Translate

30 marca 2020

Luźne zapiski z dziwnych zamyśleń...

Moje oczy jaśnieją wraz z wiosną, na którą długo czekałam, przybierają barwę moich ulubionych bursztynów, a w słońcu wydają się zielone. Ciekawa sprawa, takie oczy. Jasne lub ciemne, w zależności od humoru i pogody... Bo jak jestem zdenerwowana, zła - są jak Morze Czarne.
Teraz, od wielu już dni, moje oczy zmieniają kolor kilkanaście razy dziennie, z przewagą na jasną stronę barw ciepłych.

Na początku zastoju było spokojnie, kilka dni delektowałam się spokojem i ciszą, sprzątałam, śpiewałam ulubione piosenki po francusku, rosyjsku i angielsku (moje dziecko, gdy jest w domu komentuje: "Znowu dzień francuski".), czytałam, przygotowywałam zadania dla dzieci. Chodziłam z psem na spacery do lasu, robiłam zdjęcia fiołków i zawilców. Co kilka dni wieczorem jeździłam po zakupy.

Od tygodnia tęsknię coraz mocniej.
Za pracą, za dziećmi, za rytmem dnia, za...
No właśnie, za czym?
Chyba za motywacją.
Bo co się stało?
Pracuję zdalnie, owszem, do tego motywacji nie stracę chyba nigdy.

Jednak brakuje mi motywacji do samej siebie, do takiej siebie, jaką byłam przed tym wszystkim, ponieważ oprócz codziennego porannego prysznica i wieczornej kąpieli, mycia zębów po każdym posiłku i smarowania wieczorem twarzy najtańszym kremem, przestałam cokolwiek robić w temacie swojej tak zwanej urody, swojego wyglądu.
Przestałam prostować i farbować włosy, malować się, a ubrania, w których chodzę należą do tych niewymagających prasowania tudzież nie należą jednocześnie do tych eleganckich...
Perfumy stoją w szafkach w łazience i czekają na lepsze czasy.
Lakiery do paznokci, rozświetlacze do oczu i policzków, kredki do brwi, cienie, tusze do rzęs, ulubione czerwone szminki, zasnęły poukładane w szufladkach.
Biżuterii, której mam naprawdę dużo -  minimum na mnie...
Jeden plecak, jeden płaszcz, jedna para butów, jakieś trzy bluzki i trzy pary spodni, chociaż - tak, to smutna prawda o mnie i mojej próżności- szafy pękają w szwach.

I tak sobie siedzę i myślę, jak tak naprawdę człowiek niewiele potrzebuje. Wystarczy dach nad głową, niewiele wegetariańskiego jedzenia, kawa i herbata, a przede wszystkim woda z cytryną, zwierzaki, bliscy, domowe ciepło, poczucie bezpieczeństwa...

I jak bardzo człowiek czuje się szczęśliwy, gdy może się z kimś podzielić, coś komuś dać bezinteresownie.  W piątek wieczorem, gdy wychodziłam z marketu, pewien Ukrainiec poprosił mnie o cokolwiek do jedzenia. I to było takie... normalne i ucieszyłam się w duchu, że mogę dać, pomóc i że pomoc innym jest czymś normalnym, naturalnym...
Pomagam też pewnej starszej osobie i wciąż dokarmiam bezdomne koty.

Zapewne nikomu nie jest łatwo w sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy.
Skrzynka w każdym miejscu (FB, WhatsApp, Messenger, e-mail, telefon) wypełniona mnóstwem dziwnych wiadomości, memów, filmów pełnych teorii spiskowych, wypowiedzi "expertów". Staram się być ponad to, myśleć samodzielnie, nie brać do siebie niektórych newsów.

Jestem. Trwam.
Blisko znajomych, przyjaciół, kolegów, koleżanek.
Blisko bliskich.

I chyba przede wszystkim i nade wszystko - blisko, coraz bliżej siebie.
Siebie naturalnej, normalnej.
Bez otoczki pt. eleganckie perfumy, ubranko, makijaż...
Z nieumalowanymi oczami, zmieniającymi barwę w zależności od nastroju i światła.
Siebie - skromnej i niewiele potrzebującej do życia i szczęścia, medytującej, pełnej wewnętrznego spokoju.
Myślącej, współczującej, połączonej z  duchem Wszechświata.

A jak jest u Was?
Napiszcie, jak spędzacie ten czas.
Zdjecia od Jurka, który wczoraj specjalnie dla mnie poszedł w śnieg z deszczem i zrobił fotki morza ku pokrzepieniu mojego serca, dziękuję!

25 marca 2020

"trawo – siostrzyczko moja karmelitanko bosa" ***

Nic w życiu nie jest takim, jak powinno - ale sam fakt egzystencji ma wartość wprost nieskończoną - samo widzenie jednej trawki w słońcu, której nikt nie docenia - przyjmując swoje istnienie jako konieczność.

Stanisław Ignacy Witkiewicz



Trawa ma ci dużo do powiedzenia, musisz tylko nauczyć się jej słuchać.

