Translate

23 grudnia 2021

Przepięknych Świąt!



*
 Nikt nie jest za duży na bajki. A już na pewno nie można być za dużym, by poczuć świąteczną magię! 
 
Joanna Szarańska
 *
 

W ten piękny, magiczny czas, gdzieś między pachnącym migdałami makowcem włożonym do piekarnika a pyszną, jarzynową sałatką, jestem tutaj, aby napisać kilka słów.

Życzę Wam, aby te najpiękniejsze Święta były dobre, abyście nabrali sił na kolejny rok, aby Wam się darzyło.

Aby dobro i zło podały sobie czułki, aby światło zwyciężyło nad ciemnością.

Życzę, żebyście załatwili do końca roku wszystkie zaległe sprawy i nie przenosili ich na kolejny rok.

Życzę Wam, abyście pogodzili się z ludźmi, na których Wam zależy, którzy są Wam bliscy i aby nikt nie był sam.

Niezapomnianych, ciepłych, radosnych, wspaniałych i wzruszających Świąt!

Z serdecznością i pozdrowieniem - JoAnna.
 
.
 *
Matka uczyła ją, że święta są ważne i nie można ich lekceważyć. Trzeba je obchodzić z tymi, których kochasz, bez względu, czy masz ochotę, czy nie. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy pozostaną ci tylko wspomnienia. 
 
Luanne Rice

*
 Coś jest w świętach Bożego Narodzenia,co raz po raz każe zajrzeć nam w głąb siebie,w nasze wspomnienia i pragnienia,w naszą dziecięcą duszę.
Ona wciąż jeszcze otwiera szeroko oczy ze zdumienia,stając przed tajemniczymi drzwiami,za którymi czeka cud. 
 
Nicolas Barreau 
 
*
 Bożonarodzeniowy nastrój panował tutaj już od początku grudnia i wtłaczał człowieka w inną rzeczywistość, w kolorowy bezczas wypełniony śpiewem i zapachem korzennego ciasta. 
 
Magda Knedler
 
 *
 Święta to nie stół i ozdoby, a ludzie z ich uśmiechami i ciepłymi spojrzeniami. Ludzie są w święta najważniejsi. 
 
Sylwia Trojanowska 
 
 *

*
 

18 grudnia 2021

Kilka słów o pięknej kobiecie

Jej jasny, szeroki, uroczy uśmiech towarzyszy mi od wczesnej młodości a film o uśmiechu pewnej tajemniczej piękności, w którym zagrała Keatinga w spódnicy, należy do moich ulubionych w jej dużym artystycznym dorobku.

Wygląda pięknie we wszystkich fryzurach i pasuje jej każdy kolor włosów. Znany polski operator pracujący za granicą mówił w jednym z wywiadów, że to właśnie ją wybrałby na Miss World, na najpiękniejszą kobietę w branży filmowej.

Nie ma niebieskich ani zielonych oczu, ale ma oczy, w których można utonąć. 

Jest leworęczna, jednak nauczyła się pisać prawą ręką do swojej oscarowej roli. 

Jest wysoka i szczupła i bardzo kobieca. 

Dla niej jestem w stanie oglądać komedie romantyczne i tkliwe romanse, których nie cierpię, ale to naprawdę jest Pretty Woman, więc siedzę i się gapię z niemałym zachwytem. 

Lubicie ją? 

Ja uwielbiam, a ponieważ ma być kilka słów, poniżej na zdjęciach przedstawiam 

moich 10 ulubionych filmów z jej udziałem.





11 grudnia 2021

Subiektywnie o dziełach Mistrza czyli moje TOP SZEŚCIU NAJLEPSZYCH FILMÓW PETERA WEIRA

 Peter Weir to dla mnie jeden z najwybitniejszych współczesnych twórców kina, którego filmy towarzyszą mi od wczesnej młodości i jeden z nielicznych twórców, do których dzieł chętnie wracam. 

Urodził się w 1944 roku w stolicy Australii, Sydney i studiował prawo i sztukę na tamtejszym Uniwersytecie. Jako reżyser debiutował w 1971, a w  1975 zyskał międzynarodowy rozgłos. Dzisiaj należy do najbardziej znanych, rozpoznawanych, cenionych i nagradzanych twórców X Muzy. Często gości jako juror na festiwalach filmowych.

Wszystkie filmy Weira, które obejrzałam (a nie widziałam jedynie dwóch jego filmów zrealizowanych w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku), poruszyły mnie i zapadły mi w pamięć, ale jednym tchem wymieniam sześć dzieł reżysera i "Zieloną kartę", komedię romantyczną z francuskim gwiazdorem Gerardem Depardieu i amerykańską modelką oraz aktorką Andy MacDowell.

Zapraszam zatem do poznania mojej prywatnej listy sześciu najlepszych filmów tego wybitnego twórcy.

