Translate

31 lipca 2023

"Właściwie sierpień jest jak Kasandra, piękny, jeszcze młody, ale już wie wszystko o katastrofie nicości". ***


        Ostatni dzień lipca, a ja myślę już o sierpniu - i jestem w sierpniu - moim sierpniu, bo jest to miesiąc, w którym się urodziłam. Piękny miesiąc, który z duchowego punku widzenia, jako ósmy w roku, jest bardzo "bogatym" miesiącem. Dlaczego? Już wyjaśniam: 8 to w numerologii cyfra bogactwa, a w sierpniu, jak każdy wie, mamy zbiory i ogromną obfitość darów natury. Z drugiej strony zaś, odwrócona cyfra 8 to także nieskończoność i z jednaj strony symbolizuje ona sięganie do nieba, z drugiej do piekła... Niełatwa cyfra, bo duchowa liczba i często niełatwy miesiąc, ale za to energetycznie bardzo mocny i piękny...


        Tegoroczny sierpień zaczyna się spektakularnie, bardzo intensywnie i z przytupem: super pełnią w rewolucyjnym, niekonwencjonalnym, kreatywnym znaku Wodnika. Wodnik - Aquarius to znak powietrza, ale połączony też z wodą - najbardziej nieprzewidywalny z całego Zodiaku. Już czujemy wpływ tej Wodnikowej pełni i będziemy czuć go w całym pierwszym tygodniu sierpnia, choć kulminacja tej niesamowitej pełni będzie mieć miejsce jutro - 1 sierpnia o godzinie 20:31 (warto w tym momencie zapalić świeczkę). Będzie to Super Księżyc, ponieważ nasz naturalny satelita znajdzie się bardzo blisko Ziemi i jego tarcza będzie dobrze widoczna, wielka i jasna. Pełnia w Wodniku będzie jak wir sprzecznych odczuć, dziwnych uczuć i skrajnych, poplątanych emocji. Taka Luna ma super moce, wyostrza naszą intuicję jak mało która pełnia, jest mocna, ma potężną kosmiczną siłę. Wszyscy jesteśmy energią, wszystko jest energią, wszystko ma wpływ na wszystkich, a Planety, planetoidy i inne ciała niebieskie dają nam subtelne znaki. 

    W sierpniu zawsze mamy też perseidy - roje spadających meteorów i to jest piękny spektakl na niebie. W tym roku jego apogeum przypada na noc z 12 na 13 sierpnia.


        Cóż rzec? Na mnie to wszystko nie działa, albo działa łagodnie, ponieważ urodziłam się w kulminację Księżyca Jesiotrów (taka jest jedna z nazw pełni w Wodniku zwanej też Kukurydzianą Pełnią, Luną Błyskawic, Księżycem Błyskawic i Pełnią Zbożową), mam więc Księżyc i ascendent w Wodniku, kocham wodę i powietrze, uwielbiam. Jako mała dziewczynka stawałam na moście nad rzeką Barycz, gdy byłam u babci na wakacjach i wyobrażałam sobie, że jestem Królową Wiatru, a wiatr nad wodą był niesamowity, przeszywający, głaskał moje ciało i plątał włosy... Babcia wychodziła z domu i ciągnęła mnie do siebie na ciepłą herbatkę i jagodziankę, a gdy wypiłam i zjadłam,  z powrotem uciekałam na most i wyobrażałam sobie inne wymiary, wszechświaty, wodne i powietrzne krainy. I tak mi zostało do dziś. Niby jestem spod słonecznej Panny i kocham Ziemię, ale na niej, wśród żywiołów - szczególnie kocham wiatr i wodę i może dlatego tak bardzo ciągnie mnie nad morze, bo bardzo lubię tam być, czuć smaganie wiatru, szum fal i coś w rodzaju - tak bardzo potrzebnej Wodnikowi - wolności... Czuję się wtedy fenomenalnie i oddycham pełną parą. 

            W pełnię wystawiam na światło księżyca moje kamienie, minerały i kryształy. Zwłaszcza kryształy górskie świetnie łapią pozytywną, intensywną energię. Kryształową szklankę z dobrej jakości wodą stawiam na parapet na całą noc, żeby nabrała księżycowego światła i rano ją piję - rewelacyjnie gasi pragnienie i rozświetla od środka. Spróbujcie! 

        W każdą pełnię i w każdy nów, funduję sobie bardzo interesującą, najlepszą ze wszystkich podróż... Podróż w głąb siebie, swojego jestestwa i własnych emocji. Obecna pełnia, która odbywa się dodatkowo podczas retrogradacji (pozornego ruchu wstecznego) Venus - planety dobrobytu i miłości, zachęci mnie do przemyślenia związków i relacji międzyludzkich oraz stosunku do pieniędzy, do tego, co mam. Już odpuściłam kilka toksycznych dla mnie relacji, przemyślę inne. Retrogradacja Venus (potrwa do chyba 4 września, o ile dobrze pamiętam) sprawia, że odzywają się często byli znajomi, przyjaciele, koledzy, partnerzy życiowi i biznesowi. Osobiście nie zamierzam odgrzewać zepsutych kotletów, choćby z tego względu, że ich nie jadam. Jednak na pewno będę myśleć co zrobiłam dobrze, co źle, co mogę naprawić, a co odpuścić już na zawsze. A odpuszczanie jest ważne i bardzo potrzebne.

