Miałam już rzucać w diabły i kasować tego bloga nie raz i nie dziesięć razy, a wciąż tu jestem, trwam na blogowym posterunku.
Blogowanie wciąga, uzależnia, podobnie jak pisanie.Jest też w pewnym sensie formą autorealizacji, katharsis.
Również miliony razy obiecywałam sobie, że już nigdy, przenigdy nie napiszę wiersza, że to bez sensu, że i tak nikt tego nie czyta, a nawet jak czyta to nie rozumie, a jak rozumie, to na swój sposób... I co? I wciąż tkwi i czasem wyłazi ze mnie ta moja poezja...
Tak więc jestem tutaj od 2012 roku i 22 stycznia zacznę ósmy rok wypisywania różnych dziwnych rzeczy.
Dzisiaj jestem tutaj z czystej, żywej (sic!) przekory. Typinka ze mnie niepokorna, więc robię swoje.
Miałam pisać rzeczy do pracy, dużo rzeczy, mnóstwo pisania ale odpuściłam, ponieważ:
* przypomniałam sobie Wasze rady napisane pod moim grudniowym postem dotyczącym mojej choroby w święta, za które raz jeszcze bardzo Wam dziękuję;
* nie mam ochoty na "powtórkę z rozrywki": nie chcę mieć kolejnych, przerypanych (przepraszam za słowo) ferii, spędzonych w łóżku i na wizytach u lekarzy, chcę wyjechać, odetchnąć i odpocząć;
* przeczytałam na FB, w grupie dla nauczycieli, bardzo ciekawą wypowiedź Pana Rafała B., którą przytoczę w całości (i w oryginalnej pisowni), bo chcę, żeby poszła w świat, gdyż uważam, że to bardzo ważny głos w dyskusji o pewnej grupie zawodowej, którą wciąż się oczernia i ciągle nikt z nią się nie liczy:
-------------
Są tutaj nauczyciele pracujący w innych krajach ?
Znajoma z Japonii napisała jakiś czas temu tak:
Przyjechałam na zaproszenie koleżanki ze studiów, która z powodów zdrowotnych musiała wracać do Wielkiej Brytanii (kończyłyśmy studia magisterskie w jednej uczelni i należymy do tego samego związku absolwentów).
Trochę się bałam jak to będzie ale zostałam mile zaskoczona.
Po pierwsze fakt muszę pracować 40 godzin tygodniowo... ale w ten 40 godzinny tydzień pracy wlicza mi się: 11 godzin pracy przy tablicy, poprawa, sprawdzianów, kursy języka i kultury japońskiej (obowiązkowe dla obcokrajowców), koncerty itp. Do czasu pracy wliczają mi się też studia doktoranckie-taki bonus dla Tych, którzy chcą się rozwijać.
Ach zapomniałam o obowiązkowych zajęciach sportowych.
Oprócz tego 3 razy w tygodniu wieczorem prowadzę tzw. Ju-ku (korepetycje, które tutaj są powszechne).
Mam 2 miesiące a w zasadzie 3 miesiące wakacji plus wolne 3 tygodnie w zimie obejmujące Boże Narodzenie i 2 tygodnie na święto Kwitnących Wiśni.
Są jeszcze święta państwowe, które są wolne ustawowo od pracy. Nie wspomnę już o takim luksusie, że za takie wypowiedzi na forum jak tu widzę to taki jeden z drugim za kratki mógłby trafić, bo Sensei (mistrz) ma pozycję społeczną tuż po rodzinie cesarskiej.
Sensei są zaangażowani w nauczanie dzieci, a dzieci są inwestycją i skarbem narodu tak mówi Tradycja Cesarstwa Japonii.
W nadwiślańskim kraju rzecz nie do pomyślenia. Jako nauczyciel oświadczam: Nikt nigdy już nie namówi mnie do pracy w szkole nad Wisłą. CHAMSTWO RODZICÓW, CHAMSTWO UCZNIÓW i CHAMSTWO I AGRESJA SPOŁECZEŃSTWA wobec nauczycieli okazywane na polskich forach internetowych są PORAŻAJĄCE NIE MAJĄCE SOBIE RÓWNYCH NIGDZIE NA ŚWIECIE (a trochę po nim podróżuję).
Zarabiam w Japonii tyle, że stać mnie na życie w najlepszej dzielnicy, wysyłam miesięcznie około 5000 - 7000 zł do domu i zostają mi jeszcze pieniądze (250.000 Y ze szkoły i 250.000Y z Ju-ku).
Niczego sobie odmawiać nie muszę, Mieszkanie, auto do własnej dyspozycji.
