Translate

28 lipca 2023

UWAGA SPOILER czyli rozdarty geniusz


        Drugi po Barbie film, który obejrzałam niedawno, to dzieło Christophera Nolana. Film miał polską premierę w ten sam dzień, co Barbie: 21 lipca. Byłam na nim cztery dni po premierze i do dzisiaj jest we mnie bardzo mocno. Wciąż myślę o nim i jego przesłaniu. 

        Ten film mnie wołał. Wakacje, lato, morze, a ja czuję, że znowu muszę pójść do kina zamiast na plażę. Tak bywa, a intuicja - bardzo wyostrzona - jak zawsze mnie nie zawiodła.

        Od razu mówię: to nie będzie recenzja, to będą zapewne - bardzo chaotyczne - spostrzeżenia na temat filmu, który - mimo, że trwa ponad 3 godziny - wbił mnie w fotel i całkowicie straciłam poczucie i tak bardzo względnego czasu.

        Zaznaczę też, że jest to tylko i wyłącznie moja opinia o filmie, że celowo nie czytam przed seansem żadnych recenzji, żeby tutaj, na tym blogu, napisać coś od siebie. Mam w sobie wiele pokory i jednocześnie przekory i kiedyś chodziłam do kina głównie na te filmy, na których krytycy nie zostawiali przysłowiowej suchej nitki. Teraz też tak robię, gdy chcę zobaczyć jakiś film np. na Canal +, HBO czy na Netflixie, bo innych programów w TV czy w ogóle TV jako takiej, a zwłaszcza mainstreamowej, nie oglądam. Czasem też wypożyczam filmy na DVD, jak nie zdążę do kina czy też nie mogę się go doczekać na jakimś filmowym kanale. Tak więc, to co tutaj przeczytacie - jest moje i ode mnie. Potem zapewne obejrzę videorecenzję Pana Tomasza Raczka, z którym mam często bardzo podobne zdanie, ale teraz piszę od siebie.

        Zacznę od reżysera, którego bardzo lubię i który od wielu lat należy do moich ulubionych. 

    Niecały rok młodszy ode mnie Christopher Nolan jest mi bliski nie tylko pokoleniowo, ale też mam podobną wrażliwość, postrzeganie świata i - sądząc po tematyce jego filmów - zainteresowania. Obok Darrena Aronofskiego i Noaha Baumbacha (którzy są z mojego rocznika), Nolan należy do mojej ulubionej męskiej trójcy reżyserów mojego pokolenia i wierzę, że ci panowie jeszcze zrealizują wiele naprawdę dobrych, godnych uwagi filmów.

        Sam Nolan do tej pory zachwycił mnie serią o Batmanie - Mrocznym Rycerzu, Incepcją, Interstellarem i Dunkierką - to były bardzo dobre filmy, pomysłowe, niekonwencjonalne, z których na pierwszym miejscu stawiam rewelacyjną Incepcję. Jednak jest to pierwsze miejsce z filmów przed tym, o którym piszę dzisiaj... Uwielbiam filmy science fiction i fantasy i taką literaturę, w której prym wiodą Stanisław Lem i Philip K. Dick, ale uwielbiam też biografie. A najnowszy film Nolana jest biografią niekonwencjonalnego naukowca, biografią bardzo rzetelną i nieoceniającą.

        Oppenheimer opowiada o wybitnym fizyku czytającym poezję Juliusu Robercie Oppenheimerze, zwanym ojcem bomby atomowej, który kierował Projektem Manhattan i oparty jest na biografii naukowca - nagrodzonej Nagrodą Pulitzera książce pt. Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej Kaia Birda i Martina J. Sherwina.

        W filmie widać ogromne przygotowanie reżysera do tego, aby o tej kontrowersyjnej postaci opowiedzieć w miarę obiektywnie, zwłaszcza, że opowieść ta jest nam przedstawiana powoli, w trzech liniach czasowych. 

        Dla mnie największym atutem tego filmu, obok rewelacyjnych zdjęć, reżyserii, montażu, dobrego dźwięku i świetnej muzyki, są wybitni aktorzy. Nolan zdołał zatrudnić nawet do epizodów plejadę gwiazd, a najjaśniej lśni tytułowy bohater...


         Zawsze lubiłam Cilliana Murphy'ego. Zawsze bardzo podobał mi się nie tylko jako aktor, ale też jako mężczyzna w bardzo moim typie: z dużymi, niebieskimi oczami, pełnymi, całuśnymi ustami i twarzą, którą "chyba sam Michał Anioł dłutem haratał". Zwróciłam na niego uwagę dwadzieścia (sic!) lat temu, gdy w kinie obejrzałam bardzo dobry film z Nicole Kidman pt. Wzgórze Nadziei. Oglądałam później niektóre filmy tylko po to, aby zobaczyć go w jakimś epizodzie. Fascynował mnie i czekałam na rolę - petardę w jego wykonie.

