Translate

30 listopada 2024

UWAGA SPOILER, PRZEPIS I SMUTECZEK czyli sobotni misz-masz JoAnny

Witajcie!⊱ 

 Dziękuję, że jesteście, zaglądacie i komentujecie!

    Jest piękna sobota, świeci słonko i temperatura na plusie oscyluje w okolicach 5 stopni. Nie jest źle, bo po szarych, zimnych dniach, to słonko jest jak dar od Matki Natury. Ja mam tak, że od razu lepiej się czuję.

    W dzisiejszym poście opowiem Wam o pięknym polskim filmie, w którym zagrał jeden z moich przeulubionych aktorów, Marcin Dorociński. Ponarzekamy sobie także na temat kulinarny, ponieważ jakiś czas temu znalazłam w Internecie przepis, który pamiętam z dzieciństwa - a smaki z dzieciństwa, jak pewnie doskonale wiecie, zostają w nas na długo - i po zmodernizowaniu go - bo przecież nie byłabym sobą, gdybym zrobiła coś z przepisu od A do Zet - powstał przepis na pyszne ciasto z owocami, które smakuje wszystkim i jest prawie identyczne jak to, które piekła moja mama, dlatego chcę się nim z Wami podzielić, dziś zrobię to ciasto już któryś raz, gdyż jest naprawdę pyszne. Na koniec opowiem Wam o moim smutku spowodowanym sytuacją w Internecie.

    Ale wracając do filmu. Długo już nie spoilerowałam z braku czasu, chociaż regularnie chodzę do kina. Tak też było wczoraj. Mimo sporego zmęczenia po tygodniu intensywnej pracy, poszłam na seans o 21:30 po to, aby zobaczyć film, na który długo czekałam i o którym już zdążyłam sporo przeczytać.

    Minghun, Polska 2024, reżyseria Jan P. Matuszyński, scenariusz Grzegorz Łoszewski, zdjęcia Kacper Fertacz, w rolach głównych: Marcin Dorociński (Jerzy), Natalia Bui (Meixiu, Misia, Marysia), Daxing Zghang (Ben), Ewelina Starejki (Anna), Wiktoria Gorodeckaja (Olga).

    Film opowiada historię profesora Jerzego, który w trakcie studenckiego stypendium w Londynie poznaje swoją żonę Lan, z pochodzenia Chinkę. Po kilku szczęśliwych, wspólnych latach dziewczyna umiera na raka i Jerzy opuszcza Szkocję: wraz z małą córeczką Misią, wraca do Polski, zamieszkuje w Gdańsku; na Wyspach zostaje jego teść Ben, którego Marysia bardzo kocha i z którym utrzymuje stały kontakt. Poznajemy bohaterów w szczęśliwy dzień Chińskiego Nowego Roku. Marysia jest bardzo uzdolniona muzycznie, jest piękna i kocha ojca, który ją wychował, ma jednak oddane grono przyjaciół z Akademii Muzycznej, którzy razem z nią i jej ojcem świętują ten nowy rok. Misia kultywuje tradycje chińskie, jej pokój i cały dom, jest urządzony zgodnie z zasadami feng shui. Dziewczyna często powtarza ojcu: Pamiętaj, abyś nigdy nie był sam!

    Jednak zdarza się tragedia i Misia ginie w wypadku samochodowym. Ojciec Jerzy zawiadamia dziadka Bena, który naciska, aby - zgodnie z bardzo starą i nieco już zapomnianą chińską tradycją - urządzić ceremonię zaślubin po śmierci po to, aby młoda dziewczyna nie była sama w zaświatach...

    Reszta akcji tego dramatu z elementami czarnej komedii, skupia się na tym, aby znaleźć dziewczynie martwego chłopaka i poślubić ich w ceremonii - rytuale minghun.

    Film jest piękną opowieścią o stracie, rozpaczy, żałobie, egzystencjalnym bólu, a także o trudnych relacjach międzyludzkich i o tym, że jednak jakaś duchowość, jakaś metafizyka istnieje. Jest to również film o nadziei. Nie będę Wam więcej spoilerować, powiem jeszcze, że ukochana córka Jerzego miała swoje tajemnice, a naukowiec - agnostyk musiał jakoś dogadać się z dość apodyktycznym teściem (świetna rola znanego m.in. z kinowych Aniołków Charliego Daxinga Zghanga). Braki i defekty scenariusza, momentami bardzo naciąganego, ratują - jak to często bywa - wspaniali aktorzy, zwłaszcza Marcin Dorociński w roli Jerzego i wspaniała Ewelina Starejki w roli Anny, która dla mnie jest aktorskim odkryciem tego roku i jak zawsze cudna i piękna Gorodeckaja, którą zaczynam uwielbiać (z Dortocińskim stworzyła też piękny duet w serialu Erynie)!