W Nagoi pracuję 5 rok. Przygotowania do zajęć nie czuję, bo wszystko łącznie ze sprawdzianami mam w komputerze, program rozkład materiału podręczniki.
Ponieważ łatwiej pracuje mi się rano do szkoły przychodzę sobie na 5:30. Po zajęciach jestem o 13:30 i nic mnie nie obchodzi.
Tu uczeń musi pracować ciężej niż nauczyciel. Uczniowie są w szkole od 7:00 rano. Codziennie piszą sprawdzian z jakiegoś przedmiotu między 7:00 a 7:55.
Po południu kiedy ja jestem już poza szkołą, biedny uczeń ma jeszcze naukę własną do 18:00 lub 19:30.
Do tego żelazna dyscyplina. Na lekcjach nie wolno odezwać się jednym słowem bez pytania...
W klasie panuje cisza taka, że czasem motyl głośniej trzepocze skrzydełkami.
Jeśli ktoś jest niesubordynowany to szkoła ma narzędzia, po to, by delikwenta zdyscyplinować (stara dobra rózga) i społeczne przyzwolenie na ich użycie choć oficjalnie nikt uczniów nie bije.
Nikt tu rodziców do szkoły nie wzywa najwyżej po 3 wykroczeniu przeciwko dyscyplinie uczeń wylatuje ze szkoły i wiadomo już, że zostanie do końca życia kloszardem wygrzebującym odpadki z kosza na śmieci...
Nigdy do kraju nadwiślańskiego uczyć nie wrócę. Dla narodów Azjatyckich mam wielki szacunek za to, jak nauczycieli traktują.
Co 5 lat mamy urlop płatny w ilości pół roku Ja swój od 1 kwietnia. Dodam, że choć Japonia podobnie jak Polska ma problem z niżem demograficznym i to już od 6 lat żaden nauczyciel nie został zwolniony. Co więcej wymiana pokoleń trwa i na miejsce odchodzących na emeryturę przychodzą nowi.
---------------------------
Tak więc siedzę. Siedzę i myślę, bo to lubię, czasem nawet medytuję. Odpuściłam pisanie do pracy, które mnie nuży i nudzi i za którym nie przepadam (kocham być w klasie, z uczniami, papierologia to ciemna strona mocy w moim wypadku)i mam dość "zarywania" wszystkich weekendów i innych wolnych dni. Jestem tym zwyczajnie, po ludzku zmęczona. Jestem zmęczona (bliska wypalenia zawodowego) ciągłym dokładaniem do pracy, którą wykonuję, w którą wkładam serce, pasję. W pracy powinno się zarabiać na życie, na byt swój i swojej rodziny, a nie wiecznie do niej dokładać, wykonywać ją na swoim laptopie, w domu, płacąc za energię, toner i papier... I wiele innych rzeczy. Uczę m.in. plastyki, wciąż coś kupuję ze swojej kieszeni, aby były efekty (ozdobne dziurkacze i nożyczki, kolorowe papiery, książeczki z wzorami, kolorowanki, naklejki, kredki i mnóstwo innych rzeczy; mam w domu laminarkę, gilotynę, niszczarkę, bindownicę, skaner, kolorową i czarno - białą laserową drukarkę, mnóstwo brystolu, papieru, czyli wszystko to, co nauczyciele na Zachodzie mają do dyspozycji w miejscu pracy).
Kocham swoją robotę, gdyby nie to, już dawno szukałabym innej. Jednak czasem trzeba powiedzieć coś głośno i nie robić dobrej miny do złej gry, nie układać rysów twarzy tak, by nikt nie widział smutku.
Piszę to w kontekście "cudownych" podwyżek płac fundowanych w tym roku nam, nauczycielom. Płac niższych, niż w wielu zakładach przemysłowych i dyskontach spożywczych. Czy ktoś, kto pracuje w biurze, firmie, sklepie, zakładzie, szpitalu, notorycznie dokłada do swojej pracy po to, aby w ogóle ją wykonać? OK, dość, wystarczy, ostatecznie kogo to obchodzi, że grupa najlepiej wykształconych ludzi w tym kraju, ledwie wiąże koniec z końcem, podlega chronicznej ocenie z kilku stron (MEN, kuratorium, organ prowadzący, dyrekcja, rodzice, uczniowie, osoby postronne, internauci i inni), nie ma za grosz szacunku od nikogo i tylko się byczy na feriach i wakacjach? Zaznaczam, że naprawdę nie mam nic do osób zatrudnionych w innych miejscach, każdy robi, co lubi lub co ma w danym momencie, ale też nie mam siły już milczeć. Mam dość robienia za szarą, grzeczną guwernantkę! Nawet w niektórych wierszach zmieniam słowa na "ładniejsze", żeby nie było, że używam wulgaryzmów, bo mnie nie wypada, bo jestem urzędnikiem państwowym, który jest dla tego państwa bardziej solą w oku, niż kimś ważnym i wartościowym.
