Translate

24 stycznia 2018

Kiedy tak bardzo boli... dusza...

  Ten post będzie spontaniczny, bebechowy i na pewno będzie chaotyczny oraz niezrozumiały, będzie czymś w rodzaju mojego strumienia świadomości, choć do Pani Dalloway mi daleko. Będzie szczery do bólu i bardzo osobisty, więc jeśli Cię nie interesuje, po prostu go nie czytaj.


Jestem dojrzałą kobietą, która pod koniec sierpnia tego roku skończy 49 lat. Nie piszę o swoim wieku dlatego, że chcę się nim pochwalić. Piszę to, aby uświadomić - również samej sobie - że już sporo w życiu widziałam i dużo przeszłam. Piszę, bo nic innego mi nie zostaje, jak tylko pisać o tym, co mnie boli.

Mój blog z założenia miał być blogiem poetyckim, na którym chciałam pisać też o sztuce w szerokim tego słowa znaczeniu. Od dziecka starałam się nie mieszać do tego, co moja literacka idolka z dzieciństwa określiła jako coś, do czego nie powinien się wtrącać żaden porządny człowiek.*
Ale, niestety. Nie mogę pozostać obojętna, bo to, co mnie otacza, za bardzo wpływa na mój feeling, moje samopoczucie, które od dwóch lat jawi się depresją i innymi dolegliwościami psychosomatycznymi. To będzie prawdopodobnie dopiero czwarty tego typu post po sześciu latach tutaj, ale jednocześnie chyba najbardziej dobitny.

Poeta współczesny nie musi cierpieć za miliony. Najczęściej pisze swoje wiersze po godzinach harówki na etacie. Ale poeta, czy nawet grafoman, swoje widzi i swoje wie. I nie chcę powtarzać kolejnych wersów Andrzeja Bursy , tym razem z "Modlitwy dziękczynnej z wymówką".

Od ponad dwóch lat nie oglądam ogólnopolskiej telewizji. Korzystam z telewizora głownie w celu obejrzenia filmu na DVD. Zrezygnowałam z dużej satelitarnej oferty, wzięłam minimum. Ta rezygnacja nie wynika jedynie z braku czasu na oglądanie...
Od ponad dwóch lat bardzo źle się czuję. Najczęściej mam problemy z alergią i tak zwanymi korzonkami, które "ujawniają się" w momentach stresu. Muszę też uważać na serducho osłabione zaleczoną nadczynnością tarczycy i, jak zauważył jeden pan lekarz: nadwrażliwością.

Fakt, że od września ubiegłego roku nie mogę się pozbierać, że dotarło do mnie wszędobylskie przesłanie poety Jana Twardowskiego... Mój bardzo ulubiony, Urodzony Czwartego Lipca kolega odszedł tak nagle, że nawet nie zdążyliśmy o tym porozmawiać, ale on zdążył napisać o cenzurze na blogach, która od dwóch lat dotyczyła również jego wpisów.
Ta nagła, niespodziewana śmierć wstrząsnęła mną na tyle, że przestałam palić, a od jakiegoś czasu, niestety, dość regularnie paliłam cienkie papieroski miętowe czy - zanim wycofali - jagodowe, żeby sobie jakoś załagodzić ból egzystencji. Egzystencji w naszym pięknym kraju...

Tak więc, od września, mimo, że w 2017 roku byłam cztery razy nad morzem, którego klimat zwykle dobrze mi służył (luty, maj, lipiec, sierpień), wciąż czuję się źle. Kiepsko, słabo, a czasem fatalnie. Kręci mi się głowie, mdleję, czuję chroniczne przemęczenie, czasem rozdrażnienie, nie potrafię cieszyć się, jak kiedyś, z małych cudów codzienności. Apogeum miało miejsce tuż po świętach, gdy znowu praktycznie przestałam chodzić z powodu bólu w krzyżu. Do pracy wróciłam dwa dni przed feriami, bo nie chciałam już iść do kontroli, czyli od 22 grudnia do dziś przepracowałam 3 dni (jeden dzień w dodatkowej pracy w GOKiS, gdzie prowadzę z dziećmi zajęcia plastyczno - artystyczne). No i co się zadziało? Ano to, że w zeszły czwartek rano znowu nie mogłam wstać z łóżka, a do łazienki doszłam jak raczkujący bobas, odczuwając tak przeszywający ból, że nie byłam też w stanie mówić. Ot tak sobie, ni stąd ni zowąd. 