        Ogromnym atutem tego obrazu są również bezbłędne, przepiękne, osobliwe, artystyczne zdjęcia Kacpra Fertacza kręcone w Trójmieście i na Klifie w moich ukochanych Mechelinkach, który od razu rozpoznałam! Jak będziecie kiedyś w Trójmieście, koniecznie pojedźcie do Mechelinek, jest tam fajne molo, urocza knajpka Tawerna i cudny Klif równie piękny, jak ten w Orłowie, a zdecydowanie dużo mniej ludzi!

    Moja ocena filmu: 6,5/10. Zabrakło mi w nim głębi, jakiegoś wejścia w świat wierzeń, metafor, niedomówień, lepszej akcji i nade wszystko ciekawszych dialogów... Nie wiem, jak to określić. Były czerwone lampiony, kimona, dzwonki, ale trochę za mało jednak tego przenikania kultur, światopoglądów, choć Jerzy uświadamia sobie, że: "Przecież na końcu drogi trudno nie wierzyć w nic". 

    Myślę jednak, że naprawdę warto obejrzeć ten film, jest to osobiste kino autorskie, zupełnie inne od tego, z czego do tej pory znany był urodzony w 1984 roku reżyser (Ostatnia rodzina, Wataha, Żeby nie było śladów), któremu życzę kolejnych świetnych filmów i dalszych sukcesów, bo potencjał jest.

    Warto też zapamiętać nazwiska młodych, zdolnych aktorów: Natalii Bui, która wcieliła się w Misię pięknie i subtelnie oraz wnuka poczytnej pisarki Katarzyny Grocholi, Antoniego Sztaby kreującego postać Borysa, chorego i zakochanego w Misi chłopaka.

    Co mnie jeszcze zachwyciło tak totalnie prywatnie? Filmowa Misia czytała jedną z moich ukochanych powieści: Człowieka z Wysokiego Zamku ulubionego autora s/f Philipa Kindreda Dicka

        Teraz czas na przepis. Myślę, że warto go poznać i wypróbować! Ciasto jest mokre, pyszne, mięciutkie i długo świeże, a jeśli smakuje mnie i mojej córce, które nie przepadamy za ciastami typu biszkoptowego, to znaczy, że jest pyszne i już!

Potrzebne produkty:

* 3 pełne szklanki mąki

* szklanka mleka

* szklanka oleju 

* olejek do ciasta: cytrynowy, pomarańczowy lub waniliowy, albo każdego po trochę

*kilka kropel octu (pół łyżeczki)

* proszek do pieczenia

* trzy kisiele truskawkowe

* 0,5 kilograma umytych, obranych, wysuszonych i pokrojonych owoców : śliwek, jabłek, jagód, truskawek - do wyboru, można również te owoce wymieszać, generalnie moja mama robiła to ciasto ze śliwkami, ja robię je z czym mam, nawet raz dałam brzoskwinie z puszki

* 6 jajek

* dwa cukry wanilinowe

* 1,5 szklanki cukru białego lub trzcinowego

* 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia

* cukier puder do oprószenia ciasta


Sposób wykonania:

Jajka umyć i oddzielić białka od żółtek, żółtka roztrzepać z octem i połową łyżeczki proszku do pieczenia, stopniowo dodawać do ubijanych białek razem z cukrem i cukrem wanilinowym. Gdy zrobi się dość sztywna masa jajeczna, powoli wlewać olej, olejki zapachowe i mleko, ubijając ciasto na niskich obrotach. Następnie, wciąż ubijając masę, dodać do niej mąkę z proszkiem do pieczenia. Kisiele wsypać do masy i delikatnie wszystko wymieszać, jak w masie są pęcherzyki powietrza, to znaczy, że jest ok. Wylać pół masy do blaszki wyłożonej papierem do pieczenia i ułożyć część owoców, wylać resztę masy i drugą część owoców ułożyć na wierzchu ciasta. Jeśli owoce są mrożone, lepiej je troszkę odsączyć na papierowym ręczniku. Wstawić do piekarnika rozgrzanego do 170’C i piec najpierw na dolnej grzałce, potem na górnej przez około godzinę, do suchego patyczka. Po wyjęciu i przestudzeniu, posypać placek cukrem pudrem.

Mój dzisiejszy placek jest ze śliwkami oraz mrożonymi wiśniami i truskawkami.


Smacznego!

    I to już prawie wszystko w dzisiejszym poście. Prawie, bo chcę jeszcze o czymś dla mnie ważnym powiedzieć...

    Otóż spotkało mnie kilka dni temu tutaj w blogosferze coś bardzo, ale to bardzo przykrego. Coś, co do dzisiaj mnie "trzyma" do tego stopnia, że mam ochotę krzyczeć, warczeć, skasować ten blog i nigdy tu nie wrócić... A przecież łzy to tylko woda, jak mawiała Anna Karenina do męża...