Kiedyś pewna pani dyrektor wypomniała mi moje artystyczne studia (bo artyści to idioci, zakręceni i nieodpowiedzialni, bujający w obłoczkach i nie można im ufać), pewien pan dyrektor "doczepił się" do moich farbowanych (wówczas na rudo)włosów i kilku kolczyków w uszach (zawsze gustownych i dyskretnych) czyli do, wg niego: braku kobiecej skromności; inny do porwanych jeansów i makijażu (mam długie rzęsy, więc nie powinnam ich malować, a takie czerwone usta to na Sylwestra a nie do pracy) - wciąż się ocenia nie tylko naszą wiedzę i kompetencje zawodowe, ale i gust, wygląd, a niedługo pewnie i poglądy polityczne oraz religijne, bo wszystko zmierza w tym kierunku, niestety.
Odkąd pracuję w szkolnictwie wiecznie "łapię" różne infekcje od dzieciaków, wciąż jestem narażona na choroby zakaźne i inne nieciekawe sprawy.
Dodam, że dopiero w szkole, w której pracuję obecnie czuję się doceniana, czuję się na swoim miejscu, bo wcześniej naprawdę dużo przeszłam i w pewnym momencie miałam tak bardzo dość, że poddałam się, chciałam zrezygnować i gdyby nie wsparcie rodziny, na pewno nie byłabym już nauczycielem. W tyłek dostałam bardzo, nawet nie mam siły o tym mówić czy tego wspominać: byłam nauczycielem - bibliotekarzem w trzech szkołach (wszystkie zastępstwa, łącznie z wuefem były moje w ramach tych bibliotek!), uczyłam angielskiego, polskiego, I-III i prowadziłam świetlicę terapeutyczną w szkole na wsi na umowę - zlecenie, która do niczego mi się nie liczy! Czułam się gorsza od sekretarek, jak pomiotło a nie jak człowiek z wyższym wykształceniem, pochodzący z inteligenckiej rodziny od pokoleń...
Wylewam tu żale, znowu. Boli mnie jednak, gdy czytam te wszystkie hejty na różnych forach.
*
Słucham wiatru i patrzę na deszcz, głaszczę koty i psa i cieszy mnie, jak wszystkie trzy mruczą sobie szczęśliwe, że ich pani ma dla nich czas. Patrzę na ogień w kominku i tli się we mnie nowy wiersz, który - być może - przeleję na papier (nie wszystkie przelewam, niektóre zostawiam w spokoju i w czasoprzestrzeni).
Siedzę, piję dobrą kawę z migdałowym mlekiem, w piekarniku piecze się pyszne cynamonowe ciasto z jabłkami i jest mi dobrze w tę deszczową, szarą, styczniową niedzielę i tylko czasem żałuję, że nie mieszkam w Kraju Kwitnącej Wiśni, bo osobiście, mając dziecko na studiach rzadko pozwalam sobie na zwolnienie lekarskie, gdyż na nim się traci, a o urlopie dla poratowania zdrowia nawet nie myślę, bo tutaj jest on płatny poniżej średniej krajowej. A doktoratu w ogóle nie opłaca się robić, bo można być bezrobotnym przez kilka lat, gdy jest się konkurencją dla dyrektora (wiem, co piszę, kiedyś, za namową Pani Profesor, bardzo chciałam mieć dwie litery przed nazwiskiem, tak dla siebie, naprawdę miałam szansę napisać doktorat, teraz wcale nie żałuję, że go nie mam, że zrezygnowałam, bo, parafrazując tytuł znanego filmu: to nie jest kraj dla wykształconych ludzi).
Napomknę jeszcze, niby mimochodem, że dopóki nie zostałam urzędnikiem państwowym, podróżowaliśmy z mężem po całej Europie i trochę po świecie. Teraz jeżdżę do Pragi, bo mam blisko, do Niemiec i do Czech, ewentualnie do Austrii, a o mojej ukochanej intuicyjnie Australii, mogę sobie jedynie pomarzyć. No, ale nieroby tak mają, nie stać ich na wiele rzeczy.
A propos uposażenia, to bardzo się cieszę, że nauczyciele pokazują w internecie swoje fiszki z zarobkami netto!