            Zauważcie też: wraz z nadejściem pełni się ochłodziło (często tak jest) i pada i wieje - taki jest Wodnik... Wiecie, możecie się śmiać z tego, co piszę, ale kiedyś astrologia była wykładana na wszystkich uniwersytetach świata, a dlaczego pozbawiono nas w pewnym momencie tej starożytnej, głębokiej wiedzy, to sami się domyślcie. Dla mnie jest ona po prostu fascynująca, zgodna z duchem natury i moją duszą.

            Ciekawą datą w sierpniu są jeszcze tzw. imieniny miesiąca czyli 8 dzień sierpnia (8.08.) - jest to magiczny dzień zwany od starożytności Bramą Lwa lub portalem 88 - darem od Wszechświata. Są to wysokie wibracje i warto wtedy bardzo uważać na to, co się mówi, jak się zachowuje, bo podobno to, co robimy manifestuje się bardzo szybko w naszej rzeczywistości. Według starożytnych wierzeń to czas wzmożonej energii kosmicznej docierającej do Ziemi i do naszych ciał oraz umysłów. Wysoko wibrujący portal 88 był obserwowany przez tysiące lat i czczony jako okres, w którym dzieją się cuda... I oby się zadziały! W starożytnym Egipcie obchodzono w czasie tego portalu nowy rok, a rzeka Nil wylewała, zwiastując dobre plony.  

        Taki cytat spisałam kilka lat temu, ale niestety, nie wiem, skąd:

"W astrologii numer 8 jest połączony z Saturnem oraz Bramą Lwa prowadzącą do Syriusza, starożytnej gwiazdy na niebie. Saturn to surowy nauczyciel Zodiaku. Przypomina nam o przeznaczeniu i tym, że nie można pomijać życiowych lekcji. Syriusz jest jedną z najjaśniejszych gwiazd, znaną jako nasze Duchowe Słońce. Swoim blaskiem oświetla prawdy, którymi kierują się nasze ponadczasowe dusze".


        W połowie miesiąca, 16 sierpnia mieć będzie miejsce kolejne ciekawe i cykliczne zjawisko - nów Księżyca w ognistym znaku Lwa. W każdym nowiu warto zrobić sobie porządek w domu, posypać próg świeżą solą i wykąpać się w soli. To oczyszcza i daje energię do działania. Warto afirmować spokój i dobro na kolejne dwa tygodnie do pełni.


         23 sierpnia Słońce opuści znak ognistego Lwa i wkroczy do ziemskiej Panny - znaku, który dominuje wśród laureatów Nagrody Nobla, słynie z tego, że Panny z reguły są bardzo uporządkowane, czego o sobie nie mogę powiedzieć, choćbym nawet chciała - najlepiej się czuję w swoim artystycznym, Wodnikowym nieładzie, malutkim, harmonijnym chaosiku.
    24 sierpnia Merkury - planeta komunikacji, rozpocznie retrogradację. Warto wtedy wrócić do rozpoczętych wierszy, niezdanych egzaminów, zaczętych kiedyś i odłożonych na później projektów. Można rozpocząć dietę oczyszczającą, ale lepiej nie podpisywać ważnych umów i nie kupować drogiego sprzętu elektronicznego, bo może mieć ukryte wady. Wierzcie mi lub nie: kupiłam auto w czasie retrogradacji myśląc, że ostrzeżenia astrologów to bzdury i auto miało dużą ukrytą wadę, a naprawa sporo mnie kosztowała.
        Tegoroczny sierpień równie spektakularnie się skończy. Bo mamy w tym roku dwie pełnie w sierpniu i wbrew pozorom jest to rzadkie zjawisko - dwie pełnie w jednym miesiącu wypadają raz w roku. Druga pełnia, jeszcze bardziej super niż pierwsza, bo jeszcze bliżej Ziemi - 31 sierpnia - tzw. Blue Moon - będzie w bardzo wrażliwym, intuicyjnym i dychotomicznym znaku Ryb (Ryby są dziwne, jedna płynie w jedną stronę, druga jest martwa i płynie w stronę przeciwną) - i ja mam tutaj takie osobiste przemyślenie, że ta pełnia w Rybach zakończy Erę Ryb trwającą umownie od narodzin Chrystusa i zacznie się już na dobre opiewana i szumnie zapowiada przez proroków, astrologów i innych magików - Era Wodnika...

            Niemal koniec cudnego sierpnia - dzień, który po zsumowaniu cyfr też daje 8 - to moje urodziny, a zaraz po nich - koniec wakacji i powrót do pracy, dla mnie - nowy rok, nie tylko szkolny, ale przede wszystkim nowy rok życia... Myślę, że będzie dobry, bo księżyc będzie rósł tuż przed pełnią, a to oznacza dobre, pozytywne  prognozy na przyszłość w urodzinowym roku. I niech się dzieje Dobro!

                Sierpień (cudna jest ta polska nazwa miesiąca, dużo piękniejsza niż August) to ostatni letni miesiąc, dla wielu miesiąc urlopów, letniego wypoczynku, zatrzymania, spokoju... Miesiąc już bardziej słoneczników, niż maków, ale i one wciąż gdzieś są, ciągle je wypatruję i fotografuję, te moje ukochane maczusie - symbol obfitości i numerologicznej Piątki, którą jestem...