    Mianowicie. 24 listopada dostałam od zespołu zarządzającego Bloggerem e-mail pouczający i informujący, że moja publikacja z lutego 2019 (która do tej pory nikomu nie przeszkadzała przez ponad 5 lat) narusza blogowe standardy i została przez kogoś zgłoszona do weryfikacji, że to niezgodny z zasadami obowiązującymi w blogosferze post ze spamem i treściami dla dorosłych i mogę się skontaktować w moim prawnikiem... Nic w poście nie zmieniając, poprosiłam o kolejną weryfikację, ale trzęsłam się jak galareta i było mi strasznie przykro, bo akurat w ten post włożyłam całe swoje serce i mnóstwo czasu...

    Zgłoszony post dotyczył mojej ukochanej aktorki i modelki, Joanny Pacuły, którą uwielbiam od dzieciństwa i o której pisałam po raz pierwszy na portalu Filmweb w roku 2006 - była to poszerzona biografia aktorki z Filmwebu i mnóstwo jej zdjęć, które wyszukiwałam całymi latami na różnych, głównie zagranicznych portalach, które skanowałam z czasopism i które potem kradli mi wszyscy, podobnie jak opis: na nim opierało się wielu tak zwanych (sic!) dziennikarzy, którzy dosłownie go kopiowali, przypisując sobie autorstwo tego tekstu, bo przecież jakaś Vena Poetica z Filmwebu to nikt, to tylko jakiś nick z avatarem a nie żywa osoba, autorka! A że jest na tym portalu mój blog, opisy filmów, wiele ciekawostek, których jestem autorką, to pikuś.

    Jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem dostałam od zespołu Bloggera kolejny e-mail, że mój post został zweryfikowany i przywrócony, że jest zgodny z wytycznymi itp. Ale już zwątpiłam i skasowałam oba moje latami pielęgnowane (jeden z 2012, drugi z 2019) posty o Joannie Pacule, tysiące unikalnych zdjęć aktorki i mój opis jej kariery oraz moich odczuć z nią związanych, zniknęły. Oba te posty miały ponad 14 tysięcy wyświetleń, były jednymi z najpopularniejszych postów na moim blogu. Zdjęcia zostały na portalach, które mi je ukradły bez pytania. I teraz: może i ja powinnam to zgłosić? Poznaję swoje kadry doskonale, wiem, co publikuję, a jako mgr bibliotekoznawca z któregoś tam wykształcenia, wiem, co to są prawa autorskie i nie naruszam ich!

    Jest we mnie jakiś żal, jakiś smutek przenikający duszę i nie tylko dlatego, że jestem osobą wysoko wrażliwą (WWO - HSP – Highly Sensitive Person), ale też dlatego, że każda niesprawiedliwość wywołuje we mnie bunt... Jeśli sobie z tym nie poradzę, skasuję ten blog, jak tylko skopiuję swoje wiersze, bo tylko tu mam większość z nich... Skasuję też, jak znajdę hasło, konto na Filmwebie, które mam od 2006 roku. Jak można tak robić? Jak można zgłaszać solidny post z bibliografią? Co się dzieje z ludźmi, skąd taka zawiść? Nie potrafię tego pojąć w swoim Kubusiowo - Puchatkowym małym rozumku!

    Oto zdjęcie skradzione z mojego postu o Joannie Pacule, znalezione w Internecie, jedno z wielu, ale to akurat podpisałam, niestety, innych nie:

        W tym miejscu chcę podziękować wszystkim, którzy przez tych trzynaście lat odwiedzili mój blog, zostawili komentarz, byli tutaj, w tym miejscu ze mną. Dziękuję tym, którzy są do dzisiaj, piszą komentarze, wspierają mnie, czytają moje posty i wiersze... Tym, co odchodzą - tym bardziej dziękuję, nie każdy lubi poezję, choć przykra jest dla mnie sytuacja, gdy ktoś, kto przez dłuższy czas regularnie mnie odwiedza i komentuje moje posty, potem odchodzi bez słowa. Jednak każdy ma wolną wolę i postępuje jak uważa za stosowne. Rozumiem i szanuję. Podobnie z obserwatorami - nie chcecie, nie obserwujcie. Nic na siłę. Natomiast uważam, że zwykłym brakiem kultury jest lekceważenie komentarzy na swoim blogu i brak reakcji na nie w sensie rewizyty. Ilość komentarzy, które piszę ma się nijak do tego, co otrzymuję, więc już nie będę taka wyrywna. Teraz będę odwiedzać tylko tych, którzy przyjdą do mnie na zasadzie: komentarz za komentarz, akcja - reakcja. Amen. Istnieje też coś takiego jak szacunek - nie musimy się ze sobą zgadzać, ale wypada się szanować, akceptować inne zdanie komentującego. Nudny byłby świat, w którym wszyscy myśleliby tak samo. Zdaję też sobie sprawę, że czasem moje odpisywanie wydłuża się w czasie, ale ja naprawdę pracuję na półtora etatu i więcej i mam mnóstwo zainteresowań oraz udane życie prywatne, które kultywuję i pielęgnuję,więc nie zawsze mam czas, siłę i możliwości.