Stephen King

Opowieść o trawie

Pośród roślin co zdobią nasz szalony glob
Jedna zwłaszcza mnie wzrusza - wciąż słońca ciekawa
Nie jest to smukła róża ni potężny dąb
Ale trawa - zielona trawa

Mogą przejść po niej czołgi bezlitosnych wojsk
Może tłum ją stratować w radosny karnawał
Ale ona podźwignie wątłą postać swą
Dzielna trawa - zielona trawa

Nawet pożar co niszczy wszystko co się da
Co jak mówią za sobą nic już nie zostawia
Kiedy zgaśnie to z deszczem znowu życiem gra
Zwykła trawa - zielona trawa

Jeszcze jedną właściwość ta roślina ma
Taką która na jawną bezczelność zakrawa
Gdy ją przystrzyc to w górę uparcie się pcha
Właśnie trawa - zielona trawa

Ciągle szukam w śmietnisku wieloznacznych słów
Takich które brzmieć będą prawdziwie
Bywa czasem że pęka rozpalony mózg
Myśl się gubi - sens nagle urywa
Dookoła prześmiewców zaślinionych tłum
Którzy wiersze nicują jak szmaty
I rzecz jasna fachowcy od czystości dusz
Szukający w piosenkach rozpaczy

Póki jeszcze gitara wiernie słucha mnie
Odpowiada na palców wezwanie
To choć czasem niełatwo ale jednak chcę
Wasze serca poruszyć i pamięć

Kiedy widmo zwątpienia zacznie nękać was
Gdy się skończy z sumieniem zabawa
Wtedy właśnie spróbujcie chociaż jeden raz
Być tak mocni - tak mocni jak trawa

Leszek Wójtowicz - POSŁUCHAJ
*obrazy z netu
***cytat w tytule postu, Jan Twardowski

17 marca 2020

Kilka słów o sztuce



Zbigniew Herbert – zjawiskowa postać w polskiej literaturze współczesnej. Poeta, eseista, dramaturg, autor słuchowisk radiowych, recenzent, tłumacz, filozof, erudyta; twórca znanego nie tylko w Polsce ale i na świecie, intelektualnego cyklu poetyckiego „Pan Cogito”. Laureat wielu prestiżowych nagród literackich oraz poważny pretendent typowany już od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku do najwyższej – literackiej Nagrody Nobla.
Urodził się we Lwowie 29 października 1924 roku i spędził w tym mieście pierwszych dwadzieścia lat życia (szczęśliwe i dostatnie dzieciństwo w pięknym domu i ojciec czytający na głos dzieciom wielkie dzieła literatury polskiej[1], co zapewne miało wpływ na wrażliwość późniejszego poety). W 1943 roku zdał maturę. Po maturze zdawał z dużym powodzeniem do krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych i na Wydział Aktorski – w obu przypadkach znalazł się w pierwszej dziesiątce, jednak, m.in. po to, aby zadowolić ojca – prawnika, wybrał studia ekonomiczne w Akademii Handlowej, które ukończył z dyplomem w 1947, a w 1949 roku w Toruniu, uzyskał tytuł magistra praw. Uczęszczał również w różnych okresach swego studenckiego życia na wykłady z filozofii, polonistyki (po maturze, na tajnym uniwersytecie), historii sztuki i miało to odbicie w jego późniejszych dziełach literackich, nie tylko w poezji, ale także w esejach i szkicach. Rozległą wiedzę humanistyczną, zdobył poeta także dzięki licznym podróżom, co również miało odbicie w jego twórczości. Całe życie fascynowała go szeroko rozumiana sztuka i jej historia, człowiek jako jej twórca i to znalazło odbicie w wielu jego dziełach.
Pierwszą zagraniczną podróż odbył Herbert po oficjalnym debiucie poetyckim (wcześniej drukował wiersze w prasie i pisał wiele recenzji, jednak on sam za swój właściwy debiut uznał tomik pt. „Struna światła”, wrzesień 1956 – miał wówczas 32 lata i był już dojrzałym, ukształtowanym człowiekiem); w maju 1958 roku – pojechał wówczas przez Wiedeń do Paryża i od tej pory podróże stały się jego wielką pasją, a wręcz sposobem na życie w Gomułkowie, jak zwykł określać ojczyznę, w której panoszył się ustrój socjalistyczny ze wszystkimi jego wadami; ostatnią w październiku 1994 – niecałe cztery lata przed śmiercią – na zaproszenie gazety „NRC – Handelsblad” poleciał samolotem na tydzień do ulubionej Holandii na wystawę tulipanów, o których tak pięknie i nieco sarkastycznie pisał w swoim eseju pt. „Tulipanów gorzki smak”.
Poeta, wiele lat cierpiący na astmę, ale też na chorobę afektywną dwubiegunową, zmarł w Warszawie 28 lipca 1998 roku w wieku 73 lat, trzy dni później został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, żegnany m.in. przez wieloletniego przyjaciela, którego w latach dziewięćdziesiątych bardzo skrytykował (napisał o nim nawet wiersz pt. „Chodasiewicz”) i z którym pojednał się – wg relacji żony, Katarzyny Herbert i Michała Rusinka[2], przed śmiercią – Czesława Miłosza i Wisławę Szymborską – polskich Noblistów w dziedzinie poezji (Miłosz otrzymał nagrodę w roku 1980, Szymborska została jej laureatką w roku 1996), której to nagrody sam Herbert (podobnie zresztą jak inny wielki polski niezłomny poeta, Tadeusz Różewicz, który też należał do Pokolenia Kolumbów), niestety, nie otrzymał. Nobliści na trumnę poety złożyli czerwone róże. Róże, które nieodłącznie kojarzą się nam z poezją i sztuką, a one właśnie – poezja i sztuka wraz z jej historią oraz człowiek, jako twórca i odbiorca sztuki uwikłany w nie zawsze życzliwą historię - były domeną Zbigniewa Herberta – autora niezwykłych esejów o sztuce, historii, człowieku. I na esejach poety chciałabym się skupić, chociaż zaznaczyć należy również, że poezja Herberta także przepełniona jest odniesieniami do twórczości i sztuki autorów z kręgu kultury śródziemnomorskiej. Już w pierwszej książce poetyckiej uwydatnia się bardzo silne zainteresowanie poety sztuką, architekturą i malarstwem. Wielu badaczy i krytyków jego dzieł zgodnie twierdzi, że Herbert zawsze miał w sobie coś z rasowego historyka sztuki, choć on sam ubolewał, że opisy obrazów go frustrują i wciąż ma problemy z doborem odpowiednich słów.
Efektem wielu zagranicznych podróży, poszukiwań, studiów i przemyśleń Zbigniewa Herberta były więc tomy esejów, osobliwe lekcje historii i historii sztuki a także mitologii:
·        „Barbarzyńca w ogrodzie” – wydany po raz pierwszy w 1962 roku w wydawnictwie Czytelnik – poświęcony kulturze Francji i Włoch, efekt podróży, którą odbył pisarz w latach 1958 – 1960; 10 szkiców publikowanych wcześniej w czasopismach, przetłumaczonych m.in. na niemiecki i angielski;
·        „Martwa natura z wędzidłem” – wydany w 1993 roku w Wydawnictwie Dolnośląskim niezwykle ciekawy – i moim zdaniem najlepszy - tom szkiców dotyczących sztuki holenderskiej, wzbogaconych „Apokryfami” inspirowanymi holenderską historią. Ciekawostką jest, że eseje z tego tomu drukowane były w czasopismach polskich i zagranicznych, a wydanie książkowe ukazało się najpierw w Niemczech, Ameryce i Holandii, a dopiero później w ojczyźnie autora;
·        „Labirynt nad morzem” – wydany w 2000 roku, czyli dwa lata po śmierci pisarza, tom szkiców i esejów dotyczący głównie kultury antycznej. Eseje te stanowią wraz z dwoma poprzednimi swoistą trylogię poświęconą europejskiej sztuce. Ciekawe jest to, iż pisarz złożył maszynopis tego dzieła w Czytelniku już w 1973 roku. Niestety, druk wstrzymywano ze względu na niechęć ówczesnych władz do autora „Pana Cogito”, który stał się bardzo popularny głównie poza granicami naszego kraju. Natomiast po wprowadzeniu w Polsce w 1981 roku stanu wojennego, poeta postanowił wycofać maszynopis z wydawnictwa. Jako patriota bardzo przeżywał nieciekawą sytuację polityczną w ojczyźnie, z której nigdy nie wyemigrował, chociaż wiele długich lat spędził poza jej granicami, skazując siebie na tułacze życie często w niedostatku czy wręcz w biedzie.
·        Chciałabym jeszcze napomknąć, iż dorobek prozatorski i eseistyczny Zbigniewa Herberta to w sumie sześć dzieł, z których tylko dwa wydane zostały za życia poety. Pozostałe tomy to „Król mrówek. Prywatna mitologia” (2001, dzieło stanowiące interpretację mitów, głównie greckich ale również rzymskich), „Węzeł gordyjski oraz inne pisma rozproszone” (2001) i „Mistrz z Delf” (2008).