Przez miniony tydzień (kosztem feryjnego odpoczynku) uruchomiłam wszystkie znajomości, zrobiłam wszystkie wyniki, odwiedziłam czterech lekarzy, nie tylko w moim mieście, także panią lekarkę w Legnicy i pana profesora, u którego już dawno nie byłam,  we Wrocławiu. Prywatnie rozmawiałam z kolegą lekarzem internistą, koleżankami psycholog i psychiatrą. Nie były to przelotne, tylko długie, poważne, przyjacielskie rozmowy. 
Nota bene w takich, naprawdę bardzo dla mnie smutnych i kryzysowych sytuacjach, poznaję, ba, mam podane czarno na białym, kto jest moim prawdziwym przyjacielem, a kto okazał się jedynie przelotnym znajomym, bo to, jak ludzie reagują na nasze stany, dużo więcej o nich mówi, o ich intencjach, niż miliony wypowiadanych wcześniej i rzucanych w eter słów. Wielu ludziom brakuje nie tylko klasy, ale przede wszystkim empatii. Skupieni na sobie nie potrafią dostrzec innych.

Wracając do tematu: wyniki mam dobre mimo wegetariańskiej (z coraz większym naciskiem na wegańską) diety, lepsze, niż wskazuje na to mój wiek, dużo lepsze niż kiedyś. Z sercem nie jest źle, ze sprawami kobiecymi bardzo dobrze, żadnych objawów menopauzy, z tarczycą też jest dobrze, Pan Profesor endokrynolog był bardzo zadowolony.
W ciągu tygodnia na wizyty u lekarzy wydałam ponad 600 złotych polskich, na które bardzo ciężko pracuję, głównie w specjalnych warunkach (szkoła specjalna, szpital psychiatryczny), pomijając wydatki na płatne wyniki i benzynę. Wydałam jednak rzecz nabytą, zdrowia nic mi nie zwróci, bo przecież "nic pani nie jest". 

No więc... Co mi jest? Skąd ten totalny spadek energii, ataki astmy, opryszczki, alergii, te nawracające zawroty głowy, bóle w kręgosłupie w najmniej spodziewanym momencie, pomimo tego, że spaceruję bardzo dużo, ćwiczę, także jogę i w ogóle jestem ruchliwa, jem mnóstwo witamin i suplementuję dietę? Skąd ten fatalny feeling, ból odśrodkowy taki, że nic, po prostu nic czasem nie jestem w stanie zrobić, oprócz chodzenia jak moje futrzaki (nota bene całkiem ciekawe doświadczenie, szkoda, że bolesne)???

W rzeczy samej, nagła śmierć kogoś, kogo się znało przysłowiowe sto lat i uświadomienie sobie własnej kruchości to jedno, ale sytuacja, matriks, w którym przyszło mi żyć i egzystować, to drugie. I chyba, niestety, najważniejsze, bo moje dolegliwości to nic innego jak ból mojej duszy. I możecie się w tym momencie śmiać, możecie mi nie wierzyć, ale tak jest.
Owszem, z racji zawodu i wykształcenia, wiem, jak rozwiązywać pewne testy, żeby niektóre sprawy ukryć, ale nie mam zaburzeń psychicznych ani kryzysu wieku średniego. Na papierkach jestem okazem zdrowia i tak też wyglądam, chyba, że mam napady astmy i nie mogę złapać oddechu.