Wyżaliłam się, bo musiałam, bo mam dość czytania o tym, jakim jestem leniem, jak dużo mam wolnego, jak wiele zarabiam za raptem 18 godzin pracy...
18? w tym tygodniu i w poprzednich również i w kolejnych też, miałam dwugodzinny zespół wychowawczy i tak samo długą radę, a popołudnia zwykle poświęcam na przygotowanie się na zajęcia na kolejny dzień, pomijając pracę w weekendy, na wycieczkach, karciankach, które wciąż wolontariacko realizujemy w naszej placówce, na okienkach (okienek mam najczęściej sześć - nikt mi za nie płaci, a de facto siedzę w pracy), zabawach i innych imprezach, zebraniach z rodzicami, bo jestem wychowawcą... Jestem też wsparciem, psychologiem, dekoratorką wnętrz, służącą i czym tylko chcecie. Mało? Pewnie za mało, żeby dostawać wynagrodzenie adekwatne do wkładanego wysiłku...
Niezmiennie, najserdeczniej pozdrawiam.
Dobrego dla Was! Siema!!!
Znajoma z Japonii napisała jakiś czas temu tak:
Przyjechałam na zaproszenie koleżanki ze studiów, która z powodów zdrowotnych musiała wracać do Wielkiej Brytanii (kończyłyśmy studia magisterskie w jednej uczelni i należymy do tego samego związku absolwentów).
Trochę się bałam jak to będzie ale zostałam mile zaskoczona.
Po pierwsze fakt muszę pracować 40 godzin tygodniowo... ale w ten 40 godzinny tydzień pracy wlicza mi się: 11 godzin pracy przy tablicy, poprawa, sprawdzianów, kursy języka i kultury japońskiej (obowiązkowe dla obcokrajowców), koncerty itp. Do czasu pracy wliczają mi się też studia doktoranckie-taki bonus dla Tych, którzy chcą się rozwijać.
Ach zapomniałam o obowiązkowych zajęciach sportowych.
Oprócz tego 3 razy w tygodniu wieczorem prowadzę tzw. Ju-ku (korepetycje, które tutaj są powszechne).
Mam 2 miesiące a w zasadzie 3 miesiące wakacji plus wolne 3 tygodnie w zimie obejmujące Boże Narodzenie i 2 tygodnie na święto Kwitnących Wiśni.
Są jeszcze święta państwowe, które są wolne ustawowo od pracy. Nie wspomnę już o takim luksusie, że za takie wypowiedzi na forum jak tu widzę to taki jeden z drugim za kratki mógłby trafić, bo Sensei (mistrz) ma pozycję społeczną tuż po rodzinie cesarskiej.
Sensei są zaangażowani w nauczanie dzieci, a dzieci są inwestycją i skarbem narodu tak mówi Tradycja Cesarstwa Japonii.
W nadwiślańskim kraju rzecz nie do pomyślenia. Jako nauczyciel oświadczam: Nikt nigdy już nie namówi mnie do pracy w szkole nad Wisłą. CHAMSTWO RODZICÓW, CHAMSTWO UCZNIÓW i CHAMSTWO I AGRESJA SPOŁECZEŃSTWA wobec nauczycieli okazywane na polskich forach internetowych są PORAŻAJĄCE NIE MAJĄCE SOBIE RÓWNYCH NIGDZIE NA ŚWIECIE (a trochę po nim podróżuję).
Zarabiam w Japonii tyle, że stać mnie na życie w najlepszej dzielnicy, wysyłam miesięcznie około 5000 - 7000 zł do domu i zostają mi jeszcze pieniądze (250.000 Y ze szkoły i 250.000Y z Ju-ku).
Niczego sobie odmawiać nie muszę, Mieszkanie, auto do własnej dyspozycji.
W Nagoi pracuję 5 rok. Przygotowania do zajęć nie czuję, bo wszystko łącznie ze sprawdzianami mam w komputerze, program rozkład materiału podręczniki.
Ponieważ łatwiej pracuje mi się rano do szkoły przychodzę sobie na 5:30. Po zajęciach jestem o 13:30 i nic mnie nie obchodzi.
Tu uczeń musi pracować ciężej niż nauczyciel. Uczniowie są w szkole od 7:00 rano. Codziennie piszą sprawdzian z jakiegoś przedmiotu między 7:00 a 7:55.
Po południu kiedy ja jestem już poza szkołą, biedny uczeń ma jeszcze naukę własną do 18:00 lub 19:30.
Do tego żelazna dyscyplina. Na lekcjach nie wolno odezwać się jednym słowem bez pytania...