    Ogromną radość sprawia mi kontakt z Blogerami spoza mojego kraju. Uwielbiam się uczyć nowych słów, języków od dzieciństwa i wielką frajdę daje mi czytanie postów i komentarzy w nowych językach. Poznaję też światopoglądy, które są inne od mojego, ale to mnie właśnie wzbogaca, daje do myślenia. Dziękuję, że jesteście! Do niedawna mówiłam po angielsku, rosyjsku i francusku, teraz potrafię już bez tłumacza napisać zdanie złożone po hiszpańsku i portugalsku!

        Dziękuję też personie, która zgłosiła mój post! Miałam już paru "życzliwych" na różnych portalach, niech im się darzy. Na tym blogu też bywało, że pojawiały się wredne, zgryźliwe komentarze, których nie modyfikowałam. Komentarze poniżej jakiekolwiek poziomu, wyszydzające moje teksty, wykształcenie, wygląd, więc jeśli go nie skasuję (chodzi o blog) - będę to robić już zawsze. Będę publikować tylko te komentarze, które uznam za stosowne. Zdjęcia będę podopisywać, ot, taka nauczka dzięki złośliwcom, którzy nie mając swojego życia i muszą je anonimowo uprzykrzać innym - żal.pl

    Wybaczcie, jeśli kogokolwiek, kiedykolwiek uraziłam, bo zrobiłam to nieświadomie. Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam wszelkiego dobra!

27 listopada 2024

"Przemoc jest ostatnią ostoją niekompetentnych”.***


XXX

"gdy byłem Małym Księciem / hodowałem kaktusy"

Piotr Macierzyński


gdy byłam z Małym Księciem
namiętnie podlewałam kaktusy
które pieczołowicie hodował
żeby wreszcie zgniły

matka radziła odpuść sobie tego fagasa
a ja pyszczyłam fakju stara

później na planecie Pijaka zamieniłam się
w Różę polującą na tygrysy które mi Księciunia
wnosiły na piąte piętro jak przystało
na Bractwo z Meliny Pod Ciemną Latarnią

kolcami sprowadzałam jełopa na ziemię
a jak mnie wkurwił na maxa zmieniałam się w kobrę
która bywa niedobra i wzywa izbę wytrzeźwień

dzieciaki płakały wrzeszczały mamo
mamusiu nie oddawaj taty
zobaczymy czy umie jarać fajki nosem
albo włożymy mu do buzi kapsle po żywcu
i sprawdzimy czy się udławi

nie uległam gówniarzom byłam twarda
za to że mnie zdradzał fiutek z bandą
pospolitych banalnych wulgarnych dzikich róż
w ramach chęci zapomnienia o zobowiązaniach

na asteroidzie Bankiera zdychałam
z dzieciakami z głodu jak przepieprzył
całą wypłatę na spirytusowe mózgojeby
a ja musiałam się puszczać
żeby spłacić jego długi i kredyt

Lis mnie namawiał abym oswoiła frajera
ale nie miałam już weny na podróże z nim
po psychiatrach i innych terapeutach
na spotkania AA grupy wsparcia dla rodzin
zaistniałych w wyniku pijackiego amoku
i odloty w kosmiczne orgazmy również

z dzieciństwa pozostało mi zamiłowanie do bajek
jednak po imprezce pt. toksyczny konkubinat
szukam już tylko oazy spokoju na pustyni

gdzie prawdziwe damy noszą kapelusze

JoAnna Idzikowska - Kęsik, 2016


   The Global 16 Days Campaign – międzynarodowa kampania przeciwko przemocy wobec kobiet i dziewcząt.
             Zaczyna się co roku 25 listopada (Dzień przeciw przemocy wobec Kobiet) a kończy 10 grudnia (Dzień Praw Człowieka).
            Dbajmy o siebie, wspierajmy się, bądźmy dla siebie i dla innych DOBRZY, bo jak mawiała pisarka Margit Sandemo: 
 
                                                 "Przemoc to upadek rozumu"
 
*
Swoją drogą, to interesujące, że tabloidy na całym świecie są identycznie ksenofobiczne. Wiedzą, że ich zapijaczony i tłukący żonę czytelnik niczego tak nie potrzebuje jak wskazania wroga, którego może obarczać winą za swoje niepowodzenia. 
 
Zygmunt Miłoszewski
 
*
"To irracjonalne pragnienie kontroli, dominacji i władzy nad drugą osobą jest główną siłą, która napędza przemoc domową między partnerami”.

Luis Rojas Marcos

*
W polskiej przestrzeni publicznej przyzwolenie na przemoc wobec kobiet i przemoc w rodzinie przybiera często formę rozrywki, żarcików, a czasami otwarcie głoszonych poglądów. W tle przemocowego festynu toczy się polityczno-ideologiczna wojna o kobiety. Polki mają być milczące i posłuszne. Matkom Polkom w typie ofiar nie przysługują żadne prawa. Taka jest polska uświęcona tradycja. 
 