Wracając do sedna: nie napiszę zbyt wiele, powiem jedno, bo muszę to powiedzieć, a muszę, bo się uduszę. Bo między innymi dlatego napisałam ile dokładnie mam lat. A mam tyle lat i taką pamięć, że pamiętam wiele. I tak, jak pamiętam wiele, tak NIE PAMIĘTAM nawet z czasów zatęchłej komuny, takiej propagandy, jaka jest teraz. Tak perfidnie zakłamanej, prymitywnej i wszędobylskiej propagandy! Cenzura to ponoć reklama na koszt państwa, ale i ona zaczyna się panoszyć, jak "kalarepa z Wołomina" w piosence ze świetnym tekstem Wojciecha Młynarskiego. To dlatego wcześniej wspomniałam o telewizorni, ale przecież istnieją inne media, jak choćby internet i wszechwiedzący  fejs, na którym, po polubieniu odpowiednich stron, można znaleźć wszelkie informacje, nawet te serwowane przez wyglądających jak własne klony świętoszkowatych małżonków czy panią, która mimo używania wachlarza i posiadania tytułów, wcale damą nie jest, a to, jak pisze, to już osobna, dość żałosna historyjka nieobrazkowa i chyba naprawdę powinna "wzią(ś)ć" się  w garść, bo już nawet fejs chce blokować udostępniane przez nią hejty.

Nie wchłaniam. Nie chcę na to patrzyć. Nie chcę też milczeć. 

Na dowód jakiś tam moich przewidywań, bardzo stary wiersz, który, niestety, okazał się proroczym tekścikiem smutnej, załamanej sytuacją w Ojczyźnie, prostej kobiety, obywatelki gorszego sortu, która dostanie wkrótce, po bodaj ośmiu latach posuchy, taką wspaniałą, propagandową podwyżkę, że może jej starczy na kostkę masła w krainie mlekiem i miodem płynącej.
Resztę przemilczę, bo jestem bliska załamaniu. I nie chcę sobie pogarszać i tak naprawdę kiepskiego samopoczucia...

*


"sławne" JA

nienawiść miewa
puste oblicze

upośledzone samozachwytem
schizofreniczne ego
panoszy się nad tłumem
jak gnane popędami id

kompleksy zaślepiają
wwiercają w mózg
jak czerwie
żrące ciała niekoniecznie
sześć stóp pod ziemią

nienawiść
oszpeca twarze
bardzo
najbardziej na świecie

wbrew wezwaniom
lęka się
boi tego co odkryje
po drugiej stronie
nie tylko lustra

zwierciadła duszy
milczą zakłopotane
skrzywioną małością motywów

wiatr historii
wieje wspak

malutki schizofreniczny prawiczek

rezydujący z kotkiem
i tak nic a nic
nie jest w stanie zrozumieć 
zaślepiony nieuzasadnioną 
miłością
własną

JoAnna Idzikowska-Kęsik, 2013

*

W swoim życiu kieruję się wieloma zasadami, więc więcej tego typu wynurzeń na tym blogu nie znajdziecie. Takie karteczki rozwieszam nad biurkiem, na lodówce:


I przy okazji bardzo chciałabym podziękować Czarownicy z Bagien za absolutnie wspaniały wiersz, który mi zadedykowała, przez co czuję się dumna i zaszczycona. Piękny, prawdziwy wiersz o życiu:


   Smaki życia


Znajdę w sobie moc
Aby przetrwać noc
Nawet najczarniejszą
Chwycę pędzle i
Namaluję sny
Takie najpiękniejsze

Każdy życia kęs
Przecież ma swój sens
Chociaż bywa gorzki
Przeciwnościom wbrew
Szybciej krąży krew
Odpływają troski

Słodycz, gorycz, sól
Radość, smutek, ból -
- Smaki dobrze znane
Nie jest aż tak źle
Noc oddala się
Nadchodzi poranek


Czarownica z Bagien





A ponieważ jeszcze się nie chwaliłam, a każda wiedźma powinna mieć... czarnego kota, przedstawiam Wam Bazylka, który jest u nas od połowy listopada (minął rok od odejścia poprzedniego mojego kociaka i byłam już w stanie wziąć kolejną istotę do kochania).