W klasie panuje cisza taka, że czasem motyl głośniej trzepocze skrzydełkami.
Jeśli ktoś jest niesubordynowany to szkoła ma narzędzia, po to, by delikwenta zdyscyplinować (stara dobra rózga) i społeczne przyzwolenie na ich użycie choć oficjalnie nikt uczniów nie bije.
Nikt tu rodziców do szkoły nie wzywa najwyżej po 3 wykroczeniu przeciwko dyscyplinie uczeń wylatuje ze szkoły i wiadomo już, że zostanie do końca życia kloszardem wygrzebującym odpadki z kosza na śmieci...
Nigdy do kraju nadwiślańskiego uczyć nie wrócę. Dla narodów Azjatyckich mam wielki szacunek za to, jak nauczycieli traktują.
Co 5 lat mamy urlop płatny w ilości pół roku Ja swój od 1 kwietnia. Dodam, że choć Japonia podobnie jak Polska ma problem z niżem demograficznym i to już od 6 lat żaden nauczyciel nie został zwolniony. Co więcej wymiana pokoleń trwa i na miejsce odchodzących na emeryturę przychodzą nowi.
---------------------------
Tak więc siedzę. Siedzę i myślę, bo to lubię, czasem nawet medytuję. Odpuściłam pisanie do pracy, które mnie nuży i nudzi i za którym nie przepadam (kocham być w klasie, z uczniami, papierologia to ciemna strona mocy w moim wypadku)i mam dość "zarywania" wszystkich weekendów i innych wolnych dni. Jestem tym zwyczajnie, po ludzku zmęczona. Jestem zmęczona (bliska wypalenia zawodowego) ciągłym dokładaniem do pracy, którą wykonuję, w którą wkładam serce, pasję. W pracy powinno się zarabiać na życie, na byt swój i swojej rodziny, a nie wiecznie do niej dokładać, wykonywać ją na swoim laptopie, w domu, płacąc za energię, toner i papier... I wiele innych rzeczy. Uczę m.in. plastyki, wciąż coś kupuję ze swojej kieszeni, aby były efekty (ozdobne dziurkacze i nożyczki, kolorowe papiery, książeczki z wzorami, kolorowanki, naklejki, kredki i mnóstwo innych rzeczy; mam w domu laminarkę, gilotynę, niszczarkę, bindownicę, skaner, kolorową i czarno - białą laserową drukarkę, mnóstwo brystolu, papieru, czyli wszystko to, co nauczyciele na Zachodzie mają do dyspozycji w miejscu pracy).
Kocham swoją robotę, gdyby nie to, już dawno szukałabym innej. Jednak czasem trzeba powiedzieć coś głośno i nie robić dobrej miny do złej gry, nie układać rysów twarzy tak, by nikt nie widział smutku.
Piszę to w kontekście "cudownych" podwyżek płac fundowanych w tym roku nam, nauczycielom. Płac niższych, niż w wielu zakładach przemysłowych i dyskontach spożywczych. Czy ktoś, kto pracuje w biurze, firmie, sklepie, zakładzie, szpitalu, notorycznie dokłada do swojej pracy po to, aby w ogóle ją wykonać? OK, dość, wystarczy, ostatecznie kogo to obchodzi, że grupa najlepiej wykształconych ludzi w tym kraju, ledwie wiąże koniec z końcem, podlega chronicznej ocenie z kilku stron (MEN, kuratorium, organ prowadzący, dyrekcja, rodzice, uczniowie, osoby postronne, internauci i inni), nie ma za grosz szacunku od nikogo i tylko się byczy na feriach i wakacjach? Zaznaczam, że naprawdę nie mam nic do osób zatrudnionych w innych miejscach, każdy robi, co lubi lub co ma w danym momencie, ale też nie mam siły już milczeć. Mam dość robienia za szarą, grzeczną guwernantkę! Nawet w niektórych wierszach zmieniam słowa na "ładniejsze", żeby nie było, że używam wulgaryzmów, bo mnie nie wypada, bo jestem urzędnikiem państwowym, który jest dla tego państwa bardziej solą w oku, niż kimś ważnym i wartościowym.
