/B-c, 27 II 2013, p.n.k., JoAnna Idzikowska-Kęsik/
Rok 2013 został ogłoszony Rokiem Osób Niepełnosprawnych, a także Rokiem Juliana Tuwima ( w grudniu minie 60 lat od śmierci poety, ale też od śmierci Konstantego I. Gałczyńskiego).
Szczerze polecam do poczytania i powzruszania, powieść Doroty Terakowskiej pt. Poczwarka...
toast za codzienność ogrzewam się blaskiem diamentowego śniegu białych poematów wtulam nieśmiało w myśli iskrzące natchnieniem
lawina słów spada w moje serce pulsujące niemrawo delikatnym dotykiem poezji niecodziennej
patrzę na wszystko zachwycona intymnością wydarzeń rytmicznie wpisujących się w doświadczanie
nie wiem czy wiesz że
życie
jest najpiękniejszym z pisanych sercem
nieraz słodkich a czasem cierpkich wytrawnych aromatem chwili
wierszy
/B-c, 21 II 2013, p.n.k., JoAnna Idzikowska-Kęsik/
❤
Dzisiaj słucham od bladego świtu, czyli od ok. dziewiątej rano, dwóch piosenek ze świetnymi tekstami, artystów, których lubię i cenię od lat: Eli Adamiak, kobiety o aksamitnym głosie w duecie z Adamem Nowakiem i mojego rówieśnika, Roberta Kasprzyckiego... Taki dzień, takie nastroje i taka kosmiczna tęsknota za pięknem...
Moja ulubiona myśl na dzisiejszy, zaśnieżony dzień:
Jeden z moich profesorów powiedział mi kiedyś: Cokolwiek napiszesz - jedni powiedzą, że to, co napisałeś, jest dobre, inni, że takie sobie, jeszcze inni, że do niczego - i wszystkie oceny będą słuszne.
Jan Twardowski
***
obrazki z netu
PS W "Charakterach" przeczytałam, że dzisiaj jest Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją, a ja tu takie jakieś depresyjne teksty zapodaję. ;-)
Jak byłam małą i śmieszną dziewczynką, obejrzałam pod nieobecność rodziców teatr telewizji pt. Carmilla (reż Janusz Kondratiuk, Polska, 1980). Tytułową rolę grała w nim Izabela Trojanowska (ur.1955).
Spektakl, oparty na opowiadaniu Josepha Sheridana Le Fanu, dziewiętnastowiecznego pisarza, który miewał omamy, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Takie wrażenie, że spałam pół roku przy włączonym świetle, a rodzice zastanawiali się nad wizytą u psychologa. Potem odwiedziła nas znajoma psycholog mojej mamy, która wyciągnęła ode mnie tajemnicę moich złych snów i obaw przed ciemnością, rysowałyśmy wesołe obrazki i powoli światło w moim pokoju gasło... (zresztą w tamtych czasach światło gasło bardzo często). Ale co się strachu najadłam, że Carmilla odwiedzi mój pokój, to moje!
Gdy obejrzałam ten spektakl po latach, wydał mi się śmieszny, ale wówczas naprawdę zrobił na mnie piorunujące wrażenie!
Piękna twarz Izabeli Trojanowskiej już zawsze kojarzyła mi się ze złą wampirzycą o lesbijskich skłonnościach! A najśmieszniejsze jest to, że zupełnie niedawno, w luźnej rozmowie z moim kolegą, trzy lata ode mnie starszym właścicielem mojej ulubionej księgarni, dowiedziałam się, że po obejrzeniu tego spektaklu, przeżywał to samo: "Boże, jak ja się bałem tej Carmilli!"
Wyobraźnia dziecka jest dziwna, prowadzi na wiele manowców.
Niedługo potem, na wakacjach u mojej ulubionej cioci, Gabrieli, która pozwalała mi na wszystko, łącznie z oglądaniem filmów w środku nocy, miałam okazję zobaczyć film, który zrobił ze mnie dozgonną wielbicielkę dwóch kobiet i mrocznych historii rodem z piekła! Co prawda znowu z miesiąc musiałam spać przy włączonym świetle, ale wampiry... mnie oczarowały swoim pięknem!