        Ten urodzony w 1976 roku irlandzki aktor długo czekał na swoją wielką rolę, a dla aktorstwa zrezygnował ze studiów na wydziale prawa. Jest również bardzo uzdolniony muzycznie. I jest bardzo, ale to bardzo dobrym aktorem! I ten talent pokazał już wcześniej, także w filmach Nolana, tutaj jednak przeszedł samego siebie. Geniusza zagrał genialnie! Człowieka rozdartego duchowo, intelektualnie, emocjonalnie. Wybitna kreacja.

         Jest w tym filmie wiele wspaniałych, chwytających za serce (i za gardło) scen. Mnie najbardziej wzruszyły dwie, w których aktor był po prostu bezbłędny: pierwsza, w której wychodzi do ludzi po udanej próbie z bombą, ale zanim wychodzi, a potem przemawia... zastanawia się, waha się, co powiedzieć, wydaje się bardzo rozdarty i niepewny siebie. Druga, w duecie z równie wspaniałą Florence Pugh, która gra jego komunizującą kochankę, lekarkę Jean Tatlok. gdy siedzą nago po miłosnym akcie i rozmawiają o życiu i śmierci... Majstersztyk i dreszcze! W ogóle za mało mi w tym filmie Florence, za mała rola! Jednak muszę zaznaczyć, że Murphy w całym filmie, a jest postacią wiodącą, występuje w wielu scenach, jest świetny. On naprawdę twarzą potrafi zagrać wszystko!

        Chyba nie ma w obsadzie tego dzieła aktora, który nie zagrałby dobrze. I już to jest powodem do wyższej oceny tego obrazu. Mamy, jak już wcześniej wspomniałam, całą plejadę naprawdę kasowych artystów: Emily Blunt w roli żony Oppenheimera, Matta Damona w roli generała Leslie'go Grovesa, który zwerbował naukowca do stworzenia bomby, genialnego Gary'ego Oldmana w roli prezydenta Trumna (który mnie z wyglądu przypominał Tadeusza Różewicza, ale to tak na marginesie), Kennetha Branagha jako Nielsa Bohra, Toma Contiego w roli Alberta Einsteina. Świetnie też zagrali m.in. Benny Safdie, Jason Clarke, James Remar, Rami Malek, Cassey Affleck, Tony Goldwyn, Josh Hartnett, Dane Deehan. Olśniewająco wypadła, zresztą jak zawsze, wspomniana wyżej, moja ulubiona Florence Pugh i wielu innych, których chyba nie jestem w stanie wymienić...

        Ale najlepszy obok Cilliana był on:


 A oni razem byli jak Amadeusz (Tom Hulce) i Salieri (F. Murray Abraham) z dzieła Milosa Formana o Mozarcie!

        Podobno Robert Downey Jr., którego uwielbiam od wielu lat, obawiał się przyjęcia tej roli, nie był pewien czy sobie poradzi, czy wyjdzie z szufladki super bohatera, a wypadł prześwietnie. Trudno mi nie popaść w banał pisząc, że stworzyli wspaniały aktorski duet, ale tak właśnie jest. Mistrzostwo!


        Ten film jest bardzo aktualny dzisiaj i myślę, że reżyser zdawał sobie z tego sprawę podczas jego realizacji, a wręcz zrealizował ten film po to, aby coś ludziom uświadomić, zasygnalizować, pokazać... Jest dobrym filmem zarówno biograficznym jak i psychologicznym. Mimo pozornej powolności akcji, jest bardzo, niezwykle wręcz intensywny.  Mamy tu wachlarz przeróżnych, bardzo złożonych postaci, mamy film o ciekawym życiu (bo który nie jest?), mamy epicki obraz wybitnego, zdolnego naukowca - człowieka, którego geniusz przerasta momentami jego emocje i człowieka zwyczajnego, męża, kochanka, ojca, brata. 

        Mamy też pokazany świat, w którym jednostka uwikłana w tzw. wiatr historii lub wręcz szarpana tym wiatrem,  nie zawsze w efekcie postępuje słusznie, chociaż stara się jak umie, żeby dokonać prawidłowego wyboru. A to wszystko jest takie ludzkie, tak bliskie sercu... Znamienne są słowa Einsteina do Oppenheimera w jednej z ostatnich scen tego świetnego filmu, ale ich tutaj nie zdradzę.


        Oceniam film z czystym sumieniem na 9/10, a bardzo rzadko przyznaję takie oceny. 

        Na pewno obejrzę go jeszcze raz, bo jest tego wart. Gdy skończył się seans, który nie wiadomo kiedy minął, chłopak siedzący koło mnie powiedział na głos, wyraźnie oczarowany: arcydzieło! 