Tomy „Barbarzyńca w ogrodzie”, „Martwa natura z wędzidłem” i „Labirynt nad morzem” stanowią swoistą trylogię esejów opowiadających o sztuce, historii  i cywilizacji, chociaż w moim odczuciu najważniejszym, centralnym elementem tych szkiców jest człowiek, który zawsze pozostaje w kręgu zainteresowań i obserwacji twórcy. Nie byłoby przecież sztuki, jej historii i historii, gdyby nie istniał jej kreator. Z filmów i szkiców, które obejrzałam i przeczytałam o Zbigniewie Herbercie dowiedziałam się, że jego twórczym mottem było stanie zawsze po stronie człowieka, także tego słabszego, pokrzywdzonego – cechowała go duża empatia i wyrozumiałość. Herbert – intelektualista i erudyta miał w sobie dużo zrozumienia dla zwykłych, prostych ludzi. Jednak w swoich esejach nie stronił od żartu, ironii i czasami – cynizmu. W liście do wydawnictwa Czytelnik napisał: „W szkicach staram się połączyć informacje z bezpośrednim wrażeniem, uwzględniając także tło ludzkie, krajobraz, nastrój i kolor opisywanych miejsc.”
Wszystkie tomy esejów Zbigniewa Herberta to swoiste lekcje tradycji, sztuki, historii i prawdziwych wartości. I to takie lekcje, które się zapamiętuje, które zmuszają do myślenia i dalszych poszukiwań, rozważań. Uruchamiają naszą wyobraźnię, wpływają na postrzeganie świata. Dzieła, które opisuje i interpretuje Herbert, to nie zawsze dzieła powszechnie znane, poeta zmusza czytelnika do poszukiwań – kiedyś do szukania opisywanych obrazów w albumach poświęconych sztuce, bibliotekach, archiwach i muzeach; teraz do poszukiwania i oglądania ogólnodostępnej grafiki w internecie. Dodam jeszcze, że poeta był również zdolnym rysownikiem, ze swoich podróży przywoził nie tylko słowa układane w eseje i wiersze, ale także rysunki[3]. Napomknę także, że dzięki esejom jego autorstwa rozwój tego gatunku literackiego nabrał w Polsce tempa, chociaż do dziś jego szkice należą do najchętniej czytanych, omawianych i inspirujących, zapewne dlatego, że, jak pisze Andrzej Franaszek, literaturoznawca i krytyk literacki (a także sekretarz przyznanej już czterokrotnie Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta): „We wszystkich esejach widać wielopłaszczyznowość, dążenie do niestereotypowych punktów z których (Herbert) przygląda się światu, przysłania do rzeczywistości nieoczywistych kluczy.”[4]
Według mnie najciekawszym tomem esejów Herberta jest drugi z cyklu, tom – rzec można holenderski -  „Martwa natura z wędzidłem”. Sam tytuł tego tomu zmusza do poszukiwania. Jest to tytuł obrazu holenderskiego twórcy, Johannesa Torrentiusa (naprawdę nazywał się Johannes van der Beeck, 1589 – 1644), po którym do naszych czasów zachowało się tylko jedno jedyne dzieło. Wytwór na pierwszy rzut oka zwykły, nieciekawy, szary – tytułowa „Martwa natura z wędzidłem”, obraz z 1614 roku, odnaleziony niemal trzysta lat później w 1913. Tytułowy szkic to zdecydowanie mój ulubiony w całym tomie. Ulubiony, gdyż opowiada o niekonwencjonalnym, pełnym sprzeczności  człowieku, o twórcy, który wyprzedzał swoją epokę i – myślę, że podobnie jak autor szkicu – był człowiekiem niezłomnym, barwnym (ośmieliłabym się nawet nazwać go Witkacym swoich czasów, mając na myśli bardziej osobowość, niż twórczość Witkiewicza juniora). Herbert nazywa go prekursorem impresjonizmu, podziwia jako człowieka – artystę uwikłanego w historię, w niesprawiedliwość dziejową. Gdy opisuje pierwsze zetknięcie z obrazem Torrentiusa, z opisu wylewa się szczery podziw: „Od razu pojąłem (…), iż stało się coś ważnego, istotnego, coś znacznie więcej, niż przypadkowe spotkanie w tłumie arcydzieł. Jak określić ten stan wewnętrzny? Obudzona nagle ostra ciekawość, napięta uwaga, zmysły postawione w stan alarmu, nadzieja przygody, zgoda na olśnienie. Doznałem niemal fizycznego uczucia - jakby ktoś mnie zawołał, wezwał do siebie. Obraz zapisał się w pamięci na długie lata – wyraźny, natarczywy (…)”[5] No i skoro obraz tak bardzo zapisał się w pamięci odbiorcy, poeta zaczął szukać informacji i o obrazie i o jego twórcy. Szukał źródeł, dokumentów opisujących życie i twórczość holenderskiego barokowego malarza: postaci zagadkowej, tajemniczej, niepokojącej, legendarnej - artysty, który zrobił szybką, błyskotliwą karierę i którego koniec był zgoła tragiczny (uwięziono go za rozwiązłość, bo wypowiadał się często o religii, skazano na tortury w bardzo niesprawiedliwym procesie, powołując wielu fałszywych świadków). Herbert wspaniale i trafnie nazywa go Orfeuszem martwej natury[6] i wysnuwa słuszną tezę, iż życie tego człowieka jest gotowym materiałem literackim[7], rzekłabym także wspaniałym scenariuszem ciekawego filmu.