Kiedyś pewna pani dyrektor wypomniała mi moje artystyczne studia (bo artyści to idioci, zakręceni i nieodpowiedzialni, bujający w obłoczkach i nie można im ufać), pewien pan dyrektor "doczepił się" do moich farbowanych (wówczas na rudo)włosów i kilku kolczyków w uszach (zawsze gustownych i dyskretnych) czyli do, wg niego: braku kobiecej skromności; inny do porwanych jeansów i makijażu (mam długie rzęsy, więc nie powinnam ich malować, a takie czerwone usta to na Sylwestra a nie do pracy) - wciąż się ocenia nie tylko naszą wiedzę i kompetencje zawodowe, ale i gust, wygląd, a niedługo pewnie i poglądy polityczne oraz religijne, bo wszystko zmierza w tym kierunku, niestety.
Odkąd pracuję w szkolnictwie wiecznie "łapię" różne infekcje od dzieciaków, wciąż jestem narażona na choroby zakaźne i inne nieciekawe sprawy.
Dodam, że dopiero w szkole, w której pracuję obecnie czuję się doceniana, czuję się na swoim miejscu, bo wcześniej naprawdę dużo przeszłam i w pewnym momencie miałam tak bardzo dość, że poddałam się, chciałam zrezygnować i gdyby nie wsparcie rodziny, na pewno nie byłabym już nauczycielem. W tyłek dostałam bardzo, nawet nie mam siły o tym mówić czy tego wspominać: byłam nauczycielem - bibliotekarzem w trzech szkołach (wszystkie zastępstwa, łącznie z wuefem były moje w ramach tych bibliotek!), uczyłam angielskiego, polskiego, I-III i prowadziłam świetlicę terapeutyczną w szkole na wsi na umowę - zlecenie, która do niczego mi się nie liczy! Czułam się gorsza od sekretarek, jak pomiotło a nie jak człowiek z wyższym wykształceniem, pochodzący z inteligenckiej rodziny od pokoleń...
Wylewam tu żale, znowu. Boli mnie jednak, gdy czytam te wszystkie hejty na różnych forach.
*
Słucham wiatru i patrzę na deszcz, głaszczę koty i psa i cieszy mnie, jak wszystkie trzy mruczą sobie szczęśliwe, że ich pani ma dla nich czas. Patrzę na ogień w kominku i tli się we mnie nowy wiersz, który - być może - przeleję na papier (nie wszystkie przelewam, niektóre zostawiam w spokoju i w czasoprzestrzeni).
Siedzę, piję dobrą kawę z migdałowym mlekiem, w piekarniku piecze się pyszne cynamonowe ciasto z jabłkami i jest mi dobrze w tę deszczową, szarą, styczniową niedzielę i tylko czasem żałuję, że nie mieszkam w Kraju Kwitnącej Wiśni, bo osobiście, mając dziecko na studiach rzadko pozwalam sobie na zwolnienie lekarskie, gdyż na nim się traci, a o urlopie dla poratowania zdrowia nawet nie myślę, bo tutaj jest on płatny poniżej średniej krajowej. A doktoratu w ogóle nie opłaca się robić, bo można być bezrobotnym przez kilka lat, gdy jest się konkurencją dla dyrektora (wiem, co piszę, kiedyś, za namową Pani Profesor, bardzo chciałam mieć dwie litery przed nazwiskiem, tak dla siebie, naprawdę miałam szansę napisać doktorat, teraz wcale nie żałuję, że go nie mam, że zrezygnowałam, bo, parafrazując tytuł znanego filmu: to nie jest kraj dla wykształconych ludzi).
Napomknę jeszcze, niby mimochodem, że dopóki nie zostałam urzędnikiem państwowym, podróżowaliśmy z mężem po całej Europie i trochę po świecie. Teraz jeżdżę do Pragi, bo mam blisko, do Niemiec i do Czech, ewentualnie do Austrii, a o mojej ukochanej intuicyjnie Australii, mogę sobie jedynie pomarzyć. No, ale nieroby tak mają, nie stać ich na wiele rzeczy.
A propos uposażenia, to bardzo się cieszę, że nauczyciele pokazują w internecie swoje fiszki z zarobkami netto!
Wyżaliłam się, bo musiałam, bo mam dość czytania o tym, jakim jestem leniem, jak dużo mam wolnego, jak wiele zarabiam za raptem 18 godzin pracy...
18? w tym tygodniu i w poprzednich również i w kolejnych też, miałam dwugodzinny zespół wychowawczy i tak samo długą radę, a popołudnia zwykle poświęcam na przygotowanie się na zajęcia na kolejny dzień, pomijając pracę w weekendy, na wycieczkach, karciankach, które wciąż wolontariacko realizujemy w naszej placówce, na okienkach (okienek mam najczęściej sześć - nikt mi za nie płaci, a de facto siedzę w pracy), zabawach i innych imprezach, zebraniach z rodzicami, bo jestem wychowawcą... Jestem też wsparciem, psychologiem, dekoratorką wnętrz, służącą i czym tylko chcecie. Mało? Pewnie za mało, żeby dostawać wynagrodzenie adekwatne do wkładanego wysiłku...