Violetta Rymszewicz
 
 "Przemoc fizyczna i psychiczna w rodzinie jest jakąś formą kapitulacji przed własną niedojrzałością".
 
Jacek Dziedzina
 
*

 "Przemoc to strach przed cudzymi pomysłami i mała wiara we własne idee”. 
 
 Antonio „Forges” Fraguas
 
* 
"Przemoc jest duchowym fast foodem, a nuda jest duchową anoreksją”.
 
 Peter Kreeft
 

                                            #Kampania16DniPrzeciwkoPrzemocyZeWzględuNaPłeć
***Cytat w tytule postu Izaak Asimov 
**
*

        Na koniec gorąca prośba i apel o pomoc! Moje psiątko Niko powoli zdrowieje, więc i ja lepiej się poczułam, za to Fanta - kociczka naszej blogowej koleżanki pilnie potrzebuje pomocy, więc jeśli ktoś może, niech pomoże!

Tutaj link  do zrzutki - blogerka musi zebrać sporą kwotę, by ratować tę cudną kicię, więc może wspólnie damy radę? 

23 listopada 2024

"Nie ma lustra, które by lepiej odbijało człowieka niż jego słowa". ***

Witajcie!

        Podobno niewinny się nie tłumaczy, ale powiem Wam, że mam ostatnio trudny czas - zachorował mój piesek. Komuś wyda się to głupie - chory pies, a mnie nie ma. Ale ten piesek, którego adoptowałam ponad dziesięć lat temu, jest moim wielkim przyjacielem i pełnoprawnym członkiem mojej rodziny, a gdy on jest chory, podobnie jak w przypadku innych bliskich mi ludzi i zwierzaczków - tracę energię. 

        Z psiakiem byłam u kilku weterynarzy, nie tylko w Bolesławcu, również w Legnicy i we Wrocławiu... Piesek się starzeje - 1 kwietnia skończy czternaście lat, serduszko ma zdrowe i jest zadbany, ale ma teraz zapalenie tchawicy i krtani, krztusi się i ma problemy z oddychaniem, tak mają te małe pieski shih tzu, one w ogóle często chrapią i mają tendencję do przeziębień... No i Niczko zachorował, mimo, że mam dla niego sporo ubranek: sweterków i kurteczek, żeby był zdrowy i biegał ze mną po lesie... Teraz wychodzimy na dwór tylko na chwilę, Niko dużo śpi, a ja podaję mu w jedzeniu tabletki, od lekarza dostał dwa zastrzyki... Mam nadzieję, że niebawem będzie już zdrowy, a ja trochę odżyję i będę mogła go wykąpać i ostrzyc, bo jest już niezbyt czyściutki i zarośnięty, ponieważ lekarz kazał go zostawić w spokoju, dać mu czas na regenerację. Póki co Balbina wciąż przy nim ze mną czuwa. Kochane istoty!

        Przedstawiam Wam dzisiaj mój bardzo stary, krótki tekst o słowach, wierszach i wenie, której wciąż nie mam... Posyłam moc uścisków. Trzymajcie kciuki za mojego pieska, bo ja nie wiem, co zrobię, gdy mi zabraknie tej cudnej istoty...

Krótka impresja o słowach
 
Motto: Ważnym czyn­ni­kiem jest właści­we słowo. Ilek­roć na­poty­kamy jed­no z tych nap­rawdę właści­wych słów... osiąga­my re­zul­ta­ty fi­zycznie i ducho­wo - i to z prędkością błys­ka­wicy. 
 