W eseju tym zaintrygowała mnie jeszcze jedna rzecz. Mianowicie opisuje w nim Herbert swoje jedyne spotkanie z innym wielkim twórcą w 1963 roku – Witoldem Gombrowiczem, wspomina ich przekorne dialogi, pisze m.in.: „Gombrowicza drażniła – jak się zdaje – przyrodzona <<głupota>> sztuk plastycznych. (…) Ale mnie właśnie owa <<głupota>> -  lub delikatniej mówiąc, naiwność – wprawiała zawsze w stan szczęścia. Za sprawą obrazów doznawałem łaski spotkania z jońskimi filozofami przyrody. (…) Jak to dobrze, że zabójcze abstrakcje nie wypiły do końca całej krwi rzeczywistości.”[8]  -  czyżby aluzja do słynących z abstrakcji dzieł Jaśnie panicza[9]? W każdym razie szkic o Torrentiusie jest kopalnią wiedzy o nim, czasach, w których żył i tworzył, a także ludziach, których spotykał na swojej drodze życiowej i badawczej Zbigniew Herbert, a byli to zawsze ludzie interesujący, godni uwagi.
Torrentius skończył swój żywot po kolejnym uwięzieniu, gdy z niewiadomych przyczyn powrócił do ojczyzny, kiedy to po pierwszym, bardzo niesprawiedliwym procesie skazującym go za rozwiązłość i obrazoburstwo, wziął go do siebie na dwór król Anglii. Do dziś zarówno osoba artysty jak i jego proces budzą kontrowersje, wciąż pojawiają się pogłoski o odnalezionych obrazach, których nikt nie widział… Ma więc rację Herbert (który, jak wielu dobrych poetów ma coś z proroka), pisząc w ostatnich słowach eseju: „Zagadkowy malarz, niepojęty człowiek, zaczyna przechodzić z planu dociekań uzasadnionych skąpymi źródłami – w mętną sferę fantazji, domenę bajarzy.”[10]
Jest w tym tomie jeszcze jeden szczególnie interesujący szkic, o którym już wyżej wspomniałam. Szkic, który bardzo mnie zainteresował i zaintrygował, nie tylko jako kobietę, która lubi kwiaty, ale jako dociekliwego obserwatora rzeczywistości, w której przyszło mi żyć. Pierwszą rzeczą, jaką spostrzegłam, była ta, jakby z „Parady paradoksów” Władysława Grzeszczyka: mianowicie Herbert, który dość często podkreślał swoje zamiłowanie do Holandii, do kultury i sztuki tego kraju,  który za najwybitniejszego malarza, uważał holenderskiego artystę, autora znanej powszechnie dzięki filmowi z Colinem Firthem i Scarlett Johansson[11], ”Dziewczyny z perłą” -  Jana Vermeera van Delfta (1632 – 1675), swoją ostatnią w życiu zagraniczną podróż odbył właśnie do Holandii, na dodatek na wystawę kwiatów, o których napisał świetny esej. A ten esej to kopalnia wiedzy zaprawiona lekką nutką sentymentu, ironii, a także wielu aluzji do współczesnego świata (w filmach, które obejrzałam o poecie, jego znajomi i przyjaciele wspominali, że podróże, które odbywał i przedłużające się pobyty poza krajem, były wynikiem jego niechęci do ustroju państwa) . Czasy się zmieniają, obyczaje, ludzie też, ale wiele rzeczy pozostaje niezmiennych lub są takie same, jednak dostosowane do panującej rzeczywistości. Mam tu na myśli sprawę tulipanowej gorączki, tulipanowego zawrotu głowy, który Herbert tytułuje „Tulipanów gorzki smak”. Mnie się ten smak tulipanów skojarzył z równie gorzkim smakiem łatwo dostępnych kredytów, które potem bardzo ciężko spłacać, z kryzysem światowym z 2007, z kreatywną księgowością a nawet ze stanem obecnym...
 „Oto historia jednego z ludzkich szaleństw”[12] – pisze Herbert we wstępie… Iluż podobnych szaleństw – i to na dużą większą skalę, niż holenderskie tulipanowe szaleństwo – zaznała w swych dziejach ludzkość?
Jedną z podstawowych cech eseju jest wyrażanie przez autora swoich poglądów i przemyśleń. Czy można pozostać obojętnym na takie przemyślenia: „Dewiacje psychiczne określane nazwą manii posiadają pewną wspólną cechę. Osobnicy dotknięci tą przypadłością mają tendencję do stwarzania urojonych autonomicznych światów, rządzonych własnymi prawami.”[13] – Herbert wyraził tę myśl odnośnie tulipanowego szaleństwa, ale pasuje ona również do jego twórczości, do stworzonych w esejach i wierszach światów pełnych metafor, wyobraźni, a także świętej naiwności – bo kiedy raz wejdzie się do świata tego poety, trudno z niego wyjść, trudno się uwolnić. Struna światła wciąż uwodzi, poezja smaku zaczyna żyć swoim własnym życiem, Pan Cogito zmusza do myślenia, a podróże w krainę sztuki i historii, pozostawiają niedosyt, zmuszają do powrotów, do delektowania się słowem, opisem.
Myślę, że Herbert – chyba nieświadomie – potwierdza w swoich dziełach słowa starożytnego liryka z wyspy Keos, Symonidesa o tym, że „Malarstwo jest milczącą poezją, a poezja mówiącym malarstwem”, ponieważ jego eseje, noszą w sobie ducha poezji, która uwydatnia się właśnie w opisywanych przez niego obrazach.
Wkład poety – eseisty – podróżnika w polską eseistykę jest bezcenny. Jego świetny, giętki styl nie ma sobie równych.