Niezmiennie, najserdeczniej pozdrawiam.
Dobrego dla Was! Siema!!!
❤❤❤❤❤
Ulica japońskiej wiśni,
niech ci się przyśni co jakiś czas.
Ulica japońskiej wiśni,
niech się wymyśli w purpurze gwiazd...
Agnieszka Osiecka
❤❤❤❤❤
Ulica japońskiej wiśni,
niech ci się przyśni co jakiś czas.
Ulica japońskiej wiśni,
niech się wymyśli w purpurze gwiazd...
Agnieszka Osiecka
❤❤❤❤❤
Ciasto udało się, jest pyszne, przepis zmodyfikowałam po swojemu, więc nie wiem, jaki jest?
*obrazy z netu
Bardzo dobrze, że jesteś, piszesz i prowadzisz ten blog, JoAnno. Cżesto czaglądam i czytam. Popieram protest nauczycieli, bo mam ich w rodzinie i wiem, jak zarabiają. Bloguj i pisz wiersze. Czekam na Twoj tomik. Pozdrawiam w nowym roku, ale jeszcze nie raz tut do ciebie zaglądne.
OdpowiedzUsuńDzięki za ten wpis, Pralinko!
Usuń:)
Przedwczoraj na FB też ktoś wspomniał o tomiku...
Ja na razie o tym nie myślę, nie czuję się na siłach.
Ale tutaj będę, więc zapraszam.
PS Zapomniałam hasła na Filmweb. :(((((
Witaj Joasiu.
OdpowiedzUsuńPisać, pisać i jeszcze raz pisać!
Bo i co nam innego pozostało.
Pozdrawiam serdecznie.
Nichał
Właśnie. Tylko pisanie nam zostało,
Usuńbo chociaż w ten sposób można się wyrazić...
Dobrego, Michale!
No i musiałaś mnie zdenerwować przed poniedziałkiem... ech :(
OdpowiedzUsuńhttps://przystanek-klodzko.pl/
Nie chciałam, chciałam wreszcie wyrzucić coś z siebie,
Usuńileż można czytać jak mało pracuję, jak mam fajnie,
bo mam wakacje?
Wiesz, jak jest. I wiesz chyba nawet lepiej ode mnie.
:(
No cóż,to jest Polska,a my w niej.Cieszmy się chociaż drobiazgami.
OdpowiedzUsuńA w ogóle,są rzeczy ważne i mniej ważne-zdecyduj sama.
Cieszę się drobiazgami, małymi rzeczami, Jerzy.
UsuńPraca jest ważna, bo żyjemy w świecie, którym
rządzi pieniądz. Ważne jest, gdy jest to praca,
która lubimy. Ja swoją nadal lubię - pomimo wszystko
i chyba wbrew wszystkiemu.
Przede wszystkim gratulacje z okazji rocznicy i nie waż się przestawać!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za ten tekst, bo już zaczynałam myśleć, że to z nami jest coś nie tak, nie powiem, że optymistycznie mnie nastroił, ale przynajmniej wiem, kto ma rację.
Od poniedziałku też mam ferie, jutro idę z koleżanką na kawę i zamierzam całe dwa tygodnie dobrze wykorzystać.
Pozdrawiam ciepło!
Ferie mam od 28 stycznia. 26 zmykam i nic mnie nie powstrzyma.
UsuńMusiałam to napisać, bo już naprawdę nie mam siły czytać niektórych opinii
o nas, nauczycielach. Ileż można "kulturalnie" chować głowę w piasek?
Zło szerzy się wówczas, gdy dobrzy ludzie milczą! Koniec zatem z milczeniem.
Dobrych ferii, odpoczywaj, ładuj akumulatory, serdeczności!
PS
UsuńDziękuję.
Nie przestanę.
Zbyt lubię ludzi tutaj! :)))
Nie możesz przestać.Blogowanie bez Ciebie,nie do wyobrażenia.Przecież to Twój żywioł i dlatego nie możesz zaprzestać blogowania.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie przestanę, Eljocie, serdeczności posyłam
Usuńi życzę Ci udanego nadchodzącego tygodnia!
Też kilkakrotnie biłam się z zamysłem skasowania swojego bloga, ale kiedy w końcu podjęłam decyzję o posprzątaniu blogosfery, tak zrobiłam to i mi przeszło. Wiem z autopsji, że kasowanie bloga to chwilowy kaprys, który po kilku tygodniach, miesiącach, (raz nawet po roku) skończy się na tym, że znowu zakładam następnego bloga. Ja po prostu bardzo to lubię.