*Polityka jest to coś takiego, do czego żaden porządny człowiek nie powinien się wtrącać.- cytat z powieści "Wymarzony dom Ani" Lucy Maud Montgomery

27 komentarzy:

  1. Dzień dobry Joanko, dziękuję Ci za ten wybuch wkurwu. Dobrze znowu Cię czytać.
    Cecylia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Cylko,
      ja Ci dziękuję za przeczytanie tego
      wybuchu.
      Musiałam to z siebie wyrzucić.

      Serdeczności!

      Usuń
  2. Przeczytałem.

    I życzę Ci więcej dobrego zdrowia,
    tego i tamtego.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też Ci życzę zdrowia i
      lektur dużo ciekawszych
      niż moje wypociny.

      Usuń
  3. Przeczytalem i jestem pod wrażeniem, muszę to jeszcze przetrawić.Piękny , głęboki tekst o własnym "ego", taki jest najtrudniejszy ale jakże piękny.Taki do rozpamiętywania dla wielu z czytających.Dziękuję za niego.Proszę tak pisywać do nas, tak od czasu do czasu, tak ku wspólnemu pokrzepieniu serc.Zdrowia życzę i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to już jest, że czasami nie da się czegoś
      z siebie nie wyrzucić, nie można czegoś w sobie
      zatrzymać, bo to wypływa z siła wulkanu.

      Jest już dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
      Wiem to. :)

      Pozdrawiam Eljocie.

      Usuń
  4. One wracają... tylko w innym futerku.
    Piszę te słowa z sercem cięższym niż wór kamieni - w dwa tygodnie po odejściu mojej Aguni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wracają.
      Bazyl rośnie i identycznie miauczy
      i pomrukuje, jak Albin...

      Wór kamieni jeszcze, niestety, będziesz nosić.
      Wiem, bo sama przeżyłam...

      Usuń
    2. ...a co do reszty... choruję na tę zarazę od lat, więc rozumiem - może nawet więcej niż Ty sama...

      Usuń
    3. Nie pocieszyłaś, ale wiem o czym mówisz.
      Nieznośna lekkość bytu dopada nas i trzyma
      w swoich ryzach...

      No, ale "nic Pani nie jest". ;-)

      Usuń
  5. Martwią mnie te Twoje problemy z "korzonkami". Mnie też leczono na korzonki, wreszcie ktoś poszedł po rozum do głowy i gdy kolejny raz na czworaka złaziłam z łóżka wysłano mnie na rezonans magnetyczny odcinka lędźwiowego kręgosłupa. I wyszło szydło z worka - dyskopatia i przepukliny to na lewą, to na prawą stronę między każdą parą kręgów na tym odcinku. Oczywiście nie życzę Ci tego, ale czy ktoś u Ciebie to sprawdził?
    I dziękuję Ci za wszystkie ciepłe słowa, wysyłam uściski i moc serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdził.
      I od dłuższego czasu chodzę na masaże
      do fizjoterapeuty.
      Pomaga mi czasem duża dawka witaminy B,
      ale nie zawsze "wyczuwam" atak bólu,
      bo B pomaga gdy ten jest stopniowy.

      Pozbieram się.
      Poskładam.
      Wiem to.
      Jestem tego pewna.

      Ja też Ci dziękuję, naprawdę!

      Usuń
  6. JoAnno, bardzo zmartwiłaś mnie tym, co napisałaś. Nie wiem, czy jest jakiś lekarz, który by uleczył Twoje ciało i duszę. Jesteś po prostu zbyt nadwrażliwa i reagujesz na wszystko zupełnie inaczej niż inni, gruboskórni ludzie.
    Polityką się nie przejmuj, bo ona zawsze była brudna, a teraz jest jeszcze brudniejsza. Zarejestruj to, co widzisz, ale zbytnio o tym nie myśl.
    Życzę Ci dużo zdrowia i dalszych lat życia jako młoda kobieta, bo taką w gruncie jesteś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem też bardzo silna.
      Od dziecka.
      Dwa trzy razy już byłam prawie po drugiej stronie:
      w dzieciństwie, po ukąszeniu pszczół, potem w siódmej klasie,
      gdy miałam zapalenie płuc i dostałam próbki penicyliny i się okazało,
      że jestem silnie uczulona, a potem, parę lat temu, miałam taki fikołkowaty
      wypadek, że lekarz stwierdził,że to był cud, że przeżyłam, więc teraz na pewno
      dam radę.