Mam teraz dużo czasu na czytanie i oglądanie filmów, dlatego polecam eseje Herberta, jednego z moich ukochanych poetów, do których często wracam, podobnie jak do esejów mojego ulubionego pisarza, Milana Kundery. Szczerze polecam również film pt. "Tulipanowa gorączka" z 2017 roku.

[1] Wspomina o tym siostra Zbigniewa Herberta w dostępnym na YT filmie biograficznym pt. Potęga smaku, reż. Adam Pawłowicz, 1995
[2] Michał Rusinek, Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej, Kraków 2016, s.103
[3] Rysunki poety zostały opublikowane pośmiertnie w dwóch książkach, można je również obejrzeć na stronie internetowej poświęconej jego twórczości: http://www.fundacjaherberta.com/multimedia/rysunki-zbigniewa-herberta
[4] http://www.fundacjaherberta.com/tworczosc4/esej
[5] Zbigniew Herbert, Martwa natura z wędzidłem, s. 89
[6] Tamże, s.91
[7] Tamże, s. 108
[8] Tamże, s.110
[9] „Jaśnie panicz” to tytuł biografii Witolda Gombrowicza autorstwa Joanny Siedleckiej
[10] Zbigniew Herbert, Martwa natura z wędzidłem, s. 120
[11] Dziewczyna z perłą,  reż. Peter Webber, 2003
[12] Zbigniew Herbert, Martwa natura z wędzidłem, s. 46
[13] Tamże, s. 58

14 marca 2020

Spokój, Pokój i Dobro... czyli spontaniczne myśli o tym, co jest i będzie.

„Zwykliśmy wierzyć, że świat zewnętrzny jest prawdziwszy niż świat wewnętrzny. Według nowego modelu nauki jest dokładnie odwrotnie. Stwierdza on, iż to, co dzieje się wewnątrz nas stwarza rzeczy zewnętrzne”.

dr Joe Dispenza
Dzisiaj w tytule postu, zamiast cytatu, umieściłam zwykłe, proste pojęcia. Słowa tak bardzo pomijane, zapomniane, że prawie nikt już nie pamięta, co znaczą, mało kto zwraca na nie uwagę. Pojęcia, których wartość od dawna jest umniejszana. A przecież są one niesamowite. Franciszkańskie pozdrowienie - Pokój i Dobro - jest piękne i uniwersalne (dla mnie, ateistki), bo zawiera wszystko, czego tak naprawdę, tak do bólu,  potrzebuje człowiek... A spokój ratował mnóstwo ludzi z wielu opresji, gdyż panowanie nad emocjami, inteligencja emocjonalna, to wspaniała, przydatna cecha, pożądana bardziej niż inteligencja poznawcza.