OdpowiedzUsuńOdczuwam potrzebę publikowania. W końcu większość moich tekstów piszę jednak dla ludzi, nie dla samej siebie. Chcę nieść przesłanie, chcę dać z siebie coś, co komuś się przyda i staram się pod tym właśnie kontem dobierać tematy. Już rzadko piszę tak tylko po prostu o sobie. Kiedyś miałam blog-pamiętnik, ale czułam, że to nie to, że nic tym nie daję, tylko zabijam czas.
Tak samo jest z poezją. Wiem, że nie każdy złapie to, co ja uchwyciłam i posłużyłam się tym do przeżycia słów w jakiś ładniejszy sposób, ale w przeciwieństwie do wielu poetów, ja żyję i mogę powiedzieć osobiście co miałam na myśli. :)
Kwestia nauczycielstwa nie jest mi obca, choć nie pracuję w tym zawodzie. Mam koleżankę, która uczy w dwóch szkołach, bo z jednej pensji by siebie samej nie wykarmiła (jest singielką i nie ma czasu na znalezienie męża, bo tyra od świtu do zmierzchu + praca w domu). Z tej drogi łatwo wpaść w niezły dół.
Ponadto jako uczeń w sumie przecież do niedawna, bo mam dopiero lat 30, widziałam takie sytuacje nieposzanowania nauczyciela, że ręce opadają, a w mediach widzę, że sytuacja się tylko pogarsza. Młode pokolenia są rozwydrzone.
Mieszkam w Szwajcarii, a dzieciaki tutaj mają taką kulturę, że można być naprawdę dumnym. To jest dzień do nocy. Na polskich podwórkach słyszę jak dzieci PRZEKLINAJĄ, a na szwajcarskich dzieci zachowują się zupełnie inaczej. Bawią się i szaleją, ale to zupełnie nie przeszkadza i uszy nie więdną.
Ja się pytam – CO JEST Z NASZYM KRAJEM?
No właśnie, Aniu, co jest?
UsuńA już to, co stało się wczoraj późnym wieczorem
i dzisiaj. :(((
To jest po prostu straszne.
Jeśli masz dosyć blogowania, to na jakiś czas przerwij pisanie. Ja tak zrobiłam w lipcu i w sierpniu.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, naużalałaś się za wszystkie czasy, ale muszę napisać, że miałaś rację.
Gdy zaczynałam pracę, nasz etat wynosił dużo ponad 30 godzin, ale nie było tyle papierkowej roboty, ile jest teraz.
Gdy jeszcze pracowałam, to po powrocie z pracy, odebraniu córki najpierw z przedszkola, potem ze szkoły, zrobieniu zakupów gotowałam obiad, a gdy już nakarmiłam rodzinę, to od razu siadałam przy stole ze stertą zeszytów, kartkówek, sprawdzianów czy prac klasowych. Przed północą przygotowywałam się do lekcji, bo nie lubiłam korzystać z gotowców.
Więc gdzie, do jasnej anielki, te 18 godzin?!
W czasie wakacji czy ferii większość koleżanek jeździła na kolonie, aby sobie dorobić. Też kilkakrotnie jeździłam, ale na obozy z moimi harcerzami.
Dodam jeszcze, że popołudniami mieliśmy też spotkania z rodzicami, w mojej szkole były to tzw. środy pedagogiczne. Poza tym raz w miesiącu były rady pedagogiczne.
Gdyby to zebrać do kupy, wyszłoby może więcej niż 40 godzin tygodniowo.
Moja rada: Trzeba było zostać rusycystką, zatrudnić się u prezesa NBP jako dyrektorka od diabli wiedzą czego, założyć obcisłe spodnie, wysokie szpilki, elegancki żakiecik, odganiać od prezesa dziennikarzy, wręcz zasłaniać go własną piersią i zarabiać ponad 65 tysięcy miesięcznie.
Nie chciałabym pracować jako nauczycielka w Kraju Kwitnącej Wiśni, bo nie potrafiłabym patrzeć na biedne i przeuczone dzieci.
Trzymaj się i pisz do końca świata i jeden dzień dłużej.
To prawda.
UsuńOjczyzna moja kaczoludowa...
I oby grała nam i w nas ta ORKIESTRA,
pomimo wszystko.
Wbrew wszystkiemu...
Bardzo mi dzisiaj źle w tym wszystkim...
Serdeczności.