      Dziękuję, naprawdę dziękuję, że jesteś, Aniu.

      Usuń
  7. Joanno,dobrze,że jesteś, że piszesz bo piszesz dobrze i ciekawie.
    A zdrowie wróci,nie mysl o polityce.

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj Joasiu,

    zawsze jestem przy każdym poście, ale nie wszystko komentuję. Wolę z Tobą porozmawiać. :)

    Nie mogę się jednak nie odnieść do pewnego komentarza. I tu pasuje myśl Władysława Walentego Fedorowicza:
    "Są ludzie, co mają takiego rodzaju rozum - mówią bardzo rozumnie o jakiejś rzeczy, ale robią bardzo nierozumnie, że mówią o niej."

    Życie cały czas Nas uczy i pokazuje, że nie każdy zasługuje na Nasz szacunek i dobro, które dostaje.
    Joasiu, czas jest lekarstwem na każdą zadaną przykrość. Jesteś piękną i silną Kobietą - delektuj się odgłosem swoich kroków, odchodząc od kogoś, kto publicznie obraża i tak naprawdę nigdy nie zasługiwał na miano Twojego znajomego.

    Pozdrawiam cieplutko, życzę dużo zdrowia wrażliwa i przekochana Istoto - przytulam do ❤
    Grażka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś i bardzo to cenię.
      Komentarze to komentarze, nie zawsze
      coś, co napiszemy odzwierciedla nasze prawdziwe intencje.
      A życie? Tak, najlepszy nauczyciel, bo zsyła nam ludzi...
      A jakich zsyła? Różnych, bo nie ma dwóch takich samych.
      Każdy postępuje wg własnego sumienia i świadomości na daną chwilę.
      Mnie nikt nie obraził, w myśl zasady, że u innych przeważnie widzimy własne
      niedociągnięcia.

      Masz rację, że w sytuacjach kryzysowych nie każdy umie się odnaleźć.
      Ale czy ja tak naprawdę tego wymagam od ludzi? Tak sobie teraz myślę,
      że nie, bo każdy postępuje, jak umie.

      Życie to droga. Każdy ma swoją, idzie sobie zapewne najlepiej i najpiękniej
      jak umie, albo jak mu się wydaje, że robi słusznie.

      Na wszystko biorę poprawkę, Grażynko. Dosłownie na wszystko.
      Jedni muszą się wygadać, chcą być wysłuchani, potrzebują jedynie audytorium,
      a inni chcą naprawdę być, przeżywać, wspomagać... Życie weryfikuje znajomości
      na zasadzie: nie jest nam razem po drodze. W związku, przyjaźni, koleżeństwie czy nawet
      krótkotrwałym, przelotnym spotkaniu.
      Bo pomyśl: czy to nie dziwne, że zapominasz niektórych ludzi, których znałaś wiele lat,
      z którymi byłaś stosunkowo blisko, a gdy zniknęli nawet tego nie zauważyłaś, pochłonięta sobą?
      I czy nie było też takich, z którymi kilkuminutowe spotkanie, zrobiło na Tobie piorunujące wrażenie,
      zostawiło pieczątkę na sercu i pamięci?

      Ludzie niech będą po prostu i zwyczajnie sobą, niech robią swoje i chodzą swoimi ścieżynkami,
      nawet jeśli nam wydają się one pokrętne i nieciekawe.

      I my też róbmy swoje, to, co uważamy za słuszne.