A tymczasem na świecie dzieje się to, co się dzieje, nie będę wspierać negatywnej energii i wymieniać nazw, bo przecież wszyscy doskonale wiemy o co chodzi.
Myślę, że dzisiaj, tu i teraz, absolutnie nie jest ważne, skąd przyszło i skąd się wzięło i gdzie się pojawiło - nie osądzaj, a nie będziesz osądzany. Stało się, wydarzyło, jest i trzeba sobie z tym po prostu poradzić.

Jako ludzie myślący, mamy własne przemyślenia, pomysły, olśnienia. Możemy czytać tysiące artykułów, wypowiedzi, oglądać kolejne - też już chyba idące w tysiące - filmy na YT, śledzić wiadomości z kraju i ze świata, ale powinniśmy wyrobić sobie własne zdanie i wypracować prywatne reakcje na to, co jest nam dzisiaj dane i z czym musimy sobie poradzić.

Mówi się, że panowanie nad chwilą jest panowaniem nad życiem i ja się z tym zgadzam. Dlatego warto każdą chwilę życia wykorzystać jak najlepiej. Bo - nawet jeśli wierzymy czy przeczuwamy reinkarnację - to życie tutaj jest jedyne w swoim rodzaju i na ten moment najważniejsze. Dlatego warto je uszanować, ukoić, uspokoić i utulić.
Jak to zrobić? Z szacunkiem do siebie, swojego ciała, umysłu i duszy. Bo dopiero to trio stanowi całość. Dbając o ciało, umysł, duszę, dbamy o siebie w sposób holistyczny,  że tak powiem - globalny.

Jeśli wierzyć ezoterykom, bardzo ważna jest teraz czakra KORONY (sic!), która właśnie za samodzielne, indywidualne myślenie odpowiada, choć współpracuje z innymi czakrami naszego ciała. A to, jakie tworzymy myśli, niezwykle silnie wpływa na nasze ciało, na jego funkcjonowanie i reakcje. Złe myśli wpływają na naszą odporność, momentalnie ją obniżając. Wiele chorób bierze się ze złych, nieadekwatnych do sytuacji, negatywnych, czarnych myśli, ba, często tymi myślami, które są jak samospełniająca się przepowiednia, te choroby u siebie wywołujemy. Warto więc wzmacniać system immunologiczny, odporność, nie tylko zdrowym, kolorowym jedzeniem, ziołami, witaminami, suplementami, czystą wodą, ale też budującymi myślami, medytacją czy modlitwą (bo ona też jest rodzajem medytacji i ma wielką moc). Nie wolno pozwolić na to, aby ktoś nami manipulował poprzez sprytnie serwowane, kłamliwe informacje. Trzeba wierzyć sobie, wierzyć w siebie, w swoją intuicję, która zawsze nas dobrze poprowadzi, jeśli tylko dopuścimy ją do głosu, zaufamy jej.

Naprawdę warto być dobrej myśli, warto się wyciszać, nie iść ślepo za stadem, zacząć robić nawet za czarną, ale samodzielnie myślącą owcę, bo te mają charakter i siłę. Te nie zginą w stadzie. Podobno z prądem płyną śmieci - nie zaśmiecajmy więc własnego umysłu złymi energiami!

Warto być dobrym nie tylko dla siebie, ale najpierw właśnie dla siebie, bo wówczas można się nauczyć bycia dobrym dla innych. Wspomniałam o koronie, a przecież czakr jest siedem. Najważniejszą z nich jest czakra serca. Bo ono jest ważniejsze od mózgu. Czy ktoś się kiedyś zastanawiał, że serce jest jedynym organem w naszym ciele, którego nie atakują nowotwory? Czyż zatem nie jest ważniejsze od mózgu, w sensie duchowym? Czyż to nie ono zawiaduje naszymi emocjami, które wpływają na nasze samopoczucie? Kiedyś czytał mi tato bajkę, w której zastanawiano się, jakie słowo jest najważniejsze na świecie i okazało się być nim właśnie serce. Czy nie byłoby pięknie, gdyby ludzie go słuchali, kierowali się nim i jego podszeptami?

Czasem myślę, że idzie wielkie nowe, globalne wyzwanie dla całej ludzkości, wyzwanie trudne, a nawet bardzo ciężkie. Takie, którego nie zna moje pokolenie pięćdziesięciolatków (myślę tu bardziej o tych na Zachodzie, bo my w Polsce lat dziewięćdziesiątych, wchodząc w dorosłość, mocno dostaliśmy po tyłkach), przyzwyczajonych do życia na pewnym poziomie, do konsumpcjonizmu, gromadzenia rzeczy i pieniędzy, pracoholizmu i - de facto - pogoni za niczym.

