być ciężarem dla kogokolwiek. Skoro twój pan tak bardzo nas kocha, to po jakiego grzyba wymyślił starość? Żeby znieczulić nas na śmierć? Sam wiesz, jeśli jesteś wszędzie, że ja akurat nie wierzę w Boga, a ciebie się nie boję! Więc zostaw mnie tutaj i sobie idź!

- Rozczulasz mnie brakiem pokory, Adrianno… Ale właśnie takich niepokornych dusz potrzebujemy. Możesz nie wierzyć w Boga, skoro jednak wierzysz, jak to nazywasz, w Najwyższą Inteligencję, nie jest ważne, jak go nazwiesz. On jest wszędzie, w tobie i we mnie, tu i gdzie indziej… W tym życiu, w poprzednich, następnym, w tym świecie i w innych, wszędzie… Pamiętaj o tym, pisz, opowiadaj, mów. Mów o świetle, o miłości. I zmień pracę. Studenci cię uwielbiają, twoje ćwiczenia i wykłady wiele ich uczą, ale twój wolontariat jest ważniejszy. Duzo ważniejszy. Te dzieci bardziej potrzebują twego ciepła, niż studenci twojej wiedzy… 

- Nie będę pracować z upośledzonymi, chorymi dziećmi, bo się uwstecznię, a od studentów się uczę. Trzy godziny w tygodniu gratis mi starczy. Zostaw mnie, słyszysz? Nie chcę już tam być! Muszę tu zostać! Fuck you very much!

- Adrianno, musimy wracać, będzie bolało… - powiedziała stanowczo czarna postać i zniknęła.


Czas jest największym paradoksem, jaki istnieje… lub nie istnieje?

Takiego bólu nigdy jeszcze nie czuła. Bolało ją wszystko, wszystko, każda cząsteczka ciała, włosy, paznokcie, zęby… Z ogromnym trudem otworzyła oczy… Zobaczyła nad sobą trzy twarze: Tomka, Magdy i jakiegoś facecika w okularkach z trzydniowym zarostem, który odezwał się pierwszy, bo po twarzach Magdusi i Tomasza, nie wiadomo czemu, płynęły łzy… Pomyślała, że to jakiś pieprzony matrix, że ma zwidy i zaraz wróci tam, gdzie była z czarną postacią...

- Witamy wśród żywych. Jestem lekarzem, Adam Stroński.

- Adrianna Roztecka - Zięcik, chcę pić, strasznie chce mi się pić! I chcę umrzeć!

Lekarz delikatnie zwilżył jej usta wodą.

- Na razie nie może pani pić, kroplówka panią nawodni. Uciekła pani śmierci, więc chyba za wcześnie umierać... Wie pani, co się stało?

- Miałam wypadek, jak jechałam w góry, ale nie wiem, kiedy to było, nie wiem, jaki jest dziś dzień, natomiast tam stoi moja córeczka, Magda ze swoim tatą, tylko nie rozumiem, dlaczego płaczą…

- Dwa dni utrzymywaliśmy panią w farmakologicznej śpiączce, potem jeszcze trzy dni pani spała i miała pani niezwykłe szczęście. Naprawdę, aż trudno uwierzyć... Samochód roztrzaskany, a pani ma wstrząśnienie mózgu, wybity palec wskazujący lewej dłoni i, zapewne bardzo boli panią wszystko, bo jest pani poobijana na całym ciele. Będzie boleć jeszcze kilka dni, ale na pewno będzie dobrze. Jutro dostanie pani picie i lekki posiłek, teraz zostawię państwa samych. 

- Dziękuję, panie... lekarzu – powiedziała bezczelnie i niepokornie, bo przecież to ona robiła  doktorat, będąc po dwóch fakultetach, a lekarze na prowincjach, mieli je z reguły gratis, jedynie z racji wykonywanego zawodu. Co to w ogóle za zwyczaj, żeby lekarzy medycyny honorować tytułem naukowym doktora? Pewnie przejęte z angielskiego, a to, że normalni ludzie studiują dodatkowo cztery lata, żeby zdobyć ten tytuł, to szczegół niezbyt istotny? Lek.med., a nie żaden doktor i już, myślała, a lekarz pogłaskał ją po dłoni, uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach i wyszedł.