1. BEZ LĘKU - FEARLESS - USA, 1993

Chyba najbardziej kontrowersyjny i krytykowany film Petera Weira, dla mnie jest jego najlepszym dziełem, zrealizowanym na podstawie powieści Rafaela Yglesiasa, który współpracował również z Romanem Polańskim (o którego filmach też chyba wreszcie napiszę)

Żeby przekonać samą siebie o tym wyborze, wróciłam do niego kilka dni temu i spodobał mi się jeszcze bardziej, niż kiedyś i nie dlatego, że bezobjawowo uwielbiam grającego główną rolę Jeffa Bridgesa, nie dlatego, że jestem alergiczką i całe życie staram się siłą swojej woli i umysłu walczyć z demonami, ale dlatego, że jest to film o dojrzewaniu i przyjaźni, o pokonywaniu własnych słabości, a także o tym, że człowiek, chociaż de facto jest samotną wyspą, to najlepiej funkcjonuje w stadzie.

Dużym plusem filmu, mimo, że od jego premiery, minie niebawem trzydzieści lat, jest fakt, że reżyser podjął tak uniwersalny temat, że wciąż - a może nawet bardziej niż wtedy, jest to na czasie.

Dzieło opowiada o bogatym architekcie - biznesmenie, który wraz ze wspólnikiem wraca z biznesowego spotkania, a samolot, którym wracają, rozbija się na polu kukurydzy. Max, bohater grany przez Bridgesa, już w trakcie awarii, w czasie lotu, zaczyna pomagać współpasażerom, siada obok chłopca, który bardzo się boi, wspiera go i jednocześnie widzi śmierć wspólnika. Potem, przed wybuchem maszyny wyprowadza z niej wielu ludzi ocalałych z tragedii. Później - w szoku - długo zachowuje się i działa na zasadzie jestem bogiem: zjada truskawki, na które ma uczulenie, jeździ jak pirat drogowy,  igra momentami z losem i z jednej strony pomaga ludziom, a z drugiej, zaniedbuje rodzinę, żonę i syna wkraczającego w okres dojrzewania - tutaj ukłon w stronę Isabelli Rossellini, aktorki i modelki, córki Ingrid Bergman, w roli żony.

Film świetnie pokazuje też emocje, postawy ludzkie. Bardzo ciekawa jest postać zachłannego i niezbyt uczciwego adwokata ofiar katastrofy, grana przez niezapomnianego Amadeusza z filmu Milosa Formana- świetnego aktora, głównie teatralnego, Toma Hulce'a. Oscara za udział w filmie, za rolę pogrążonej w żałobie mamy, która straciła w katastrofie dwuletniego synka, zasłużenie otrzymała Rosie Perez. Nieźle zagrał też, młody wówczas Benicio del Toro. Rolę Jeffa Bridgesa, który zresztą zastąpił preferowanego przez Petera Weira Mela Gibsona,  oceniam bezkrytycznie, bo to mój bardzo ulubiony aktor od czasów dzieciństwa, odkąd zobaczyłam go w "King Kongu", a zaraz potem w "Gwiezdnym Przybyszu".

Film jest bardzo dobry, bo, jak już wspomniałam, jego temat jest uniwersalny, podobna historia mogła się zdarzyć niemal każdemu z nas. Szok, trauma po wypadku, uczucie osamotnienia, odmienności, różnie się z nami rozprawia. Bywa, że zapadamy się w siebie, w depresję, a czasem stajemy się nieustraszonymi super bohaterami...

Bardzo wymowny cytat z filmu: "Przy tobie miałam być bezpieczna i jestem, bo już umarliśmy".

Najlepsza scena: Kiedy Max kolejny raz sięga po truskawkę i krztusi się, żona robi mu sztuczne oddychanie, a adwokat sprawia wrażenie, jakby czekał na zgon bohatera. Świetnie zagrane!


Moja ocena filmu: 9/10
 

**********

2. PIKNIK POD WISZĄCĄ SKAŁĄ - PICNIK AT HANGING ROCK - AUSTRALIA, 1975


 Film, dzięki któremu australijski reżyser został znany na całym świecie. Dzieło magiczne, artystyczne, które nic nie traci, mimo upływu lat. Film kostiumowy, kameralny, powolny, poetycki i zagadkowy... I chyba w tym właśnie tkwi jego siła i w ścieżce muzycznej również.

Dzieło - a może już nawet arcydzieło - opowiada o wycieczce odbytej przez uczennice prywatnej pensji - college'u w Dzień Świętego Walentego 1900 roku, zrealizowane jest na podstawie powieści Joan Lindsay z 1967 roku i jest jednym z tych filmów, które podobają mi się bardziej, niż powieść, na kanwie której powstały.

Bardzo dobre, dojrzałe aktorstwo, przepiękne plenery, urocze stroje z epoki i muzyka - zarówno klasyczna (Mozart, Beethowen), jak i współczesna, napisana na potrzeby filmu, sprawiają, że film ogląda się z zapartym tchem i do końca czeka się na rozwiązanie zagadki: tajemniczego zniknięcia bardzo racjonalnej nauczycielki i trzech egzaltowanych uczennic.  

Nie będę spamować i opowiadać treści, mam wrażenie, że to film z tych, które każdy powinien znać.