Pierwsza z kobiet, o których mowa, to włoska modelka i aktorka, Ornella Muti (ur.1955), druga, to kobieta, którą uważam za jedną z najwybitniejszych aktorek w historii kina, muza Ingmara Bergmana, Liv Ullmann (ur.1938). Film (Francja, Hiszpania, Włochy, 1975) zrealizował syn wielkiego, legendarnego reżysera, Luisa Bunuela, Juan Luis Buñuel.
Jest to opowieść o średniowiecznym szlachcicu, który w wypadku traci ukochaną żonę, Leonor i, żeby ją wskrzesić, zaprzedaje duszę diabłu. Leonor wraca, jednak nie jako piękna, wrażliwa kobieta, ale jako krwiożerczy wampir.
Liv Ullmann w roli tytułowej wypadła wspaniale, zagrała cudownie.Ornella Muti, wtedy młodziutka i śliczna, również dobrze zagrała w tym średnim, ale fascynującym filmie! Scena, gdy Leonor, w podartej sukni, w jakiejś jaskini, drży z zimna, na zawsze pozostała w mej pamięci.
Niedawno mój kolega, nagrał mi na płytkę włoską wersję tego filmu, bo tylko taką udało mu się znaleźć (nie widziałam filmu odkąd go pierwszy raz zobaczyłam). Nie znam włoskiego, ale Liv Ullmann kocham nadal, a Leonor to jedna z jej ciekawszych kreacji.
Klaus Kinski(ur. 1926; zm. 1991) to był wielki aktor o międzynarodowej sławie. Jego córka, Nastassja, chociaż przępiekna, nie dorównała ojcu talentem i zmysłem aktorskim.
Kinski, zły i krwiożerczy Nosferatu wampir z filmu Wernera Herzoga (1979), mimo wszystko wzbudził moją sympatię, a rozbudził uczucia młodziutkiej wówczas, świetnej aktorki francuskiej, Isabelle Adjani.
Brzydki, chudy, z odstającymi uszami typek o mrocznej duszy, budzi współczucie, każe zastanowić się, czy odwieczna ludzka tęsknota za nieśmiertelnością, naprawdę ma jakikolwiek sens.
Jednym z najlepszych filmów o wampirach i najlepszą adaptacją mrocznej powieści Brama Stokera ( a adaptacji tej powieści było wiele), jest film pt. Dracula Francisa Forda Coppoli z 1992 roku.
Wiele zarzucano reżyserowi, gdy film wszedł na ekrany, ale po latach okazało się, iż ta wersja opowieści o wędrującym przez wieczności wampirze, szukającym utraconej miłości, osadzona w kiczowato - operowej scenerii, broni się sama. Bo wampiry takie właśnie są: troszkę ludzkie, troszkę kiczowate.
Oldman często grywa postaci naznaczone nutką szaleństwa. Jest troszkę zaszufladkowany, ale to bardzo dobry aktor z dużym doświadczeniem teatralnym. A film Coppoli jest teatralny. I jest też piękną opowieścią o miłości. Jest filmem, w którym jest to wszystko, co ludzie lubią: zawiera zarówno elementy grozy, jak i elementy romantyzmu.
Mnie strasznie podoba się scena, gdy cień Gary'ego Oldmana chce udusić Keanu Reevesa! Miodek!
W roku 1994 pojawiła się długo wyczekiwana adaptacja kultowej powieści Anne Rice z 1976 r. pt. Wywiad zWampirem (Interwiew with the Wampire), w reżyserii kontrowersyjnego twórcy (jest nie tylko reżyserem, ale też aktorem i pisarzem), Neila Jordana. Długo czekałam na ten film. I z nim wiąże się moja osobista anegdotka. Książkę udało mi się kupić w dzień, kiedy dowiedziałam się, że zostanę mamą (21 stycznia 1995), pochłonęłam ją, jak woda gąbkę. Ponieważ większość tego czasu spędziłam w szpitalach, nie mogłam pójść do kina i summa summarum, obejrzałam film na video....dzień przed urodzeniem się mojej córeczki (może dlatego moje dziecko kocha wampiry?). Film jest dobitną opowieścią o tym, że miłość i nienawiść to w zasadzie jedno i to samo uczucie. W każdym razie: oba te uczucia są równie silne. Świetną kreację stworzył w nim Brad Pitt. Ale nie tylko on. Neil Jordan ma "oko" do dobrych aktorów. Nie zatrudnił, co prawda, i chwała mu za to, ubiegającego się o rolę w filmie, naszego rodzimego Piotra Adamczyka, który za bardzo popisywał się ponoć na przesłuchaniu. Neil Jordan zatrudnił, wbrew autorce, która w roli Lestata, cynicznego krwiopijcy, widziała holenderskiego aktora - Rutgera Hauera, Toma Cruisa - i to był strzał w dziesiątkę! Duet Cruise-Pitt, to jeden z ciekawszych pojedynków aktorskich w historii kina (o duetach postaram się jeszcze napisać, bo mam kilka ulubionych!). Film Jordana był też pretekstem do narodzin nowej gwiazdy: zadebiutowała w nim i zrobiła to świetnie, trzynastoletnia wówczas Kirsten Dunst.
