Książki towarzyszyły mi od zawsze, odkąd udaje mi się sięgnąć pamięcią. One po prostu były w domu moich rodziców, w rodzinie i domach naszych znajomych.
Rodzice zawsze nam - bratu i mnie - czytali lub opowiadali zmyślone historie. Ciocie, siostry taty, były przez nas zamęczane, gdy brały nas do siebie lub przyjeżdżały w odwiedziny, ponieważ musiały nam opowiadać lub czytać bajki na dobranoc.
Nie było wtedy akcji typu cały kraj czyta, gdzie może, bo jako dzieci bardzo tego potrzebowaliśmy, wręcz łaknęliśmy czytanych lub opowiadanych historii, które wyobrażaliśmy sobie na swój własny sposób, a potem je po swojemu opowiadaliśmy.
Świat był inny w dzieciństwie, spokojny i bezpieczny, mimo stanu wojennego, mimo kryzysu...
Nikt nie namawiał rodziców do czytania nam ani nas nikt nie namawiał czy - nie daj boże - zmuszał do czytania. To było naturalne, to była codzienność z baśniami Andersena, z opowieściami Astrid Lindgren i wieloma innymi cudownymi książkami, które mam do dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za każdy komentarz, zawsze odpiszę i zajrzę do Ciebie w miarę czasowych możliwości: czasem szybko, niekiedy później, ale zajrzę na Twój blog. Pozdrawiam. :)