            Życzę Wam pięknego, słonecznego i udanego sierpnia, spokojnych super pełni Księżyca i cudów codzienności! 

        A na koniec podaję kilka pięknych cytatów o sierpniu. Ten w tytule  - bardzo, bardzo trafny - jest autorstwa Anny Janko, a oto inne:

*

    Sierpień to jest dziwny miesiąc. Spod niego we wsi prześwituje goła ziemia, spod ludzi prześwitują kości. W sierpniu mieszają się ze sobą życie i śmierć, dzień i noc, ciemne i jasne. W sierpniu mamy wszystkiego dużo i jednocześnie odczuwamy brak. Cieszymy się i popadamy w głęboką melancholię. W sierpniu zieleń przebrzmiewa i kładzie się nisko, kruszy się od upału, wypalają się w słońcu zgliniałe twarze, podpalają się psie brzuchy. (...)

Sierpień to był we wsi dziwny miesiąc. Sierpień zostawiał na skórze piegi, a w środku, w człowieku zostawiał poczucie, że kończy się czas słońca, czas dojrzewania i rozkwitania, a nadchodzi czas ścinania ciężkich głów słoneczników, czas opadania, proroczych snów i pytań, co dalej.

                                                        Anna Ciarkowska, Dewocje

*

     Sierpień to początek jesieni. Pewne sprawy dojrzewają w sierpniu, opiwszy się słońca przez całe lato. Inne zaczynają obumierać i opadają w nicość. W sierpniu czuć pierwsze ukłucia chłodu. Za dnia, podczas meczu, człowiek może spiec się na raka, ale po powrocie do domu tego samego dnia wieczorem słońce, zmęczone walką, pozwala zimnemu, blademu księżycowi przegonić się za wzgórza. Słońce jest w sierpniu słabsze, jakby rozwodnione, nie potrafi utrzymać ciepła przez całą dobę. 

                                                Donal Ryan, Taki właśnie jest grudzień

*

     Sierpniowy poranek połyskuje kolorami umierającego lata, purpurą naparstnicy i żółcią aksamitki. W tych barwach jest śmierć, która nawet nie próbuje ukryć swojej obecności, cmentarna upiorność wydobyta na powierzchnię przez wściekle rozgrzane słońce. 

                                                    Olga Górska, Nie wszyscy pójdziemy do raju

*

     Kocham granice. Sierpień jest granicą między latem a jesienią; to najpiękniejszy miesiąc, jaki znam. Zmierzch jest granicą między dniem i nocą, a brzeg jest granicą pomiędzy morzem a lądem. Granica jest tęsknotą: kiedy oboje są zakochani, ale wciąż nie wypowiedzieli ani słowa. Granicą jest bycie w drodze. 

                                                    Tove Jansson, Lato Muminków

*

    Popołudnia w sierpniu pachną już jesienią.

                                                    Małgorzata Musierowicz, Ida Sierpniowa 

*

 Sierpień – pomyślałem – nie ma w sobie nic z agresywności czerwca i lipca. Jest miesiącem ukojenia, miesiącem zbiorów. Ma w sobie przeczucie jesieni, a więc i trochę melancholii. 

                                                Stanisław Kowalewski, Czary i oczarowania

*

 Ach, sierpień w Warszawie, niechby każdy miesiąc był taki. Ranki wilgotne i zamglone, dni gorące i leniwe, wieczory chłodne i orzeźwiające, noce przejrzyste i rozgwieżdżone. Można się w sierpniu zakochać w Warszawie. 

                                                Zygmunt Miłoszewski, Jak zawsze

                                                                                *

W sierpniu lato kurzawą stodolaną cierpnie
I miłość nam dojrzała jak podzwonne sierpnie.
Dzwonią już sierpy cierpień, otrząsa się jabłoń.
Ty pójdziesz na rozstaje, więc wybiorę ja błoń
Więc ty babiego lata prządka — zgadnij: któż ja?
Zaczytana stronica, w kałamarzu próżnia?

Stanisław Grochowiak, Sierpień

        PS 
                Wodnik ♒ to także rewolucja i nowe technologie, to internet, który mi po prostu szaleje, gdy piszę ten post. Ale nie ma trudności, których się nie da pokonać, pamiętajcie! Jeden z moich bardzo ulubionych poetów, ksiądz Jan Twardowski pisał mądrze, że "nie ma sytuacji na Ziemi bez wyjścia" i tak właśnie jest.
                                                    Wszelkiego dobra i do miłego w kolejnym poście!
***cytat w tytule postu, Anna Janko
*zdjęcia moje

28 lipca 2023

UWAGA SPOILER czyli rozdarty geniusz


        Drugi po Barbie film, który obejrzałam niedawno, to dzieło Christophera Nolana. Film miał polską premierę w ten sam dzień, co Barbie: 21 lipca. Byłam na nim cztery dni po premierze i do dzisiaj jest we mnie bardzo mocno. Wciąż myślę o nim i jego przesłaniu. 

        Ten film mnie wołał. Wakacje, lato, morze, a ja czuję, że znowu muszę pójść do kina zamiast na plażę. Tak bywa, a intuicja - bardzo wyostrzona - jak zawsze mnie nie zawiodła.