Najlepsza scena: cały film.

Moja ocena filmu: 9/10

**********

3. THE TRUMAN SHOW - USA, 1998

Kolejnym dziełem Weira, o którym sobie kilka dni temu przypomniałam jako o filmie pasującym do dzisiejszej globalnej sytuacji,  jest film o Wielkim Bracie, o sztucznym świecie i o tym, jak łatwo jest manipulować bezrefleksyjną jednostką.

Jest więc sobie wesoły, trzydziestoletni duży chłopczyk z cechami Piotrusia Pana, agent ubezpieczeniowy, członek małej społeczności, który nawet nie marzy o innym miejscu na ziemi i codziennie powtarza te same czynności: w drodze do biura kupuje gazety dla siebie i żony, spotyka się z braćmi bliźniakami, kolegą ze szkoły i wydaje się być szczęśliwy...

Życie jest sceną, świat teatrem, ludzie odgrywają role - to znamy od starożytności, również od Shakespeare'a i wielu innych. Tutaj, w filmie Weira się okazuje, że nawet pogodę można zmienić w jednej chwili, że żona w sekundę może odejść po wielu latach małżeństwa, a mnie przypomina się wtedy "Koneser", późniejsze dzieło świetnego włoskiego reżysera Giuseppe Tornatore, w którym jeden z bohaterów wypowiada znamienne słowa: "Uczucia są jak dzieła sztuki. Można je sfałszować. Będą wyglądały jak oryginał, ale to falsyfikat. Wszystko można podrobić, nawet miłość".

Świat Trumana to sztuczny twór, w którym aktorzy odgrywają swoje role i lokują produkty, żeby uzbierać z reklam na produkcję kolejnych odcinków, a sam Truman od urodzenia gra w mydlanej, całodobowej operze, którą z zapartym tchem podziwia miliony ludzi na całym świecie... Jednak każde kłamstwo w końcu wychodzi na jaw i Truman, pokonując aquafobię spowodowaną rzekomą śmiercią rzekomego ojca, ucieka z tego sztucznego świata. Ucieka, bo odkrywa prawdę, bo chce ją poznać do końca.

Za Jimem Carry'eyem nigdy nie przepadałam, jednak w tym filmie jako Truman Burbank wypadł świetnie. Zafascynowała mnie postać Christofa (nota bene wymowna ksywka) granego przez genialnego jak zawsze Eda Harrisa. Christofa - wszechmocnego reżysera, boga planu i pleneru, który poprzez biuro podróży między innymi głosi wymowne hasła, takie jak na przykład... "ZOSTAŃ W DOMU".

I już. Pewnie wszyscy widzieliście ten film, a jeśli nie - najwyższa pora zapoznać się z tym dziełem.

Najlepsza scena: Wywiad Christofa udzielony telewizji.

Moja ocena filmu: 8/10

*********

4. STOWARZYSZENIE UMARŁYCH POETÓW - DEAD POETS SOCIETY - USA, 1989

 
Czy jest tu ktoś, kto nie zna tego filmu? Tego wspaniałego, klimatycznego filmu o starciu tradycji z nowoczesnością? O spotkaniu młodości z wiekiem średnim i starszym, o konflikcie interesów i pokoleń, o iskrze, jaką dobry nauczyciel może obdarzyć otwarte umysły młodzieży?
Koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku i męskie, prestiżowe, płatne liceum z wieloletnią tradycją. Liceum produkujące przyszłych prawników, bankierów, lekarzy w stary, pruski, ławeczkowo - kujonkowy sposób ,(który, niestety, pokutuje do dziś)...
I nieodżałowany, wspaniały Robin Williams w roli ekscentrycznego nauczyciela literatury, stawiającego na samodzielne, niezależne myślenie i "Kapitanie, mój kapitanie". Uwielbiam scenę, w której grany przez Williamsa Keating, każe wyrwać uczniom wstęp z podręcznika! Perełka.
Cudny film (który, mino wad, ogląda się sercem) o sile motywacji, przyjaźni, o szacunku, o duchu poezji, o zrywaniu z konwenansami, o dojrzewaniu do tego, aby mieć własne zdanie, bronić siebie i swojego zdania. Zawsze chętnie do niego wracam, zawsze odkrywam coś nowego.
 Na podstawie scenariusza do tego filmu, amerykańska pisarka Nancy H. Kleinbaum, napisała powieść pod tym samym tytułem, ale ja wolę film.
Chwytajmy dzień, żyjmy chwilą, bo nie wiemy nigdy, ile dni jeszcze przed nami!
 

Najlepsza scena: hołd oddany przez część klasy wyrzuconemu z pracy,  odchodzącemu Keatingowi i tutaj doskonały Ethan Hawke.

Moja ocena filmu: 8/10

*********

5. NIEPOKONANI - THE WAY BACK - USA, POLSKA, 2010

Jeden z najtrudniejszych dla mnie w odbiorze filmów Weira i jednocześnie jeden z najciekawszych, podobno oparty na faktach. Trudny, bo nie mam siły na przemoc w jakiejkolwiek postaci, na wojnę, nawet na ekranie, ale czasem trzeba i warto obejrzeć taki film, żeby sobie uświadomić, jak mamy dobrze i jak bardzo tego nie doceniamy.