Mark Twain
 
 
        Najpiękniejsze wiersze latają po przestworzach, biegają po czasoprzestrzeni, szukając odpowiednich wibracji, aby realnie zaistnieć.
        Słowa bawią się nami, uciekają, przychodzą, odchodzą, znów wracają, śnią się, wzbierają pod palcami, wnikają w atrament lub w klawiaturę. Słowna ciuciubabka czasem bywa męcząca, ale fascynacja nią, bierze górę nad trudnościami.
        Cudowne wiersze najczęściej przychodzą tuż przed snem, gdy nie mamy już siły ich zapisać. Powtarzamy więc w myślach ten wiersz, tę perełkę, to dziełko po to, aby rankiem szybciutko przelać myśli na papier… Ale słowa bywają ulotne i najczęściej o poranku nie pamiętamy już nawet zarysu wiersza, który wydawał się nam dziełem naszego życia.
        Czasami śnimy wiersze. Są wówczas piękne, słowa same się malują kolorami tęczy, feerią niesamowicie kontrastowych barw. Te śnione wiersze dotykane są skrzydłami twórczych aniołów, czuwających nad naszą kreatywnością, nad weną, która jest w każdym z nas, bo przez tworzenie wyrażamy siebie, a słowa mają w tym swój największy udział, swą magiczną, czarodziejską moc.
        Niekiedy wiersze robią nam psikusa i przychodzą w najmniej spodziewanym momencie. Wlatują nam w myśli i od razu są dobre, nie wymagają żadnej poprawki. Na gwałt szukamy choćby kawałka papieru, okruszka ołówka lub przynajmniej konturówki do ust czy kredki do oczu… Takie wiersze są darem od Najwyższej Inteligencji, której cząsteczką jest każdy z nas.
        Bywa, że piszemy potokiem wypływającym prosto z serca. Nie jest wówczas ważny intelekt, bo serce ma swoje prawa, dyktuje nam słowa nie wymagające komentarzy i poprawek. Takie poematy są dla nas ważne, istotne, są nam po prostu bliskie i nie ma sensu ocenianie, czy są dobre, czy złe, bo są nasze.
        Jeszcze piękniejsze słowa dyktuje nam dusza... Podobnie jak piosenki śpiewane prosto z trzewi, tak i słowa wypełzające z duszy, mają największą, najbardziej sprawczą moc. Wzruszają, przyprawiają o dreszcze, zachwycają swą ulotnością...
        Warto więc pisać, tworzyć, śnić, bawić się i przyjaźnić ze słowami. Warto wyrzucać na papier swoje emocje. To ma też ogromną moc terapeutyczną. Ważne też jest, aby ograniczać słowa brzydkie, raniące, nieładne, wulgarne, aby zastępować je pozytywnymi, dobrymi... Warto, choćby dlatego, żeby nie powtarzać rankiem słów wielkiego poety, mojego Mistrza, Tadeusza Różewicza:
 
Próbowałem sobie przypomnieć
ten piękny
nie napisany
wiersz
ukształtowany w nocy
prawie dojrzały
zanurzał się
roztapiał w świetle dnia
nie istniał
 
        Słowa, które istnieją, które się zmaterializowały, są nasze… Po prostu nasze… To one tworzą nas i naszą rzeczywistość...
        Szanujmy zatem i słowa i ich znaczenie, nie pozwólmy, aby, jak w piosence Niemena, "ktoś słowem złym, zabijał tak jak nożem"... Bawmy się słowami, jak w innej piosence: "na odwrót i wspak", ale też pamiętajmy, że w Biblii, największym bestsellerze w dziejach naszego gatunku napisano, iż: "Na początku było Słowo"...
 
JoAnna Idzikowska-Kęsik, 2011
 

***Cytat w tytule postu Juan Luis Vives, obrazy z Internetu - nie znam Autorów, zdjęcie zwierzaków moje, sprzed chwili.

17 listopada 2024

UWAGA POEZJA czyli wiersze o listopadzie


 Witajcie! 

        Dzisiaj wiersze, które lubię od szkoły podstawowej, wiersze poetów, których cenię bardzo! Drugi w sumie jest o miłości, ale takiej listopadowej... Na koniec mój wiersz, bo - jak pisałam - ten miesiąc króluje w moje poezji. Poczytajcie! Zawsze warto czytać poezję, zapraszam!

*

Pytasz mnie, jak się czuję. Tak, jak czuć się może
Człowiek dość pełnoletni w końcu listopada,
Gdy w niebie zmierzch pochmurny i błoto na dworze,
A za oknem bez przerwy deszcz ze śniegiem pada.

Lecz zbyt o dnia i roku nie troszcząc się porę,
Bo po słocie pogoda idzie wieczną zmianą,
Więc też o wschodzie słońca wiersz piszę wieczorem,
A nokturny w słoneczne grywam tylko rano.

I jestem zawsze ufny i pełen pewności
Czekając niezachwianie tej chwili jedynej,
Gdy ujrzę, że na świecie są same radości,
I zegar na raz wszystkie wskazuje godziny.

*

        Leopold Staff (1878 - 1957) – urodzony 14 listopada polski poeta, tłumacz i eseista. Jeden z najwybitniejszych twórców literatury polskiej XX wieku, kojarzony głównie jako przedstawiciel współczesnego klasycyzmu; prekursor poezji codzienności, związany także z franciszkanizmem i parnasizmem.

*

Władysław Broniewski

 Ze złości

 Kochałbym cię (psiakrew, cholera),
gdyby nie ta niepewność,
gdyby nie to, że serce zżera
złość, tęsknota i rzewność.

Byłbym wierny jak ten pies Burek,
chętnie sypiałbym na słomiance,
ale ty masz taką naturę,
że nie życzę żadnej kochance.

Kochałbym cię (sto tysięcy diabłów!),
kochałbym (niech nagła krew zaleje!)
ale na mnie coś takiego spadło,
że już nie wiem co się ze mną dzieje:

z fotografią, jak kto głupi, się witam,
z fotografią (psiakrew) się liczę,
pójdę spać i nie zasnę przed świtem,
póki z grzechów się jej nie wyliczę,

a te grzechy (psiakrew) malutkie,
więc (cholera) złości się grzesznik:
że na przykład wczoraj piłem wódkę,
lub że pani Iks - niekoniecznie.