        Od razu mówię: to nie będzie recenzja, to będą zapewne - bardzo chaotyczne - spostrzeżenia na temat filmu, który - mimo, że trwa ponad 3 godziny - wbił mnie w fotel i całkowicie straciłam poczucie i tak bardzo względnego czasu.

        Zaznaczę też, że jest to tylko i wyłącznie moja opinia o filmie, że celowo nie czytam przed seansem żadnych recenzji, żeby tutaj, na tym blogu, napisać coś od siebie. Mam w sobie wiele pokory i jednocześnie przekory i kiedyś chodziłam do kina głównie na te filmy, na których krytycy nie zostawiali przysłowiowej suchej nitki. Teraz też tak robię, gdy chcę zobaczyć jakiś film np. na Canal +, HBO czy na Netflixie, bo innych programów w TV czy w ogóle TV jako takiej, a zwłaszcza mainstreamowej, nie oglądam. Czasem też wypożyczam filmy na DVD, jak nie zdążę do kina czy też nie mogę się go doczekać na jakimś filmowym kanale. Tak więc, to co tutaj przeczytacie - jest moje i ode mnie. Potem zapewne obejrzę videorecenzję Pana Tomasza Raczka, z którym mam często bardzo podobne zdanie, ale teraz piszę od siebie.

        Zacznę od reżysera, którego bardzo lubię i który od wielu lat należy do moich ulubionych. 

    Niecały rok młodszy ode mnie Christopher Nolan jest mi bliski nie tylko pokoleniowo, ale też mam podobną wrażliwość, postrzeganie świata i - sądząc po tematyce jego filmów - zainteresowania. Obok Darrena Aronofskiego i Noaha Baumbacha (którzy są z mojego rocznika), Nolan należy do mojej ulubionej męskiej trójcy reżyserów mojego pokolenia i wierzę, że ci panowie jeszcze zrealizują wiele naprawdę dobrych, godnych uwagi filmów.

        Sam Nolan do tej pory zachwycił mnie serią o Batmanie - Mrocznym Rycerzu, Incepcją, Interstellarem i Dunkierką - to były bardzo dobre filmy, pomysłowe, niekonwencjonalne, z których na pierwszym miejscu stawiam rewelacyjną Incepcję. Jednak jest to pierwsze miejsce z filmów przed tym, o którym piszę dzisiaj... Uwielbiam filmy science fiction i fantasy i taką literaturę, w której prym wiodą Stanisław Lem i Philip K. Dick, ale uwielbiam też biografie. A najnowszy film Nolana jest biografią niekonwencjonalnego naukowca, biografią bardzo rzetelną i nieoceniającą.

        Oppenheimer opowiada o wybitnym fizyku czytającym poezję Juliusu Robercie Oppenheimerze, zwanym ojcem bomby atomowej, który kierował Projektem Manhattan i oparty jest na biografii naukowca - nagrodzonej Nagrodą Pulitzera książce pt. Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej Kaia Birda i Martina J. Sherwina.

        W filmie widać ogromne przygotowanie reżysera do tego, aby o tej kontrowersyjnej postaci opowiedzieć w miarę obiektywnie, zwłaszcza, że opowieść ta jest nam przedstawiana powoli, w trzech liniach czasowych. 

        Dla mnie największym atutem tego filmu, obok rewelacyjnych zdjęć, reżyserii, montażu, dobrego dźwięku i świetnej muzyki, są wybitni aktorzy. Nolan zdołał zatrudnić nawet do epizodów plejadę gwiazd, a najjaśniej lśni tytułowy bohater...


         Zawsze lubiłam Cilliana Murphy'ego. Zawsze bardzo podobał mi się nie tylko jako aktor, ale też jako mężczyzna w bardzo moim typie: z dużymi, niebieskimi oczami, pełnymi, całuśnymi ustami i twarzą, którą "chyba sam Michał Anioł dłutem haratał". Zwróciłam na niego uwagę dwadzieścia (sic!) lat temu, gdy w kinie obejrzałam bardzo dobry film z Nicole Kidman pt. Wzgórze Nadziei. Oglądałam później niektóre filmy tylko po to, aby zobaczyć go w jakimś epizodzie. Fascynował mnie i czekałam na rolę - petardę w jego wykonie.

        Ten urodzony w 1976 roku irlandzki aktor długo czekał na swoją wielką rolę, a dla aktorstwa zrezygnował ze studiów na wydziale prawa. Jest również bardzo uzdolniony muzycznie. I jest bardzo, ale to bardzo dobrym aktorem! I ten talent pokazał już wcześniej, także w filmach Nolana, tutaj jednak przeszedł samego siebie. Geniusza zagrał genialnie! Człowieka rozdartego duchowo, intelektualnie, emocjonalnie. Wybitna kreacja.

         Jest w tym filmie wiele wspaniałych, chwytających za serce (i za gardło) scen. Mnie najbardziej wzruszyły dwie, w których aktor był po prostu bezbłędny: pierwsza, w której wychodzi do ludzi po udanej próbie z bombą, ale zanim wychodzi, a potem przemawia... zastanawia się, waha się, co powiedzieć, wydaje się bardzo rozdarty i niepewny siebie. Druga, w duecie z równie wspaniałą Florence Pugh, która gra jego komunizującą kochankę, lekarkę Jean Tatlok. gdy siedzą nago po miłosnym akcie i rozmawiają o życiu i śmierci... Majstersztyk i dreszcze! W ogóle za mało mi w tym filmie Florence, za mała rola! Jednak muszę zaznaczyć, że Murphy w całym filmie, a jest postacią wiodącą, występuje w wielu scenach, jest świetny. On naprawdę twarzą potrafi zagrać wszystko!