    Może jeszcze nie jest to arcydzieło (to pokaże czas), ale jest to na pewno bardzo ważny film opowiadający o człowieku, który miał ciekawe życie, ogromną wyobraźnię i do końca życia równie ogromne wyrzuty sumienia (w filmie wspomina się Nobla i te postaci łączy fakt, że obaj - i Nobel i Oppenheimer - chcieli dobrze, tylko bohater filmu Nolana nigdy nie dostał Nagrody Nobla, a Nobel ją przynajmniej ufundował...).

            Film naprawdę warto zobaczyć w kinie. W TV to już nie będzie to samo, chociaż na pewno wywrze wielkie wrażenie, ale wiadomo, że kino ma swoją moc. Spektakularne plenery, świetne , olśniewające zdjęcia "kosmiczne" (wyobrażenia Oppenheimera), dobry dźwięk i muzyka. Rewelacyjne światło,  piękne zbliżenia twarzy aktorów, które tak wiele wyrażają, bardzo ciekawa czarno - biała część filmu.


            Jak już wspomniałam: magia kina działa, siedzi we mnie od wtorku i ciągle myślę o tym, co zobaczyłam, a to oznacza, że film jest wart obejrzenia, przemyślenia, przefiltrowania przez własne emocje i doświadczenia.

                                                                                                ***
"Optymiści sądzą, że to jest najlepszy ze wszystkich możliwych światów. Pesymiści obawiają się, że to może być prawda".

                                                                            Robert Oppenheimer

11 komentarzy:

  1. Gracias por la reseña. La tengo pendiente. Te mando un beso.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muchas gracias por visitar, J.P.! Tal vez mi opinión sea útil para alguien? Abrazo!

      Usuń
  2. Obsada faktycznie świetna, a twój zachwyt być może pomoże mi przełamać niechęć do długiego siedzenia w kinie pełnym ludzi jedzących nachosy z ketchupem!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wie, jutro minie tydzień, jak byłam na tym filmie, a on wciąż mnie prześladuje, ciągle myślę o jego metaforycznym wydźwięku... I ta obsada! Chyba pójdę jeszcze raz do kina. Kolega mojej córki był już 3 razy.
      Uściski Jotko!

      Usuń
    2. Wie - miało być: wiesz. Sorry, jeszcze chyba śpię. :)

      Usuń
  3. I to jest właśnie magia kina! Każdy może odnaleźć w nim siebie. Pozdrawiam, miłego dnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że tak, choć dla wielu będzie to zbyt trudny i nudny obraz o jakimś tam panu/panach...

      Usuń
  4. Nie pamiętam, kiedy byłam w kinie i... nie wybieram się :-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiula, masz prawo i tak jest. Nie każdy przecież musi oglądać cokolwiek. :) Ja zawsze lubiłam kino, jego ciemność, jego światło w ciemności. Uściski!

      Usuń
  5. Dwa razy przeczytałam to co piszesz o tym filmie i robisz to świetnie podobnie jak z wierszami😘 Ale chyba się nie wybiorę bo po powrocie do roboty nie wiem jak się nazywam
    Czytałam recenzje polskiego guru od robienia filmów i nie była to dobra opinia ale pan który sam robi szajs i badziewie nie jest dla mnie wyrocznia .Tzrymaj się kochana tam nad morzem i mam nadzieje ze masz już lepsza pogodę pa. Buziaki pani DżoAnno!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję, że jesteś, że czytasz, że spotkałaś się ze mną i że tyle lat... To naprawdę dużo dla mnie znaczy.
      Wierszy na razie nie ma... Tzn. jest ich we mnie bardzo, bardzo dużo, ale nie mam siły przelać ich na papier.
      Chyba wiem, o kim piszesz - pewnie o tym Panu, który zrealizował film o celulicie? Bo u niego na FB czytałam, jaką chałą jest dzieło Nolana.
      No cóż - każdy ma prawo do odczuwania i pisania ze swojego poziomu. Miałam mu napisać nawet pod wpływem emocji, że byłoby git, gdyby sam kiedyś zrealizował film na podobnym poziomie, ale po co? Ostatnio wiele rzeczy przemilczam. Nie ma sensu się szarpać.
      Praca - wiem, moja córka też pracuje w takiej korpo. I wiem, jak to jest... Ona mi często mówi, że ja mam wakacje i ferie, ale moje korpo jest jeszcze gorsze niż jej. Mnie się wydaje, że w każdej pracy jest tak, że nie dostaje się pieniędzy w ramach gratisu. :)
      Uściski posyłam Tobie, trzymaj się ciepło i don't give up!

      Usuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz, zawsze odpiszę i zajrzę do Ciebie w miarę czasowych możliwości: czasem szybko, niekiedy później, ale zajrzę na Twój blog. Pozdrawiam. :)