Cóż mi z tego (psiakrew), żem wierny,
taki, co to "ślady po stopach" ?...
Moja miła, minął październik,
moja miła (psiakrew), mija listopad.

Moja miła, całe życie mija...
Miła ! miła ! - powtarzam ze szlochem...
To mi życie daje, to zabija,
że ja ciągle (psiakrew) ciebie kocham.

*

        Władysław Broniewski (1897 - 1962)polski poeta i tłumacz literacki, autor liryki rewolucyjnej, patriotycznej, żołnierskiej i autobiograficznej; żołnierz, patriota, alkoholik, ostatni romantyk poezji polskiej. Częsty bywalec na moim blogu, ponieważ uwielbiam jego wiersze.

*

JoAnna Idzikowska - Kęsik

calando

czy słyszysz
drżenie drzew i liści rankiem
w późnopaździernikowym
zasnutym gęstą mgłą lesie
to jedna z tych magicznych chwil
kiedy czas styka się z bezczasem
kiedy zaciera się granica
między ciszą a wiecznością

drzewa i las
nie boją się rychłego końca
reinkarnują każdej wiosny
czemu więc truchleją tak dobitnie
dlaczego ich drżenie miażdży
spokój i majestat lasu

wyczuwają moment
gdy jak złodziej w świat żywych
wkrada się listopad
i starają się przekazać że śmierć
jest tylko wielkim chłodem
i że skradzionym iskrom doda energii
nadejście wiosennej odnowy biologicznej

a miłość zawsze utuli życie do snu


30 X 19

*

        JoAnna Idzikowska - Kęsik (1969, umrze w listopadzie i wie to od dziecka) poetka, redaktorka Babińca Literackiego, uwielbiająca swoją pracę nauczycielka w szkole specjalnej, zakochana w życiu wegetarianka. Kobieta, która wie, czego chce, a chce wspierać inne kobiety, nawet w listopadzie, w którym czuje się jak zwiędły, jesienny liść.


       I na koniec przypomniała mi się piosenka ludowa z pięknym tekstem o listopadzie, którą śpiewaliśmy na lekcjach muzyki w szkole podstawowej i niestety nie znam, nie pamiętam autora słów, chociaż zwykle piosenki ludowe były pisane przez anonimowych i często też zbiorowych autorów:
 
*
 W listopadzie w polu, w sadzie
Cicho, szaro, mgliście.
A po lesie wicher niesie
Szeleszczące liście.
Milkną drzewa, ptak nie śpiewa,
Gdzieś z daleka pies zaszczeka,
Po dolinie cicho płynie
Szara mgła jesienna...
 
 
         Mam nadzieję, że wiersze przypadły Wam do gustu, a zdjęcia wykorzystane w poście są z Internetu i nie znam ich Autorów.
 

        Życzę Wam i sobie kreatywnego, udanego i słonecznego nowego tygodnia! Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy do mnie zaglądają!

11 listopada 2024

Listopadowy, bolesławiecki spleen

          Witajcie!


        Moi drodzy,

        Wybaczcie, że tak mało mnie teraz w blogosferze. Dopadł mnie ten listopad, omotał i mocno przytulił, wezbrała we mnie ta jesienna, coroczna melancholia, nostalgia, senność... Czuję się zmęczona, przytłoczona, wypalona i jakaś taka osowiała... Nie mam siły pisać, jeśli mam wrażenie, że nic ciekawego nie mam do powiedzenia... Czuję się kiepsko i jest mi dziwnie ciężko na duszy.

        Na pewno nadrobię zaległości na Waszych blogach, zawsze staram się odpisywać na czas, ale miałam bardzo pracowity tydzień i dość dziwny nastrój... Miałam w środę ważną lekcję otwartą, która wypadła bardzo dobrze, dzieciaki świetnie pracowały, zaproszeni goście byli zadowoleni, ale po niej, po wszystkim, po tym jednak niemałym stresie, poczułam niezwykle silny odpływ energii i było mnie stać jedynie na czytanie książek - to zawsze mogę robić, bez względu na feeling. Filmów też nie oglądałam, dopiero dzisiaj idę do kina na film (przedpremierowy pokaz) o Simonie Kossak - kobiecie, którą podziwiam i cenię; w środę zaś pójdę na "Konklawe", bo lubię aktorów, którzy grają w tym filmie.

        Przedstawiam Wam dzisiaj dwa wiersze o listopadzie. Pierwszy znalazłam po to, żeby go skasować, ale po przeczytaniu stwierdziłam, że nie wstydzę się go, że nie jest najgorszy i niech sobie zostanie... Drugi sprzed roku, bardziej już mój - w moim stylu... Po lekturze tych tekstów doszłam do wniosku, że chociaż nie lubię listopada, to jest to miesiąc skłaniający do pisania, do przemyśleń i mam o listopadzie naprawdę sporo wierszy...