Film ważny, warty obejrzenia choćby ze względu na kreacje aktorskie. W kinie płakałam, teraz już nie, ale fascynacja Edem Harrisem jest już we mnie wgrana od lat - to jeden z tych aktorów, który chyba nie ma na swoim koncie złej roli. Zaskakuje Colin Farrell, świetnie gra Jim Sturgess, pięknie i bardzo wiarygodnie prezentuje się  Saoirse Ronan, dobra już wtedy młodziutka aktorka, teraz na światowym poziomie.

Film opowiada o ucieczce grupy ludzi z sowieckiego gułagu, o sile ludzkiego ducha, o przyjaźni. 

Cudowne plenery, piękne zdjęcia to dodatkowe atuty filmu, a także oczytanie australijskiego reżysera, bo czuje się w nim duchy powieści Sołżenicyna, Appleubaum - Sikorskiej i Herlinga - Grudzińskiego.

Najlepsza scena i wzruszająca: śmierć Ireny.

Moja ocena filmu: 7/10

********

6. ŚWIADEK - WITNESS - USA, 1985

Pierwszy amerykański film Petera Weira z ulubieńcem kobiet - i nie ukrywam, że moim również, bo jak Princess Lea wolę niegrzecznych - Harrisonem Fordem. Kryminał z lekką nutką romansu, nieco sztampowa opowieść o dobrym glinie, który ma skorumpowanego, wrednego szefa, ale ciekawie osadzona.

Mały amisz jedzie z matką w odwiedziny do ciotki i staje się świadkiem brutalnego morderstwa w toalecie na dworcu kolejowym. Dobry glina orientuje się dzięki chłopcu, że morderstwa dokonał zły glina i postanawia pomóc rodzinie, której grozi niebezpieczeństwo ze złej strony. 

Zderzenie kilku światów, przenikanie światów, świetne aktorstwo i nieco egzotyczna dla współczesnego widza kultura amiszów sprawiają, że film dobrze się ogląda.

Piękna Kelly McGillis, gwiazda lat osiemdziesiątych, bardzo dobrze wypada w roli młodej wdowy, matki, amiszki (podobno żeby poznać obyczaje amiszów, mieszkała z nimi jakiś czas przed rozpoczęciem zdjęć do filmu). W filmie występuje również młody wtedy, a teraz bardzo znany aktor i poeta, Viggo Morstensen. 

Nie jest to arcydzieło, ale solidny film na zimowy wieczór.

Najlepsza scena: kąpiel Kelly McGillis i skrępowanie pomieszane z podziwem w wykonaniu Forda.


Moja ocena filmu: 7/10

******** 

to wszystko na dzisiaj, mam nadzieję, że zachęciłam Was do oglądania filmów Petera Weira, że podzielicie się ze mną swoimi spostrzeżeniami, opowiecie o swoich ulubionych filmach tego wybitnego twórcy.

Moc serdeczności posyłam!

05 grudnia 2021

W grudniu po południu

 Witajcie Drodzy Czytelnicy!

Jest niedzielne, grudniowe popołudnie. Za oknem jeden stopień na minusie i trochę białego puchu.

Moje samopoczucie, mój feeling, od ponad dwóch tygodni jest jaki jest, ważne, że żyję. Leki łykam grzecznie, z plecami nieco lepiej, ale głowa i zatoki wciąż bolą, zwłaszcza, gdy się pochylam, co utrudnia mi czytanie książek, no i oczywiście oddychanie.Policzki cały czas mam spuchnięte, jednak gorączka ustąpiła. Czuję się kiepsko, słabo, mało we mnie weny i entuzjazmu na razie.

Dlatego dzisiaj nie chcę pisać o książkach ani o wierszach. Chcę napisać o swoich spostrzeżeniach i przedstawić Wam pięć filmów, które ostatnio obejrzałam na Netflixie. 

Netflix to naprawdę fajna sprawa, gdy ma się dość długie zwolnienie lekarskie i czuje się człowiek, jak bezsilna szmaciana laleczka. A ja tak się czuję. Znowu mnie trochę przeczołgała ta choroba, ten brak dotlenienia również bo pan lekarz kazał leżeć, a otwieranie okna nie zastąpi przecież długiego spaceru. Siedzę więc grzecznie, chodzę jak Felicjan Dulski wokół stołu a raczej po mieszkaniu i cieszę się, że jest takie duże. Oczywiście czytam, ile mogę, coś tam bazgrolę i oglądam sobie filmy.

Wracam też do filmów, które oglądałam dawno, dawno temu i które zapadły mi głęboko w pamięć, oglądam również nowości. 

O starszych filmach na pewno niebawem napiszę, dzisiaj będzie o nowościach, więc jeśli macie ochotę czytać dalej, serdecznie zapraszam!