        Chyba nie ma w obsadzie tego dzieła aktora, który nie zagrałby dobrze. I już to jest powodem do wyższej oceny tego obrazu. Mamy, jak już wcześniej wspomniałam, całą plejadę naprawdę kasowych artystów: Emily Blunt w roli żony Oppenheimera, Matta Damona w roli generała Leslie'go Grovesa, który zwerbował naukowca do stworzenia bomby, genialnego Gary'ego Oldmana w roli prezydenta Trumna (który mnie z wyglądu przypominał Tadeusza Różewicza, ale to tak na marginesie), Kennetha Branagha jako Nielsa Bohra, Toma Contiego w roli Alberta Einsteina. Świetnie też zagrali m.in. Benny Safdie, Jason Clarke, James Remar, Rami Malek, Cassey Affleck, Tony Goldwyn, Josh Hartnett, Dane Deehan. Olśniewająco wypadła, zresztą jak zawsze, wspomniana wyżej, moja ulubiona Florence Pugh i wielu innych, których chyba nie jestem w stanie wymienić...

        Ale najlepszy obok Cilliana był on:


 A oni razem byli jak Amadeusz (Tom Hulce) i Salieri (F. Murray Abraham) z dzieła Milosa Formana o Mozarcie!

        Podobno Robert Downey Jr., którego uwielbiam od wielu lat, obawiał się przyjęcia tej roli, nie był pewien czy sobie poradzi, czy wyjdzie z szufladki super bohatera, a wypadł prześwietnie. Trudno mi nie popaść w banał pisząc, że stworzyli wspaniały aktorski duet, ale tak właśnie jest. Mistrzostwo!


        Ten film jest bardzo aktualny dzisiaj i myślę, że reżyser zdawał sobie z tego sprawę podczas jego realizacji, a wręcz zrealizował ten film po to, aby coś ludziom uświadomić, zasygnalizować, pokazać... Jest dobrym filmem zarówno biograficznym jak i psychologicznym. Mimo pozornej powolności akcji, jest bardzo, niezwykle wręcz intensywny.  Mamy tu wachlarz przeróżnych, bardzo złożonych postaci, mamy film o ciekawym życiu (bo który nie jest?), mamy epicki obraz wybitnego, zdolnego naukowca - człowieka, którego geniusz przerasta momentami jego emocje i człowieka zwyczajnego, męża, kochanka, ojca, brata. 

        Mamy też pokazany świat, w którym jednostka uwikłana w tzw. wiatr historii lub wręcz szarpana tym wiatrem,  nie zawsze w efekcie postępuje słusznie, chociaż stara się jak umie, żeby dokonać prawidłowego wyboru. A to wszystko jest takie ludzkie, tak bliskie sercu... Znamienne są słowa Einsteina do Oppenheimera w jednej z ostatnich scen tego świetnego filmu, ale ich tutaj nie zdradzę.


        Oceniam film z czystym sumieniem na 9/10, a bardzo rzadko przyznaję takie oceny. 

        Na pewno obejrzę go jeszcze raz, bo jest tego wart. Gdy skończył się seans, który nie wiadomo kiedy minął, chłopak siedzący koło mnie powiedział na głos, wyraźnie oczarowany: arcydzieło! 

    Może jeszcze nie jest to arcydzieło (to pokaże czas), ale jest to na pewno bardzo ważny film opowiadający o człowieku, który miał ciekawe życie, ogromną wyobraźnię i do końca życia równie ogromne wyrzuty sumienia (w filmie wspomina się Nobla i te postaci łączy fakt, że obaj - i Nobel i Oppenheimer - chcieli dobrze, tylko bohater filmu Nolana nigdy nie dostał Nagrody Nobla, a Nobel ją przynajmniej ufundował...).

            Film naprawdę warto zobaczyć w kinie. W TV to już nie będzie to samo, chociaż na pewno wywrze wielkie wrażenie, ale wiadomo, że kino ma swoją moc. Spektakularne plenery, świetne , olśniewające zdjęcia "kosmiczne" (wyobrażenia Oppenheimera), dobry dźwięk i muzyka. Rewelacyjne światło,  piękne zbliżenia twarzy aktorów, które tak wiele wyrażają, bardzo ciekawa czarno - biała część filmu.


            Jak już wspomniałam: magia kina działa, siedzi we mnie od wtorku i ciągle myślę o tym, co zobaczyłam, a to oznacza, że film jest wart obejrzenia, przemyślenia, przefiltrowania przez własne emocje i doświadczenia.

                                                                                                ***
"Optymiści sądzą, że to jest najlepszy ze wszystkich możliwych światów. Pesymiści obawiają się, że to może być prawda".

                                                                            Robert Oppenheimer

26 lipca 2023

UWAGA SPOILER czyli "Come on, Barbie, let's go party"!