Po wyjściu ze szpitala zobaczyła pieczątkę na wypisie: doktor nauk medycznych, specjalista neurolog, Adam Stroński. Uśmiechnęła się do siebie i swojej rogatej, niespokojnej, niepokornej, przekornej, ale jednak ocalonej duszyczki!


***


*


i wróciłam do świata żywych

popieszczona śmierci oddechem
i spojrzałam na świat inaczej
z nieco bardziej cieplejszym
uśmiechem


i nie boję się już tkliwości
ani uczuć okazywania
bo jedynie światełkiem miłości

wrażliwością
śmierć swą przeganiam 


ona stoi przy mnie i czuwa
jednak łączy nas nić zrozumienia 
obie wiemy jak wiele dobra
pozostało mi do zrobienia




 JoAnna Idzikowska-Kęsik, 2011

*

Wszystkie postaci i cała historia są absolutnie fikcyjne i nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi osobami i wydarzeniami, każda zbieżność w opowiadaniu jest zupełnie przypadkowa.


 Pic: Angel of Death by LordHannu, deviantART

11 komentarzy:

  1. A jednak,nie myliłem się :-(
    Znam to,
    ten wypadek drogowy,
    Twój wypadek drogowy.
    Pisałem Ci o tym w poprzednim poście"Odmienne stany samotności"
    Skoro czytałem,to na pewno skomentowałem.
    A tu pustka ?
    Brak komentarzy ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tEN BYŁ AKURAT... MIŁY.
      Tzn. nikomu - oprócz mnie - nic się nie stało.

      Ale przestałam jeździć i jak już chciałam z powrotem,
      to na autostradzie był raz niezły karambol,
      skasowane auto, jakieś tam rany...

      A wiesz, że wierzę w reinkarnację?
      I fakt, iż nie jesteśmy tylko ciałem i umysłem,
      że jest coś więcej?

      Dobrego wieczorku, mnie wciąż boli mózg. :)

      Usuń
  2. O reinkarnacji,już Ci pisałem.
    Nie zauważyłaś.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E, ponoć w weekendy wstajesz o siódmej. :p


      Zauważyłam, dlatego o tym napisałam tutaj, w poście niemal śmiertelnym. :p

      XD

      PS

      Dopiero wstałam i już mnie łeb nie boli, przynajmniej.

      Usuń
  3. Czasem wcześniej(5-6)
    Kociak domaga się mojego widoku :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masakra, moje mają wywalone na wszystko,
      leżą jak mopsy, dopóki nie raczę wstać,
      pies też, chyba, że bardzo chce,
      wtedy szczeka (dziś był już z Jowi).

      A czy ten kociak to kociak czy ma jakąś ksywkę?

      Usuń
  4. To jest kociak.
    Gdy go pierwszy raz zobaczyłem to powiedziałem-
    -jesteś czarny jak moja kawa Moka.
    I tak już pozostało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszak to żeńska nazwa ,ale on niema jajek :-))))))

      Usuń
    2. Mój też. :)

      Ale jak kipnie, to już nigdy nie wezmę kocura.

      Wezmę pieska shih tzu - bo nie są tak wredne i nie leją na świeżo przyniesione ze strychu pranie
      w ramach zazdrości o swoją paneczkę...

      Usuń
    3. Moja ulubiona kuzyneczka(ta co ma urodziny po Tobie)Danusia,
      ma pieska shih tzu.
      Uwielbiamy siebie wzajemnie.
      Qrczę,ależ ona cieszy się gdy przyjadę.
      Skamle,piszczy,warjuje :-))))

      Usuń
    4. Już lubię Danusię. :)

      Shih tzu rules. :)

      Usuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz, zawsze odpiszę i zajrzę do Ciebie w miarę czasowych możliwości: czasem szybko, niekiedy później, ale zajrzę na Twój blog. Pozdrawiam. :)