Brooke Shields była jednym z objawień mojej wczesnej młodości. Cztery lata starsza ode mnie niebieskooka piękność, kierowana przez matkę z niezaspokojonymi ambicjami, robiła karierę w świecie reklamy, mody i filmu od dzieciństwa. Oglądałam jej śliczną buzię w czasopismach, potem w kinie. Później jej kariera nieco przyhamowała i przygasła. Krytycy nie zostawiali na niej suchej nitki, zdobyła trzy Złote Maliny, takie anty Oscary. Aktorka zmieniła się fizycznie, zniknęła na trochę albo grała role drugoplanowe, więc gdy zobaczyłam, że jest na Netflixie nowy film z jej udziałem, po prostu go obejrzałam. 

Brooke wciąż piękna i zgrabna, wciela się w rolę znanej amerykańskiej pisarki, która szuka w Europie wytchnienia po tym, jak czytelnicy wylali na nią falę hejtu po uśmierceniu bohatera cyklu powieści. W małym miasteczku znajduje przyjaciół, spokój i coś jeszcze.

Film nie jest ambitny, ale w świątecznym klimacie i z piękną kobietą w roli głównej. Przy intelektualnym niżu więcej nie potrzeba. Ot, komedia romantyczna na zasadzie: obejrzeć, uśmiechnąć się i zapomnieć, ale i takie czasem są potrzebne.

Moja ocena filmu "Świąteczny zamek": 5/10


Kolejny film to już inna bajka. Bo to w sumie jest bajka i enta wariacja o tym panu, który w grudniu rozwozi prezenty, bardziej, że tak powiem, świecka, niż pozostałe i to jest jej atut. 

Kolejnym atutem tego filmu jest moja ukochana, ulubiona, cudowna "babcia", jedna z najwybitniejszych aktorek starszego pokolenia, Maggie Smith, znana choćby z "Tajemniczego ogrodu" Agnieszki Holland czy sympatycznego "Holelu Marigold" i "Lawendowego Wzgórza". Dla niej jestem w stanie obejrzeć każdy film, a bajkę z  jej udziałem, oglądam z wielką radością.

Wielką  radość oglądania powodują też krajobrazy, niesamowite zdjęcia Tatr, Finlandii i mojej ukochanej Pragi, za którą bardzo tęsknię. Są też wróżki, elfy, złe i dobre charaktery i cudny chłopiec o niesamowicie pięknych oczach, bardzo podobnych do oczu Maggie Smith - w tej roli Henry Lawfull, któremu wróżę ciekawą filmową karierę.

Moja ocena filmu "Chłopiec zwany Gwiazdką": 7/10

Lubię francuskie kino i komedie, które potem Amerykanie przenoszą w swoje realia. Francuskie aktorki są śliczne, a na aktorach można zawiesić oko.

Ten film jest bardzo lekki i ma łatwy do przewidzenia scenariusz, ale jest dobrze zagrany i prezentuje piękne widoki w tle.

Bardzo bogaty biznesmen polskiego pochodzenia ma dorosłych troje dzieci, które z jednej strony strasznie rozpieszcza po stracie żony, a z drugiej - nie ma dla nich czasu... Dwóch synów i córka od lat  trwonią beztrosko majątek, a ojciec traci nadzieję, że zmądrzeją, więc knuje plan usamodzielnienia latorośli...

Moja ocena filmu "Rozpieszczone bachory": 6/10

Trzeci film już do lekkich, łatwych i przyjemnych nie należy. To mocne kino świetnej reżyserki ze świetnymi aktorami w rolach głównych.

Jane Campion, nowozelandzka reżyserka, znana z takiego dzieła jak "Fortepian" (1993) i z "Portretu damy" (1996), sięgnęła po  powieść Thomasa Savage'a o tym samym angielskim tytule z 1967 roku - The Power of the Dog czyli Siła Psa. Musiała ją ta powieść, której nie znam, zachwycić, co widać w filmie, w prowadzeniu aktorów.

A aktorzy są wielkim atutem tego obrazu. Epickiego obrazu, rozgrywającego się na początku ubiegłego wieku, filmu o bogatych braciach, z których jeden poślubia z pozoru miłą i pracowitą wdowę z dorastającym synem. 

Braci rewelacyjnie grają Benedict Cumberbatch i  Jesse Plemons, w postać wdowy wcieliła się  Kirsten Dunst, a jej nieco demonicznego synka rewelacyjnie zagrał młody aktor Kodi Smit-McPhee.

Film robi wrażenie, mimo pozornego braku akcji. Pozory też mylą w tym obrazie. Nie chcę spamować, więc powiem tylko tyle, że dawno żaden film nie zrobił na mnie tak wielkiego wrażenia, żaden nie spowodował, że na koniec powiedziałam: WOW.