Sting, gdy przeczytał powieść Anne Rice, napisał jedną z moich ulubionych piosenek, która ukazała się w roku 1985, na jego pierwszej solowej płycie.Okazuje się, że wampiry są dla wielu twórców inspiracją!
Odkąd przeczytałam Wywiad z Wampirem, zaczęłam czytać wszystkie powieści Anne Rice, które ukazywały się w naszym kraju (dwie nawet przeczytałam w oryginale), ponieważ uważam, że kobieta naprawdę nieźle pisze ( i ma obecnie dwa całe białe koty, których fotki namiętnie wkleja na fejsa). Dlatego też z utęsknieniem czekałam na kolejne adaptacje jej powieści. W 2002 roku weszła na ekrany Królowa Potępionych, ale mnie ten film bardzo rozczarował. Jednakże nie zabrakło mu atutów w postaci dwóch bardzo dobrych, europejskich aktorów: szwedzkiej aktorki, Leny Olin i szwajcarskiego gwiazdora Vincenta Pereza.
Talent Leny Olin, docenił nawet Roman Polański, więc cóż dopiero ja. Wampirzycą była taką samą, jak jest kobietą: piękną i zmysłową.
A Vincenta Pereza nigdy nie ocenię obiektywnie, gdyż zakochałam się jego niebieskich oczkach na zabój już długo przed tym filmem, dlatego, moim zdaniem, był to jeden z najseksowniejszych wampirów w historii kina.
Bill Nighyto świetny, brytyjski aktor i piosenkarz, który ostatnio rozczulił mnie swoją rolę w bardzo ciepłym filmie pt. Hotel Marigold. Tutaj jednak wypada mi wspomnieć, że z całej serii Underwold, to właśnie jego rola zrobiła na mnie największe wrażenie. Jest to również przykład aktora, który potrafi naprawdę dobrze, wykreować dobrą rolą i wyjść obronną ręką poza średni scenariusz.
Nie mam czasu na seriale, nie oglądam ich zbyt wielu, jednak ten, przerwany przez strajk scenarzystów, niestety, serial, musiałam obejrzeć. Kolejny wampir z ludzką twarzą, ale za to jaki przystojny! I z jaką seksowną wampirzycą u boku! Tak, serial pt. Pod osłoną nocy (2007-2008), oglądałam tylko dlatego, iż grał w nim bardzo przystojny Alex O'Loughin i niezwykle piękna Shannyn Sossamon.
Z niecierpliwością czekam na film pt. Piękne istoty ( Beautiful Creatures, USA, 2013), przede wszystkim dlatego, iż gra tam mój numer jeden wśród wielkich, współczesnych aktorów, Jeremy Irons!
Niestety, Sagę Zmierzch, na którą chodzę do kina z moją córką i nawet przeczytałam pierwszą z powieści, pozostawiam mojej córce. Wolę, jak Bella robi za Królewnę Śnieżkę.
Muszę tu jeszcze wspomnieć o jednym filmie z wampirami w tle. Otóż jeden z moich ulubionych reżyserów, Roman Polański, popełnił kiedyś komedię, w której obsadził swoją ówczesną żonę, przepiękną i nieodżałowaną aktorkę, Sharon Tate. Film pt. Nieustraszeni pogromcy wampirów to pastisz horrorów, z bardzo dobrą obsadą, bo reżyser również w nim zagrał. A ponieważ wampiry wypada traktować z przymrużeniem oka, dlatego ten film Polańskiego należy do moich ulubionych w temacie.