            Wiele postów na tym blogu przez te wszystkie lata, odkąd go piszę, poświęciłam filmom, reżyserom i aktorom tudzież X Muzie. Jednak dopiero dzisiaj zdecydowałam się nadać tym postom stały tytuł, podobnie, jak w przypadku publikowanych tutaj wierszy: UWAGA POEZJA czyli... Ten cykl o konkretnych filmach, które zrobiły na mnie wrażenie będzie miał wspólny mianownik, rozpoznawalną część tytułu: UWAGA SPOILER czyli...

            A zacznę od bardzo gorącego, aktualnego kinowego hitu. Filmu, który już bije w kinach na całym świecie rekordy oglądalności, a jak trafi do telewizji, zapewne zarobi kolejne miliony i o to w tym wszystkim chodzi. O to zapewne chodziło twórcom i firmie Mattel, która wyłożyła na to dziełko wielkie pieniądze. Ale twórcy przemycili swoje racje i swoją wizję przygód najsłynniejszej lalki świata.

            BARBIE jest filmem z tego roku, do którego scenariusz, wraz ze swoim życiowym partnerem - Noah Baumbachem - napisała bardzo dobra i zdolna aktorka, reżyserka i scenarzystka Greta Gerwig, znana z takich filmów jak np. Lady Bird czy Małe Kobietki. Film był reklamowany i było o nim głośno, zanim trafił na ekrany kin. Mnie zwabiło nazwisko reżyserki, bo generalnie lubię reżyserki, jak również nazwiska aktorów odtwarzających główne role: Margot Robbie jako Barbie i Ryana Goslinga w roli Kena.

            Margot Robbie to jedna z najzdolniejszych  i najjaśniejszych gwiazd światowego kina młodszego pokolenia. Obok niej stawiam cudowne: Saoirse Ronan i Florence Pugh - to jest moja subiektywna, najlepsza wielka trójca (wymowne, bo kobieca) przepięknych aktorek, które jeszcze chyba nie zagrały ról swojego życia, a już zagrały dużo i świetnie. Margot ujęła mnie w kilku występach, szczególnie zapadły mi w pamięć królowa Elżbieta z filmu pt. Maria, królowa Szkotów (w roli tytułowej wystąpiła Saoirse i to był rewelacyjny, iskrzący aktorski duet) oraz mama Krzysia z filmu pt. Żegnaj, Christopher Robin. Margot nie tylko jest bardzo piękną, zgrabną kobietą, ma również wewnętrzny blask, wielkie oczy i talent komediowy, ma także temperament i jakiś taki uroczy zadzior w spojrzeniu, pazur w grze, które jednocześnie są niewinne i chochlikowe. I Margot jest uroczą Barbie z olśniewającym hollywoodzkim uśmiechem, i bardzo jej ładnie we wszelkich odcieniach różu...


        Ryan Gosling to od wielu lat jeden z moich bardzo ulubionych aktorów. Zaczynając od Fanatyka czy kultowego już Pamiętnika - filmu dużo lepszego od powieści na kanwie której powstał, a skończywszy na takich filmach jak Driver, Tylko Bóg wybacza, La La Land czy Blade Runner 2049

        Wielu krytyków, (bo jedni kopiują drugich) zarzuca aktorowi, że cały jego warsztat aktorski to jedna mina. I dobrze. Bo ta mina bardzo pasuje do Kena, który ostatecznie jest lalką. A tak serio - Gosling to naprawdę dobry, ambitny aktor, nieco ostrożny i powściągliwy w środkach wyrazu, ale świetny w wielu rolach. Gra, śpiewa, tańczy - a przecież nie każdy to potrafi.

    Jako Ken jest nie do podrobienia. Pomijając platynowe włosy, którego sprawiają, że wygląda śmiesznie, uroczo kiczowate ciuszki, on jest tym Kenem, tym bonusem do żeńskiej formy lalki. On ma też wiele uczuć, bywa przerysowany, ale wychodzi z tej roli obronną ręką. Tańczy i śpiewa rewelacyjnie! I robi cały zestaw różnych dziwnych min, gestykuluje, śmieje się, a nawet denerwuje!

        Jeśli chodzi o film, o czas jego premiery (w ten sam dzień, co inny świetny obraz, o którym napiszę w kolejnym poście), to można mu wiele zarzucić i na pewno zrobią to krytycy wszelkiej maści - ja nim nie jestem, więc skupię się na plusach (zarówno tych "dodatnich", jak i "ujemnych"). I jestem przekonana, że sprzedaż lalek Barbie wzrośnie piorunująco!

        Ten film to przede wszystkim świetna rozrywka na deszczowe letnie dni, jednak - moim zdaniem - nie jest to film dla dzieci. Owszem, dzieci znajdą coś dla siebie (lalki, taniec, piosenki, kolory, szybka akcja), ale to dorośli lepiej zrozumieją wszelkie aluzje, odniesienia, metafory zawarte w tym filmie (podobnie było np. z kultowym już Shrekiem, którego uwielbiam do dziś). 

        Jedna z teorii głosi, że kiedyś, bardzo dawno temu na Ziemi panował matriarchat, dominowała energia kobieca, kobiety były czczone i uwielbiane, bo to one dawały życie. Nie było boga ojca tylko bogini matka, nie wysyłano próśb do bogów tylko do bogiń, które otaczały opieką wszystko, co żyło. To jest zresztą logiczne i echa takich poglądów wciąż dostrzegamy w różnych legendach i mitach. Prawdą jest również to, że im starsza była kobieta, tym uchodziła za mądrzejszą i łagodniejszą. Wiek był często wyznacznikiem mądrości i doświadczenia; w późniejszych czasach nazywano takie kobiety wiedźmami - bo one miały wiedzę po prostu i dużo wiedziały.