 Benedict Cumberbatch becomes rugged rancher for Netflix film The Power of the Dog Największym  dla mnie osobiście plusem tego filmu, świadczącym również o dobrym oku i wielkim talencie reżyserki, jest jeden z moich bardzo ulubionych aktorów, Benedict Cumberbatch, który często grywa jakieś ciamajdy i robi to cudnie, za to go  kochamy. W "Psich Pazurach" (nazwa wzgórza) aktor przechodzi samego siebie,  jest znakomity, nie do pobicia w roli szorstkiego, cynicznego, bezczelnego, niedomytego, patriarchalnie męskiego cowboya. Samotnika z wyższym wykształceniem, który pracuje jako farmer, ale jednocześnie grywa na gitarze i potrafi marzyć, gdy myśli, że nikt go nie widzi. Cumberbatch jest prawdziwy, świetny, inny niż zwykle, dobry w każdej scenie. No i kosmicznie dobrze wygląda z brodą i jest w tym filmie bardzo metaforyczna scena, w której golą mu tę brodę i wtedy widać jego wcześniejsze role, wtedy jest bezbronny i delikatny, a gra pozorów trwa i wręcz przybiera na sile...

Moja ocena filmu "Psie pazury": 9/10.

Ostatni film, o którym chcę Wam napisać, to film polski. Różnie mam z odbiorem polskich filmów, jest mnóstwo obrazów, które mnie po prostu irytują. Ale zdarzają się polskim twórcom prawdziwe perełki i ten film jest właśnie taką perełką, a znalazłam go przypadkiem, bo szukałam filmu pod tym samym tytułem z Colinem Firthem i Stanleyem Tuccim, opowiadającym o miłości. Trafiłam na dramat kryminalny z mało znanymi polskimi aktorami, debiutującego reżysera. No i jeśli to był debiut, to gratuluję talentu Bartoszowi Kruhlikowi.

Oglądam początek i myślę: "Ale patola, chyba nie chce mi się na to gapić", ale potem... Dramat trzymający w napięciu i obnażający polską rzeczywistość. Dobre role, świetnie zagrane sceny, dobrze przedstawione emocje, motywy ludzkich działań. Naprawdę warto zobaczyć ten film.

Moja ocena filmu "Supernova": 8/10.

*

I to wszystko na dzisiaj. 

Mam nadzieję, ze zachęciłam Was do obejrzenia chociaż jednego z filmów, które przedstawiłam.

Moc serdeczności, bądźcie zdrowi! Choroba to nie jest nic miłego. Najgorszy jest brak sił.

Na koniec trochę lata na pocieszenie, bo takie przecudne zdjęcia wysyłają mi moje ludzkie anioły, cobym wyzdrowiała i było mi lepiej. I na pewno będzie.

30 listopada 2021

"Taki czarny jest ten listopad, taki zimny, taki obolały od deszczu, od wspomnień, od mokrych rękawiczek — aż strach". ***

Przeglądam sobie napisane przeze mnie na tym blogu, listopadowe posty i muszę (bo się uduszę) napisać dzisiejszy, gdyż tegoroczny listopad zarówno w moim prywatnym życiu, jak i na moim blogu był nieco inny, wpisy też różniły się od tych pisanych w poprzednich latach.
 A i we mnie samej wiele się poprzestawiało, zmieniło, poukładało. Wiele też zrozumiałam.

Tegoroczny smutas (stara, słowiańska nazwa tego miesiąca) był mniej listopadowy, mniej nostalgiczny, melancholijny...

Postanowiłam nie narzekać. Postanowiłam nie marudzić i przejść przez ten miesiąc, przez ten "jeden z dotkliwszych wrzodów na dwunastnicy roku", jak określał go Tuwim, z podniesioną głową. Udało się połowicznie. Ale się udało!

Na początek, dla przypomnienia, cytat z "Wyliczanki" Johna Verdona:

"Ze wszystkich miesięcy najmniej lubił listopad, bo to miesiąc kurczącego się dnia, niknącego światła i niepewności, która jak sierota błąka się między jesienią a zimą". 

Listopad dla mnie to okres nieco innej energii, przenikania światów. Świata magii, życia i śmierci, świata snów i duchów, mglistego świata pomiędzy światami równoległymi, eterycznymi a naszym materialnym światem. Tak go czuję od wielu lat. W listopadzie króluje znak Skorpiona, a jest to najbardziej tajemniczy i mroczny znak z całego Zodiaku.

 Jest to również okres świąt (1, 2 XI), których nie lubię i okres mojej największej alergii.

 Alergia dokucza mi, gdy gnije świat, gdy jest mokro, a grzyby nota bene niesamowite, bardzo żywotne i pożyteczne istoty, robią swoje.

 No i smucą mnie ludzie, którzy odeszli i odchodzą. Nie wiem, czy też to zauważacie, ale w listopadzie odchodzi chyba najwięcej osób. 

W tym roku w listopadzie, powaliły mnie, wręcz ścięły z nóg dwie bardzo smutne wiadomości: odeszła Ania - nick Anek73, którą może znaliście z blogu Przystanek Kłodzko i Wojtek, znany, wspaniały fotograf. Ania młodsza ode mnie, Wojtek jakieś dwa lata starszy.