Jak już wcześniej napisałam, uwielbiam książki i filmy o inności, o wampirach, o dziwolągach, ekscentrykach i innych oryginałach. Temat ten fascynuje mnie od lat, odkąd, jako nastolatka, zaczęłam czytać i wgłębiać twórczość Witkacego, bawić się i wzruszać przy prozie Borisa Viana i Kurta Vonneguta oraz, mojego zdecydowanie ulubionego autora s/f, Philipa Kindreda Dicka. W realu również lubię i cenię oryginalność, ludzi, którzy wbrew wszystkim i wbrew wszystkiemu pozostają sobą. Na zawsze zapadły mi w pamięć słowa Michała Choromańskiego, że "Największą zbrodnią jest nielojalność w stosunku do samego siebie". Dzisiaj jednak chciałam napisać o kilku filmowych stworach i aktorskich kreacjach, które wzbudziły mój zachwyt i które bardzo cenię. Dla aktora jest to na pewno ciekawe wyzwanie, zagrać takiego oryginała, kogoś innego, niż się jest w rzeczywistości, choć osobiście uważam, że w każdym z nas drzemie cząstka geja, świra, oryginała i ekscentryka. Serio! Ale nie wydłużajmy wstępów, tylko przejdźmy do rzeczy. Robin Williams (ur. 1951) to dobry aktor, ale, moim zdaniem, niestety, zaszufladkowany. Czasem mam wrażenie, że większość jego ról, to wariacje na temat jednej roli. Trudno jednak odmówić mu kilku naprawdę dobrych, a nawet wielkich kreacji. Moje ulubione, to Adrian Cronauer z Good Morning, Vietnam (USA, 1987), nauczyciel ze Stowarzyszenia Umarłych Poetów (USA, 1989, reż. Peter Weir, o tym filmie jeszcze napiszę i o reżyserze, którego bardzo cenię również), czy zagubiony po tragicznej śmierci żony kloszard, a były wykładowca w The Fisher King (USA, 1991). Najfajnieszego, bo autentycznego oryginała, zagrał Williams w roku 1998 w filmie pt. Patch Adams (reż Tom Shadyac), prawdziwej historii.człowieka, który podnosi się po nieudanej próbie samobójczej, odkrywając swój potencjał rozśmieszania i ratowania ludzi, leczenia śmiechem, zarażania optymizmem. Wbrew wszystkim, a nawet wbrew własnej metryce, rozpoczyna studia medyczne, z których wielu wykładowców chce go wyrzuć za jego niekonwencjonalne metody leczenia. Adams, choć dostaje od życia wiele kopniaków, nie załamuje się więcej, a dzięki niemu, cały świat zna doktorów klaunów, którzy leczą śmiechem chore, czasami śmiertelnie, dzieciaki. Ta postać i ten film pozwalają wierzyć, że warto mieć marzenia, wprowadzać je w życie, no i warto być sobą za wszelką cenę.
W filmie tym zagrał też jeden z mało znanych, ale bardzo dobrych aktorów, niestety, nieżyjący już, Michael Jeter. Jak już mówiłam, zwracam bardzo uwagę na świetnych "drugoplanowców" i Jeter niewątpliwie do nich należał. Ten urodzony 26.08 1952 r. (dokładnie siedemnaście lat wcześniej ode mnie) homoseksualista, ofiara wirusa HIV, stworzył kilka naprawdę wspaniałych kreacji. Uwielbiam dwie. We wspomnianym wcześniej The Fisher King, Jeter wcielił się w postać bezdomnego piosenkarza. Scena, w której śpiewa dla ukochanej profesora, , przebrany w damskie ciuszki, pomalowany, jak Dolly Parton, jest po prostu rozwalająca i świadczy o dużym dystansie aktora do samego siebie. W filmie Patch Adams zaś Jeter zagrał pacjenta kliniki psychiatrycznej i to była czysta, aktorska poezja. Świetny aktorski duet, kolejny z Robin Williamsem. Aktor odszedł w 2003 roku, w wieku zaledwie pięćdziesięciu lat, ale w mojej pamięci zostanie na zawsze jako świr pozytywny.