        W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy nastąpił wzrost gospodarczy i firma Mattel wypuściła na rynek zaprojektowaną przez Ruth Handler lalkę, dominowały zgoła inne poglądy: kobietom, nawet tym housewifes, narzucono pewien stereotypowy system zachowań, styl ubierania się i postępowania. Kobieta miała być zadbana i piękna, posłuszna mężowi, który najczęściej utrzymywał ją, dom i dzieci, miała pięknie pachnieć i wyglądać sprzątając, gotując, zmywając, piorąc - zajmując się domem. Taki paradoks: kopiesz lub plewisz w ogródku z nienaganną, natapirowaną fryzurką, w pełnym make-upie i w kiecce od dobrego krawca.

        Lalka, która się wtedy pojawiła, też była inna niż jej poprzedniczki - bobaski: miała ciało i ubiór dorosłej, zadbanej kobiety ze zbyt wąską talią i dostała imię po córce jej twórczyni - Barbarze. Dwa lata później, w 1961 roku, do Barbie dołączył Ken - on dostał imię syna Ruth Handler, Kennetha. Tak więc pierwsza była ona - kobieta, a on był wyjęty z jej żebra i był tylko dodatkiem.

W każdym razie lalka Barbie i cała jej otoczka (inne lalki, rodzina lalek, domki, gadżety, ubrania) stały się najpopularniejszymi zabawkami na świecie. Z biegiem lat ewaluowały, dostawały twarze znanych postaci, artystek, aktorek, itp., itd.. Firma stawiała na tolerancję, pojawiały się, m.in. czarnoskóre lalki, potem również grubsze i wszystkie one na stałe weszły do szeroko pojętej popkultury. Barbie jest główną postacią wielu filmów, piosenek, bajek i chyba nie ma na świecie człowieka, który nie kojarzy tej lalki. Barbie jest więc swego rodzaju fenomenem.

        Co mamy w najnowszej, filmowej wersji opowieści o znanej i lubianej lalce? Mamy typową, piękną Barbie, która przeżywa emocjonalne i egzystencjalne rozterki (tutaj skojarzenia choćby z bajką Pinokio czy filmem A.I. Sztuczna inteligencja), ma troszkę dość cukierkowego raju (trochę a la Czarnoksiężnik z Oz) - pięknego, różowego i nieco sztucznego świata, w którym mieszka, w którym codziennie wykonuje te same czynności (trochę jak z Truman Show), bawi się, śpiewa, tańczy i uśmiecha, a także przyjaźni się z wieloma innymi Barbie oraz odrzuca zaloty Kena, któremu asystuje i wtóruje rzesza innych Kenów, stanowiących coś w rodzaju podgatunku w tym cudownym, zdominowanym przez lalki rodzaju żeńskiego, świecie. Ileż można? Jak długo da się tak funkcjonować? Barbie czuje, że chce czegoś więcej, potem poczuje to również Ken...

        Film ma cudowną, bajeczną oprawę, na pewno zasługuje na Oscary za scenografię, kostiumy, piosenki, choreografię. Jednak w moim odczuciu wcale nie jest opowieścią o spłyconym, wulgarnym  feminizmie czy też zaborczym kapitalizmie, jest filmem o dojrzewaniu, dorastaniu, chęci doświadczania, ruszenia, wyjścia ze strefy komfortu, bo bez tego wyjścia nie ma postępu. Wszyscy zmieniamy się, rewidujemy swoje poglądy, z biegiem lat zmienia się nasz wygląd... A Barbie ma, de facto 64 lata i nie może już być tylko uroczą lalką. Chce się starzeć, nosić łapcie zamiast szpilek (podobnych do pantofelków Kopciuszka), chce płakać i czuć!

            Z moich wielu spostrzeżeń i aluzji, jakie wyłapałam w tym filmie (pierwsza scena prawie jak z Diuny, jest tam też trochę z West Side Story i wielu, wielu innych - sami zobaczycie) najbardziej zafascynowała mnie epizodyczna postać starszej pani, jakby wyjętej z Matrixa... A na dodatek grana przez Rheę Perlman Ruth wcale nie wygląda jak Ruth (twórczyni Barbie)...

Ona wygląda jak pewna kanadyjska poetka, pisarka i aktywistka słynąca z feministycznych poglądów i powieści... Serio! To dla mnie jest najfajniejsze w tym filmie! Taka gra z inteligencją odbiorcy zrobiona by the way... Bo czyż filmowa Ruth nie przypomina Autorki Kobiety do zjedzenia i Opowieści podręcznej? Nie wierzę, żeby na świecie nie znaleziono aktorki bardziej podobnej do twórczyni lalki Barbie! A jednak mnie uderza podobieństwo Rhei Perlman do Margaret Atwood (zdjęcie poniżej), pisarki, która najpierw własnym sumptem wydała tomik poetycki, a potem zdobyła mnóstwo nagród literackich. :)

    I co mogę jeszcze powiedzieć? Jest jeszcze jedna starsza pani w tym filmie (nie wiem, kto ją zagrał, nie mogę znaleźć: jedni twierdzą, że to córka Ruth, inni, że ucharakteryzowana reżyserka, jeszcze inni, że jej przyjaciółka, stawiam na Barbarę, ale pewności nie mam na tę chwilę)... W scenie podobnej do wielu scen z Forresta Gumpa, Barbie siada na ławce, na której siedzi starsza kobieta i po krótkiej, ale bardzo inspirującej i motywującej rozmowie, mówi jej, że jest piękna. A chociaż słowa wypowiadane przez starszą panią są dużo bardziej wymowne, to tutaj ich nie przytoczę, ponieważ chcę wzbudzić waszą ciekawość...