Powiem tak: ja naprawdę nie boję się swojej śmierci, czy w ogóle śmierci, ponieważ moim zdaniem, śmierć jest najwierniejszą i nieodłączną towarzyszką życia, ale zawsze pęka mi  serce, gdy odchodzi ktoś znajomy, bliski i potem noszę ten listopad w sobie, w złamanym sercu całymi latami i trudno mi zapomnieć.

Wiem też  jednak, że śmierć nie jest definitywnym końcem istnienia, bo zgłębiam nieco fizykę kwantową, co wcale nie oznacza, że w poprzednim wcieleniu byłam Joanną d'Arc albo Kleopatrą. :D

Tegoroczny listopad był pracowity tak bardzo, że znowu odezwała się moja psychosomatyka i musiałam odwiedzić lekarza. Alergia i rwa kulszowa zdublowały się we mnie i jestem na L4 od 22 listopada i dzisiaj nie dostałam się do kontroli, więc idę jutro z nadzieją, że nie skończy się - jak w zeszłym roku - zastrzykami i wstrząsem anafilaktycznym po nich, kroplówkami i takimi tam niezbyt przyjemnymi sytuacjami...

Bywało w tym miesiącu, że robiłam po 30 tysięcy kroków dziennie i moje zmęczenie sięgnęło zenitu, a ciało się trochę poddało. Wierzę, że dolegliwości ciała mówią nam: przystopuj, zwolnij, zatrzymaj się i że trzeba dobrze się w siebie wsłuchiwać, współpracować z duszą i ciałem.

Przeczytałam też kilka interesujących książek, również poetyckich, obejrzałam kilka filmów i uroczy, chociaż już nienowy serial pt. Przygody Merlina na Netflixie. Uwielbiam legendy, baśnie, mity, opowieści o magach, smakują wybornie zwłaszcza w naszym przepięknym listopadzie. 

Troszkę energetycznie i okresowo wykończyła również mnie listopadowa pełnia księżyca z jego zaćmieniem. Nie wiem, czy wiecie, ale wkroczyliśmy w korytarz zaćmień i 4 grudnia czeka nas niesamowity, spektakularny nów księżyca połączony z całkowitym zaćmieniem słońca, na dodatek najdłuższym zaćmieniem od niemal 580 lat. Będzie ono trwało jakieś plus/minus 4 godziny, jednak nie będzie widoczne w Polsce, co nie znaczy, że nie odczujemy jego wpływu.

Będzie się działo na świecie i w nas - wspomnicie moje słowa. Takie zaćmienie to jest zapowiedź wielkich zmian w nas, naszej psychice, świadomości, duchowości, pojmowaniu świata, ale także ogromnych zmian społecznych. Pewnie je od dwóch lat przeczuwacie? Na pewno intuicyjnie czujecie, że zmiany są potrzebne, a w naszej globalnej sytuacji - po prostu - nieuniknione.

Po tym zaćmieniu sprzed 580 lat cywilizacja nasza ruszyła ostro do przodu, teraz też zaobserwujemy zapewne spory rozwój technologii, medycyny i innych dziedzin nauki.

W tym miejscu dodam, że coraz bardziej fascynuje mnie astrologia, zwłaszcza astropsychologia i chyba zacznę ją wgłębiać, uczyć się jej, poznawać wiedzę tajemną. Ostatecznie to chyba najstarsza nauka na tym padole. Chyba wszyscy wiemy, jak kapłani już w starożytności straszyli maluczkich dzięki znajomości astrologii. Teraz nie ma sensu nikogo straszyć, ale warto wiedzieć, co może się zdarzyć.

Moja kicia kochana, cudowna Balbina vel Dziunia trochę mi chorowała. Bardzo, ale to bardzo się martwiłam. Musiałam przejść z nią pobieranie krwi i czekałam na wyniki, czy nie ma raka. Na szczęście okazało się, że ma alergię na jedzenie, za dużo się myje i musiałam wciskać jej tabletki oraz specjalną pastę prosto do pyszczka i - oczywiście - zmienić jej dietę i jest już troszkę lepiej, chociaż mocno schudła i straciła dużo sierści. 

W listopadzie zakwitła mi moja śliczna biała grudniówka (czerwona na razie pączkuje), na korytarzu spotykałam sympatycznego pajączka, powyciągałam z szafek wszystkie makowe kubki i wróciłam do swojej ukochanej, bardzo starej biżuterii z bursztynkami i innymi kamykami w kolorach jesieni, żeby mieć chociaż namiastkę piękna, lata i dobrej energii w te ponure dni.

Kupiłam też maszynę do szycia i będę się uczyć na niej szyć, zacznę od maseczek z koronki, bo w innych, z grubszych materiałów, mam wielki problem z oddychaniem a jeszcze nie wiadomo, jak długo to wszystko potrwa, chociaż od 1 lutego zaczyna się nowy chiński rok już nie metalowego (w 2020 był metalowy Szczur, teraz metalowy Bawół - metal nie lubi wody, a wirus to kropelki), a wodnego Tygrysa, więc może będzie nieco lepiej. Saturn jednak wciąż nas rozlicza z karmy i przyszpila, a i Pluton oraz Uran z Lilith też robią swoje.