Podobno "W domu wariatów jest taka wolność, o jakiej nie śniło się nawet socjalistom"! Nie wiem, tak twierdził Jaroslav Hasek. Ja, gdy chodzę na zajęcia z zakresu arteterapii do szpitala, to widzę tam tylko cudowne, ale nieco zagubione dzieciaki i młodzież. Wiele jest świetnych filmów o wariatkowie, o tym jeszcze postaram się napisać. Dziś chciałabym napisać o dwóch kreacjach rzekomych wariatów... A może po prostu ludzi mających nieco inną percepcję? Johnny'ego Deepa (ur.1963) uwielbiam bezwarunkowo. Jest to, moim zdaniem, aktor, który potrafi zagrać wszystko. Pokochałam go chyba po jego roli w świetnym filmie pt. Co gryzie Gilberta Grape'a, ale najbardziej zapadła mi w pamięć rola pacjenta szpitala psychiatrycznego, którą zagrał u boku legendarnego Marlona Brando (zresztą Brando ponoć dostał tę rolę dlatego, iż Deep nie chciał grać z nikim innym). Don JuanDeMarco (USA, 1994, reż. Jeremy Leven) to wzruszająca opowieść o tym, że trzeba wierzyć w swoje marzenia i że to, co wydaje się inne, zyskuje przy bliższym poznaniu. Bo tutaj, największy kochanek świata, Don Juan, ma ogromny wpływ na swego terapeutę! To dzięki rozmowom z pacjentem, terapeuta uświadamia sobie braki w swoim własnym, także miłosnym, życiu. Bardzo dobrze zagrała w tej opowieści także Faye Dunaway. Wystąpiła w roli żony terapeuty. A dla mnie osobiście, dodatkowym atutem filmu jest muzyka Bryana Adamsa i jego piosenka: Have You Ever Really Loved a Woman. W każdym razie duet Brando/Deep to aktorstwo pierwszej klasy!
Mówi się, że życiową rolą Kevina Spacey (ur.1959) jest rola w American Beauty. Dla mnie jego, jak do tej pory, rolą życia, jest rola w filmie pt. K-PAX. (Niemcy, USA, 2001, reż.Iain Soffley). K-PAX to ciekawa historia i pojedynek dwójki aktorskich gigantów, bo Spacey'owi partneruje tu, w roli jego psychiatry, jeden z moich ukochanych artystów, Jeff Bridges (ur.1949). Film opowiada historię człowieka, który, będąc po silnym wstrząsie psychicznym, twierdzi, iż jest kosmitą i przybył na ziemię z odległej planety, której dokładne umiejscowienie w Kosmosie potrafi podać grupie astrofizyków. Na dodatek zwierzęta i pacjenci, a potem sam psychiatra, jakoś dobrze na tego ufoludka reagują... Geoff Boltwood napisał kiedyś zdanie, które bardzo utkwiło w mojej pamięci: Uważam, że obłęd wielu ludzi polega po prostu na tym, że odmiennie postrzegają rzeczywistość, z czym reszta nie może się pogodzić.
Niedawno w DKFie, a kilka tygodni temu na DVD, obejrzałam dwa filmy, które wbiły mnie w fotel. Wcześniej czytałam o tych obrazach i wkurzyły mnie polskie tytuły, które, jak zwykle, zostały bardzo kreatywnie przetłumaczone ( kto to w ogóle tłumaczy?!). Czekałam na nie z kilku powodów, głownie dlatego, że potrafię obejrzeć naprawdę denny filmik tylko po to, aby pogapić się na swoich ulubionych aktorów. Tym razem jednak absolutnie się nie zawiodłam! W pierwszym gra prześliczna Diane Kruger (ur.1976), w drugim... nikt inny, jak mój ulubiony Sean Penn! Lily (Pieds nus sur les limaces, Francja 2010, reż. Fabienne Berhaud) jest opowieścią o parze sióstr, które mają skrajnie różne charaktery, zupełnie inaczej patrzą na życie. Kruger gra tę mądrzejszą siostrę, w rolę tej ekscentrycznej, wcieliła się zupełnie mi wcześniej nieznana, młoda francuska aktorka, Ludvine Sagnier (ur.1979). Oryginalny tytuł można przetłumaczyć Boso (lub piechotą) na ślimaki (i to te gołe, bez skorupek) i ten tytuł oddaje to, co w filmie ważne. Lily jest dziwna, może nawet upośledzona umysłowo, ale tak wolnej osoby, jak ona, tylko ze świecą szukać! Po wielu przejściach,zgrzytach,nieporozumieniach,starsza siostra, która opiekuje się Lily
po tragicznej śmierci matki, też odnajduje w sobie te pokłady wolności. I
to jest piękne! To pokazuje, jak dużo możemy się nauczyć od osób
pokroju Lily! Aktorki grają świetnie, twarz Diane bez makijażu ukazuje
piękno w najczystszej postaci.