Idzie i nieuchronnie zbliża się wielkimi krokami egzamin z człowieczeństwa. Idzie czy nawet biegnie? Nadchodzi z wielu powodów, choćby dlatego, że się wszyscy zaplątaliśmy, zagubiliśmy gdzieś radość istnienia na tym świecie i na dodatek nauczyliśmy się bezkarnie pozbawiać jej innych ludzi i inne mądre, czujące istoty. A świat jest jeden dla wszystkich, o czym dobitnie przypomina nam aktualna sytuacja. Wszyscy jesteśmy równi, tacy sami wobec czasu i wieczności. Nie ma wyjątków, nie ma litości i to jest dobre. Mnóstwo razy już cytowałam, ale zacytuję enty raz niezwykle mądre słowa poety, Juliana Tuwima: "Gdy swoją krew i waszą sprawdzę, wierzcie mi, jedna będzie jucha".

Mam wrażenie, że Matka Ziemia akurat teraz, u progu wiosny, która wszystko budzi do życia, ale też jesieni, na drugiej półkuli, która to życie usypia, hamuje, pogrąża w letargu, usiłuje nam przekazać coś bardzo ważnego. Coś, co od dawna wszyscy przeczuwaliśmy: że już dłużej się nie da tak, jak jest... Że przegięliśmy jako kolektyw, że jesteśmy u progu katastrofy, jakiej zaznali legendarni Atlantydzi, bo Ziemia, jak pisał Miłosz: "nie jest snem, lecz żywym ciałem" . Bo każdy ma dość ucisku i nie jest w stanie dłużej znosić złego traktowania. Bo przelała się czara goryczy, a jej ostrzeżenia na nic się zdały, gdyż nic nie zrozumieliśmy. Niby myślący, a jakże bezmyślni, niepokorni w swojej nieuzasadnionej bucie...

W ciągu niespełna dwóch miesięcy, pojawiło się w necie mnóstwo wywodów, teorii spiskowych na temat obecnej sytuacji, a także bardzo lekceważących wpisów, memów i filmików w wykonaniu wielu tzw. znawców, jasnowidzów, astrologów, naukowców, coachów, wróżek, amatorów, pasjonatów i innych nauczycieli. Każdy ma prawo do swojego zdania, do publikowania w Sieci, ostatecznie wymiana myśli i poglądów jest ważna i pouczająca. Jednak nie wszystkim i nie we wszystko musimy wierzyć. Można poznać zdanie, opinie innych i po prostu wyrobić swoje własne. I tego się trzymać, rozumiejąc, że jako jednostki jesteśmy tożsami z wszechświatem, że wszystko jest połączone ze wszystkim, bo jesteśmy po prostu energią.

Moje zdanie jest takie, że uratuje nas spokój i dobro, empatia, wspieranie się, pomaganie sobie, współczucie, powrót do źródeł współbycia, do człowieczeństwa, do wyhamowania brania, a uruchomienia dawania, wsparcia, podtrzymywania na duchu, dzielenia się siłą, wiarą, nadzieją, pozytwną energią. I nie mam tu na myśli tylko spraw materialnych, mam tu na myśli również, a może przede wszystkim, sprawy duchowe. Myślę intensywnie od wielu miesięcy o naszej wrodzonej umiejętności i potrzebie czynieniu dobra, cokolwiek to znaczy. Wspaniały i pożądany byłby powrót do kobiecych, ciepłych, życzliwych energii, do kreowania rzeczy, które będą sprzyjały wszystkim, a nie tylko wąskiej grupie uprzywilejowanych. Mam na myśli ogólnoświatową sprawiedliwość, także dla naszych cudownych, mądrych, czujących braci - zwierząt. Mam na myśli autentyczną, a nie pozorowaną bliskość ludzi bliskich i zaufanie do reszty. Upadek nikomu niepotrzebnych religii i struktur społecznych, mądry podział dóbr. Tak... Kłania się utopijne "Imagine" Lennona, które zawsze gdzieś we mnie grało, ale myślę, że nie tylko we mnie, że jest nas dużo więcej, dostrzegających to, co jest, a co powinno być i kiedyś nastanie.
Nie przesadzam.

Ludzie będą zmuszeni poprzez to, co się dzieje i jeszcze długo będzie się działo w tym chińskim (sic!) roku metalowego szczura, do dokonania zmiany - chyba przede wszystkim na poziomie świadomości; indywidualnej i zbiorowej, co doprowadzi do wielkiej zmiany stylu i trybu życia na tej pięknej planecie.
Wiem to. Nie jestem Kasandrą, ale swoje wiem.
Myślę, że nadchodzą bardzo ciekawe, choć trudne czasy, a ten rok to tylko preludium. Ale nic to, bo - jak mawiał poeta ksiądz Jan Twardowski: "W życiu musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze - to niedobrze".

Wiecie, że od chyba dwóch lat z tego świata, zwłaszcza tu w Polsce, odchodzi mnóstwo ludzi? Więcej, niż się rodzi, niż odchodziło nawet w latach wojen? A odejdzie jeszcze więcej. Nie wykluczam, że ja również. Karma wraca, zbiera żniwo. Jednak wierzę w nas, ludzi, pomimo wszystko. Cud życia musi pozostać i musi pozostać to, o czym pisał mój ukochany Norwid, czyli "poezja i dobroć".

Nie będzie łatwo przez najbliższe dni, miesiące, a nawet lata. Będzie się wiele działo, jednak wierzę, że wspólnie odrobimy tę lekcję, choć nie będzie to zwykła klasówka, tylko duży sprawdzian dla naszego gatunku, a Szekspirowskie "To be or not to be" nabierze nowego znaczenia...