Teraz, w chwili gdy piszę te słowa, jest w moim mieście bardzo zimno, wieje silny wiatr i pada śnieg. Są Andrzejki i Dzień Białych Skarpetek. 

Palę świeczki w krysztale wypełnionym różnymi kamieniami, minerałami (jaspisy, karneole, jadeity, bursztyny, opale, kryształy, turmaliny i mnóstwo innych) w intencji dobra, zwykłego dobra i czułości, żeby na stałe zagościły w naszym życiu. 

Owszem, jestem Słowianką, poganką i wiedźmą, wierzę w życie, naturę, starożytną i nowożytną wiedzę, naukę i wiedzę tajemną i dobrze mi z tym. Mam tak od zawsze. 

Wiecie, że leworęczny samouk, wegetarianin, artysta, wynalazca, wizjoner, obserwator przyrody, doskonały matematyk, człowiek, który jako jeden z pierwszych wykonywał sekcje zwłok, żeby poznać tajniki ludzkiej anatomii, ateista albo raczej poganin w służbie kościoła (celowo piszę nazwę tej instytucji małą literą), kochał chłopców i ubierał się w jaskraworóżowe ciuchy, doskonale znał się również na astronomii, astrologii, numerologii i kabale, od dziecka miewał powtarzające się, prorocze sny? Jego geniusz do dzisiaj zaskakuje, twórczość do dzisiaj skrywa wiele tajemnic i kodów, chociaż wierzył w gusła, a apostołowie z jego "Ostatniej wieczerzy" są przypisani kolejnym znakom Zodiaku... 

Tak, mówię o moim wciąż nieodgadnionym i niepoznanym do końca idolu, Leonardo da Vinci.

Mam też zaczętych kilka wierszy, które może kiedyś ujrzą światło dzienne i kilka książek, które na pewno przeczytam i bardzo chcę pójść do kina na "Dom Gucci" Ridleya Scotta, bo gra tam mój przebardzo ulubiony Jeremy Irons i Lady Gaga - niesamowita  talenciara.

Miewam też dziwne sny, takie z pogranicza światów. Czasem śnią mi się runy, śnię, że sama piszę powieść pismem runicznym... Na runy jednak trzeba uważać. Póki co mam tabliczkę ze skryptem i makiem, którą zrobiła dla mnie znajoma poetka. Nie jest to jednak zabawa dla niewtajemniczonych. Polecam powieść Katarzyny Bondy pt. Dziewiąta runa.

I czekam na święta, na bycie w stadzie,  a najbardziej na jakiś wyjazd nad morze, bo źle mi się tutaj oddycha. 

A moją ulubioną piosenką, którą w tym miesiącu odkryłam jest piosenka Sanah, którą uwielbiam i kibicuję mocno talentowi tej dziewczyny. Ta piosenka to "Kolońska i szlugi". Kocham ten tekst!

Kolejną bardzo, bardzo ulubioną odkrytą w tym miesiącu piosenką jest utwór  fajnych, mądrych chłopaków: Goorala i Paprodziada z takim tekstem, który bym sama mogła napisać. Posłuchajcie, bo warto!

Listopad nie jest łatwym miesiącem. Te krótkie dni, ten przenikliwy chłód rano, gdy wychodzę z psem z ciepłego domu, ten brak światła... Ale są przyjaciele, zwierzaczki, wiersze, piosenki, książki, bursztynowe błyskotki, kawa... I można go przetrwać! 

Jednak, nie potrafię tego ukryć:  bardzo się cieszę, że już się kończy.

Pozdrawiam wszystkich, którzy do mnie zaglądają, życzę udanego, dobrego grudnia! Oby nam nie szło jak po grudzie. 

Poniżej prezentuję jeszcze kilka ciekawych cytatów w listopadowym klimacie.

Bywajcie zdrowi!

" - Następnym razem ty zasiądziesz w fotelu - oznajmił Październik.
- Wiem - odparł Listopad. Był blady, miał wąskie usta. Pomógł Październikowi wstać z drewnianego krzesła. - Lubię twoje historie. Moje zawsze są zbyt mroczne.
- Ja tak nie uważam - powiedział Październik. - Po prostu twoje noce są dłuższe. I nie jesteś ciepły". 

Neil Gaiman, M jak magia

*

"Listopad, myślę. Nagie drzewa, ciemność, spadanie. Bóg odwraca się do nas plecami.
Nie tylko do mnie, do wszystkich. Dobrze mi z tym. Jest w tym jakaś zimna sprawiedliwość".

Håkan Nesser, Samotni

*
"Czy Pani też czuje się w listopadzie wypalona? Listopad jest dla mnie ponury i deprymujący. Gdybym mógł zmienić kalendarz, wykreśliłbym z niego listopad".

Małgorzata Domagalik, 188 dni i nocy

*

***cytat w tytule postu Agnieszka Osiecka
*zdjęcia z listopada, własne, a przedostatnie zdjęcie sprzed chwili, z czasu pisania tego postu