Wszystkie odloty Chayenne'a (This Must Be the Place, USA 2011, reż. Paolo Sorrentino), to interesująca historia byłego rockmana, który pod wpływem przykrej historii związanej z jego fanami, nie może znaleźć sobie miejsca w życiu, a pod wpływem innego, równie smutnego wydarzenia, odnajduje to miejsce i ... samego siebie. Sean Penn kilkakrotnie już udowadniał swoją aktorską wielkość, jednak ta kreacja jest wyjątkowa!
Jego make-up.głos, włosy, gest dmuchania w wiecznie opadające pasmo grzywki i scena na końcu filmu, gdy zapala papierosa, to dosłownie majstersztyk! Na wyróżnienie zasługuje również Frances McDormand (ur. 1957), świetna aktorka drugiego planu, w roli żony Cheyenne'a.
Poza tym, z tego filmu dowiedziałam się, co zrobić, żeby moje usta były długo czerwone, bo to lubię, a wiecznie miałam z tym problem, wciąż "zjadałam" szminkę, potem już nie chciało mi się powtórnie malować. Jest w tym filmie scena, gdy Chayenne wchodzi do windy, w której kilka kobiet dyskutuje o tym, że nawet drogie szminki krótko pozostają na ustach. Cheyenne słucha, wywala te swoje cudne, niebieskie oczęta, a na koniec mówi do kobiet: Szminka będzie się trzymać na ustach cały dzień, gdy przed jej nałożeniem, nałożymy na usta odrobinę podkładu... I wychodzi z windy, zostawiając kobitki w konsternacji... Sprawdziłam! Miracle! To naprawdę działa!
Mój ukochany Witkacy pisał, że jest najnieszczęśliwszym z ludzi, zagmatwanym w sobie do obłędu. Każdy z nas tak czasem ma i każdy ma jakieś odloty! Ja często śpiewam, przede wszystkim w łazience, w trakcie kąpieli, tańczę, potrafię nie spać kilka nocy z rzędu i uwielbiam być sama, chociaż kocham swoją rodzinę i przyjaciół. Rysuję i maluję, prowadzę pisemny dialog z samą sobą, gdy jest mi źle, pytania zadając prawą, a odpowiadając lewą ręką. Jest to naprawdę świetna, sprawdzona forma autoterapii.Pomijajac moją wrodzoną grafomanię i te wszystkie moje wierszyki! Często, jak mam doła, sama robię sobie pasemka, albo farbuję włosy, a potem Paweł, mój fryzjer, gej, załamuje ręce i mówi: Ach, Dżoana, znowu miałaś odlot? J. Lacon napisał w którejś ze swoich książek (nie wiem, w której, bo spisałam jedynie cytat): Jestestwa człowieka nie tylko nie da się zrozumieć bez szaleństwa, lecz nie byłoby jestestwem człowieka, gdyby nie niosło ze sobą szaleństwa, jako granicy swej wolności. Tadeusz Żeleński, Boy, stwierdził: O, szaleństwo, jakże twoim jestem, tyś mi światłem w błędnych mrokach nocy. Tyś jest słowem, a ja tylko gestem, zniechęcenia gestem i niemocy. Lubię poszaleć i posłuchać piosenek w wykonaniu różnych odlotowych ludzi, takich, jak np. ten, nieodżałowany wokalista, bo jakże nudne byłoby nasze życie bez odrobiny szaleństwa:
Lepiej jednak skończyć nawet w pięknym szaleństwie, niż w szarej, nudnej banalności i marazmie!