        Fala krytyki na pewno wyleje się na ten film, fala znawców wypowie się o kiepskich dialogach, smutnym feminizmie, udawanym patriarchacie, wyolbrzymionym matriarchacie, konsumpcjonizmie, głupocie, płytkości intelektualnej i kiczowatości całości. I dobrze, niech mówią, i piszą, co chcą, każdemu wolno. 

 
        Owszem, jest tu dużo poprawności etnicznej, politycznej, dużo zabawy, ale też niezbyt trafnych, mało śmiesznych żarcików. Jednak jest również siła, jakaś magia kina. Poza scenografią kosmicznie wręcz cudną, poza feerią barw kostiumów i wręcz idealnie zrobionych - skopiowanych oryginalnych zabawkowych domków, poza muzyką, tańcem, dobrymi piosenkami, jest pewna tęsknota za tym, że i kobiety, i mężczyźni pragną jednego: chcą żyć, czuć, przeżywać, doświadczać, uczyć się, starzeć. Jest ukryte przesłanko, że kult młodości jest przereklamowany i nierealny do wykonania, a na dłuższą metę banalny, że w starzejącym się społeczeństwie jego czas minął, że śmierć powoli przestaje być tematem tabu ponieważ jest częścią życia... Słychać powiew nowego trendu, dążącego do tego, że  najlepiej jest żyć razem, w zgodzie i symbiozie ze wszystkim, bo jesteśmy energią. Szufladki, dominacja jednej energii nad drugą nie prowadzą do niczego dobrego. Jesteśmy ludźmi i to jest piękne. Szanujmy się po prostu.

    Ostatnia scena filmu - sztos! O niej cicho, musicie to zobaczyć.

    Moja ocena filmu 8/10. A co? Life in plastic it's fantastic? Tak... Do czasu, gdy każda Barbie i każdy Ken uświadomią sobie, że nic nie jest tylko różowiutkie (podobno różowy to najbardziej "pozytywny" kolor), że wszystkie kolory są tak samo potrzebne, ważne, i tak samo piękne, że sztuczny uśmiech, jak sztuczny miód, zawsze znika, gdy nie wiemy kim jesteśmy tak naprawdę, w co mamy wierzyć i jak postępować. W tym pograniczu kiczu warto zauważyć, że kolor zimny i ciepły, gdy się je wymiesza, dają kolor nadziei... Czyżby na lepsze jutro?

    Polecam ten film. Na pewno go jeszcze raz na spokojnie obejrzę w TV (ale nie w TVP!). Dodam, że narratorką w filmie jest ikona, legenda kina i kobieta, która do dziś zachowała figurę Barbie - Helen Mirren.

        Do filmu, oglądania go w szary, letni dzień i związanych z nim, późniejszych refleksji, bo obejrzałam go w niedzielę czyli dwa dni po premierze, pasuje piosenka wykonywana przez Kwiat Jabłoni: potem powróci mój szary świat..., bo jest on tęczową perłą w szarej codzienności, naprawdę wartą obejrzenia i refleksji. Warto też pamiętać, że kino z założenia, powinno służyć głównie rozrywce i była to dla mnie rozrywka na bardzo wysokim, estetycznym poziomie. 

                A jeśli chodzi o piosenki, to do tej, starej już, też były w tym filmie malutkie aluzyjki:

   PS

     Niestety nie miałam lalki Barbie. Wtedy - czyli w czasie mojego dzieciństwa - dostępna była chyba tylko w Pewexie, ale i z tego sklepu jej nie kojarzę. Miałam zagraniczne lalki od cioci z Kanady, ale nie była to Barbie. Nie żałuję, że jej nie miałam, ale być może wcześniej zaczęłabym bardziej o siebie dbać, mając takie lalkowe cudo? Pewnie byłaby śliczną, kolorową odskocznią od szarej, brzydkiej komunistycznej rzeczywistości? Moja córka miała Barbie i to chyba właśnie dlatego, że ja jej nie miałam, ona miała ich kilka. Czy ta lalka - jak sugeruje wielu psychologów - wpłynęła na jej psychikę? Nie sądzę. Sądzę natomiast, że człowiek lubi otaczać się pięknem, że każda z nas chce być piękna, a wy resztę sami sobie dopowiedzcie.

        A taką Barbie zrobiła ze mnie internetowa aplikacja, zresztą nie mogłam się powstrzymać, żeby z niej nie skorzystać... i chyba kupię sobie różową koszulę, bo sweterek już mam. ;)


 Bywajcie i do miłego - następnego postu, który również będzie o filmie. JoAnna