      Buziaki i pozdrowienia, Kochana Kobietko. ❤
      I dzięki, że zaglądasz. Naprawdę. :)

      Usuń
    2. Pierwsza moja reakcja, to - bardzo dobrze, że JoAsia wykrzyczała, wygadała się , z tego wszystkiego co leży jej na sercu i duszy-. Bo wiem jak to pomaga, takie wyrzucenie z siebie tego "co gniecie".Jesteś wrażliwa, to zauważyłam od pierwszego "spojrzenia" :)A to powoduje, że nie tylko wszystko mocno przeżywasz, ale też "wchłaniasz" w siebie i przez to te wszystkie dolegliwości. ( oczywiście nie jestem lekarzem, pamiętam trochę czego nas uczono na studiach, dlatego tak mi się wydaje, że to jest przyczyną bólu wszelkiego rodzaju). Polityką nie przejmuj się, Ty nic nie poradzisz na to co się dzieje i co się działo wcześniej. Po co więc zadręczać się i przeżywać? Mój kolega, bardzo dobry, psycholog i psychoterapeuta powiada" Jeśli na coś nie masz wpływu , nie przejmuj się tym, nie zamartwiaj, bo nie tylko, że nic nie pomże ale wręcz zaszkodzi", staram się stosować tę zasadę od dawna i przyznaję, że jest o wiele, wiele lepiej z moim samopoczuciem wewnętrznym . Nie wiem co można Ci poradzić JoAsiu- więcej pracy?- będziesz bardziej zmęczona. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to długi wyjazd, gdzieś gdzie słychać szum fal, albo widać piękne krajobrazy górskie i czuć rześkie powietrze. Aaaa, jeszcze wspominasz o znajomych- NIC NA SIŁĘ - nie czujesz się dobrze w ich towarzystwie( nawet wirtualnym) nie reaguj na ich posty, olali Cię? tymi najmniej się przejmuj, bo nawet nie wiedzą co stracili, ich strata. Życzę, żebyś się poskładała , bo da się, jak sama piszesz, jesteś silna .Wierzę, że deasz radę, a pomoże Ci w tym to tutaj "wygadanie się ". Pa, trzymaj się i wierzę, że za jakiś czas, wiosną, napiszesz jak pięknie rozkwita forsycja i śpiewają ptaki :)

      Usuń
    3. Witaj, Jagodo. :)
      Przede wszystkim, dziękuję, że znowu do mnie zajrzałaś.
      Twój kolega ma dobrą zasadę, też staram się ją stsowac.
      Jednak czasem się nie da.
      Ludzie głosują na złość samym sobie, a ja potem tego słucham
      zewsząd. No i jestem też bardzo dobrym obserwatorem.

      Praca?
      Jagodo! Mam prawie 1,5 etatu w szkole i 3 godziny na wsi,
      w ośrodku kultury, plus pro bono w paru miejscach,
      więc na brak pracy nie narzekam na razie.

      Z morskich fal musiałam zrezygnować, bo zatrzymało mnie tu
      moje zdrowie.
      Ale przecież będą wakacje. :))

      A z ludzi, którzy mnie potraktowali z buta,
      rezygnuję bez sentymentu.
      Już się tego nauczyłam.
      Takie znajomości nie mają dla mnie racji bytu,
      są nieważne, nieistotne jak zeszłoroczny śnieg.

      Wiosna będzie, ptaki już śpiewają, przyjadę do Twojego miasta
      i pójdziemy na kawę, bo ostatnio byłam na zakupach, a potem
      u lekarza, więc nie miałam czasu.

      Dobrego, pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  9. Witaj Joasiu :)
    "Czasami człowiek musi inaczej się udusi..."
    Pozdrawiam Cię serdecznie i zdrówka życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Izo, bardzo, bardzo
      i moc serdeczności posyłam Tobie! :)

      Usuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz, zawsze odpiszę i zajrzę do Ciebie w miarę czasowych możliwości: czasem szybko, niekiedy później, ale zajrzę na Twój blog. Pozdrawiam. :)