Nie należy się bać, strach jest naszym wrogiem i nie mówię tu o tym pierwotnym, ale tym wyuczonym, nawykowym wręcz. Warto przypomnieć sobie piękne słowa "Desideraty", bo spokój, wewnętrzna siła, poczciwość, wyrozumiałość, empatia i współczucie na pewno nas uratują. Nastanie epoka serca, którą wieszczył Mickiewicz ponadczasową radą: "Miej serce i patrzaj w serce", ale zanim przyjdzie długo zapowiadana Era Wodnika, podejrzewam, że nam przyjdzie zrozumieć słowa Milosza: "Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna".

Pamiętajmy, że po każdej nocy nastaje dzień, a po każdym kryzysie nadchodzi prosperita, czas nowych wartości, a jak mawiał Joseph W. Krutch: "Za każdym razem, kiedy rodzi się nowa wartość, istnienie nabiera nowego znaczenia". 

I pamiętajmy również o ogrodach... Jonasz Kofta i inni wielcy poeci, wiedzieli doskonale, że stamtąd przyszliśmy i tam przyjdzie nam wrócić... Miejmy nadzieję, że w pięknym stylu!

*gify z netu, z baśni Disneya pt. Moana
**piszę ten post czterdzieści lat po odejściu ulubionej piosenkarki mojego taty, Anny Jantar, więc moja ulubiona jej piosenka, myślę - pasująca do postu i obecnej sytuacji TUTAJ

08 marca 2020

"Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez". ***


róża i książę

nieważne że ją zostawiłeś na pastwę
klosza pod którym niemal się udusiła
samotności i zdrad przez które
 prawie odeszła od zmysłów

cóż z tego że spełniłeś siebie
zajrzałeś w oczy ciał niebieskich
poznałeś mnóstwo tajemnic skoro
nie zrozumiałeś jak wiele trzeba przejść
aby umieć wrócić o zachodzie słońca

nie oswoiłeś jej wtargnąłeś
w niespokojną wrażliwą duszę
i artystyczny umysł
ciągle czekała wyczekiwała
kochając pomimo wszystko
a świat jej łez na zawsze
pozostał nieodgadniony
rozedrgany i zbyt emocjonalny

smutny pełen żalu pamiętnik
skrzętnie ukryła przed światem
doskonale zdając sobie sprawę
że dorośli nie patrzą sercem nie potrafią
dostrzec obłych słoni w płaskich wężach
i rzadko rozumieją coś więcej
niż tylko banalnie przyziemną mutację cyfr
 dzieciom zaś nie wolno serwować
powiastek zbyt wybujałych erotycznie


jik, 8 III 20
*gify z netu, a na ostatnim zdjęciu Antoine i Consuelo de Saint - Exupery, autor sławnego "Małego Księcia" i jego żona, która napisała wydany w roku 2000 "Pamiętnik Róży" - obie lektury warte polecenia.
***cytat w tytule postu, A. de Saint - Exupery, Mały Książę

07 marca 2020

"Jestem kobietą: wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie". ***


dychotomia

"Mity, legendy, magia - to wszystko prawda". - Jennifer Estep


żal mi Ewy w sobie. wciąż słyszy syk węży, węszy podstęp,
ciągle ulega zachciankom, czuje się przytłoczona, zdominowana,
zmuszana do pełnienia roli posłusznej, dobrej żony i matki,
mimo, że nie chce nawet myśleć o dzieciach, chce zrobić
 coś innego, niestandardowego, popełniać gafy i głupstwa.

lubię Isztar. schodzę z nią do podziemi, do najwyższych
stref magii i wtajemniczenia. czuję się spełniona, niezależna.
to ja wybieram, dyktuję warunki, mam siłę sprawczą.
noce i dnie kreuję tak, by niebo chroniło moje pomysły,
aby słowa wybiegały znacznie dalej, niż sięga wyobraźnia.

cień Izydy, jej oddech w moich piersiach, pozwala mi
czarować, ożywiać nieożywione. patrzeć w słońce jak
w dobrego ojca, wierzyć, że śmierć to lekkie przejście
usłane różami, o zapachu milszym niż najsłodszy miód,
mieć nadzieję, że wszystko ma swoje miejsce, czas i sens.

Pallas Atena bywa przy mnie rzadziej, niż bym chciała.
Hekate niekiedy zsyła na mnie łaskę jasnego światła.
Demeter czasami rysuje na mojej twarzy swój autoportret.
Persefona przytula moje wiosny, Eurydyka wciąż ucieka,
labilna Afrodyta obsypuje kwiatami, a potem kradnie miłość życia.

więc chyba najbliżej mi do Lilith. ta przyjaźń jest pierwotna
jak instynkt. z nią przechodzę nie tylko przez morza i oceany,
ale przede wszystkim przez własne emocje - o wiele żywsze,
ciekawsze, barwniejsze i prawdziwsze niż wszystkie mity świata.

JoAnna Idzikowska - Kęsik, 7 III 20

*
Cytat na dziś i na zawsze:


Chyba nie ma nic bardziej wypalającego i niekonstruktywnego, niż podszyta jadem rywalizacja między kobietami.
Jeśli jej ulegamy, to znak, że trzeba nad sobą mocno popracować.

Agnieszka Dygant

*

Moim blogowym Znajomym Kobietkom, życzę spełnienia w każdej dziedzinie życia! Bądźcie silne, nie poddawajcie się, wspierajcie inne kobiety!
***cytat w tytule postu, Jacek Cygan
*obrazy: Dante G. Rossetti, Lady Lilith; Frederick Leighton, Powrót Persefony; Howard David Johnson, Athena