        Natomiast wszystkie obrazy w poście są autorstwa Evelyn De Morgan (1855 - 1919)wspaniałej, osobliwej angielskiej malarki, sufrażystki, przedstawicielki drugiego pokolenia prerafaelitów, pięknej, mądrej i niezwykle zdolnej kobiety, która oparła się oczekiwaniom swojej klasy i płci, aby stać się jedną z najbardziej imponujących artystek pokolenia. Jej płótna przekazują przesłanie feminizmu, duchowości oraz odrzucenia wojny i bogactwa materialnego. Uwielbiam jej dzieła od zawsze i już tak zostanie. Mam nadzieję, że i Wam się podobają, skłonią do refleksji, ponieważ - jak dobre wiersze - można je interpretować na wiele sposobów.

         Serdecznie zapraszam do lektury! Czytajcie, zapraszam również do udzielenia mi informacji zwrotnej o moich wierszach i o obrazach. To dla mnie ważne, bo dojrzewam już do tego, do czego od lat namawia mnie wielu przyjaciół i znajomych czyli aby wydać tomik moich wierszy.

 
murmurando
 
już niedługo przebiegnę przez most
w listopadzie gnana wiatru tchnieniem
pocałuje mnie najczulej wprost
zły listopad suchych liści drżeniem
 
i zachłannie porwie gdzieś jak liść
zabłąkany w snach obłędnych brzasku
i nie będę mogła sama iść w stronę światła
które w świetle zgasło
 
i odczuwać już nie będę nic
coś odwróci spłoszoną uwagę
 
w listopadzie śmierć postawi mi
stawiającą na nogi
kawę
 
JoAηηค Idzikowska-Kęsik, B-c, 18 X 2013, p.n.k.
 
 
xXx
 
listopad kusi tęczą resztkami słonecznych promieni
uśmiecham się do róży która nic sobie nie robi
z chłodu i stara się pięknieć z dnia na dzień
pomimo aurycznych przeciwności
 
chodzę po lesie usłanym opadłymi liśćmi
o barwach tak pięknych że nie chce się wierzyć
w ich powolne umieranie w wilgotnej ziemi
wchłaniającej wszystko co jest do wchłonięcia
 
wpatruję się w twoje oczy takie ciepłe chociaż
w zimnym kolorze bezbrzeżnego oceanu i nie mam
pewności czy jeszcze chcę być tą długowłosą
dziewczyną z którą kochałeś się na plaży w upalną
letnią noc i szeptałeś że jest jasna i gorąca jak słońce
 
długo patrzę na liść ledwo trzymający się gałęzi
wystarczy delikatny podmuch wiatru i podzieli
los wszystkich listopadowych liści które jednak
mają tę pewność że reinkarnują wraz z wiosną
 
nie wiem czy wciąż uparcie będę się wieszać
na szyi życia bo ono zbyt często szasta
impresjami na swój własny osobliwy temat
 
doszłam do ściany na której Banksy
zamiast dziewczynki z czerwonym balonikiem
maluje śmierć i serce mi pęka wsłuchane
w jesienne półsenne murmurando
 
JoAnna Idzikowska - Kęsik, 6 XI 23, p.l.r.
 
        
         Trzymajcie się ciepło i zdrowo, cieszcie się życiem i tym, co macie: bliskimi, pracą, przyjaciółmi, dobrem, które otrzymujecie. Życzę wszystkim, którzy do mnie zaglądają dobrego, udanego, ciekawego i kreatywnego tygodnia oraz pięknej Pełni Księżyca Obfitości, zwanej również Dyniową Pełnią w ziemskim, materialnym znaku Byka, która będzie mieć miejsce w piątek, 15 listopada po godzinie 22 polskiego czasu. Niech Wam się darzy!
 

Listopad to czas, gdy drzewa stają się nagimi szkieletami, a niebo nabiera szarej, melancholijnej barwy. To jednak również pora, w której możemy odnaleźć piękno w pozornej pustce i spokoju.
 
 Henry David Thoreau
 
*
 
Taki czarny jest ten listopad, taki zimny, taki obolały od deszczu, od wspomnień, od mokrych rękawiczek — aż strach. Gdybym była listopadem, to rada bym się otrząsnąć z mojej listopadowej doli. Błąkałabym się po uliczkach czarnych jak jary i błagałabym Pana Boga, żeby zmienił zapisy. Ale może on — ten listopad-tak właśnie się błąka, tak się obija i tak szlocha rozpaczliwie; ”O Boże, Boże spraw, żebym już nie był listopadem, żeby mi nie było tak ciemno wieczorem i tak mglisto nad ranem, i żeby nie bolały mnie wszystkie liście i żeby nie dokuczał mi reumatyzm miłości! Też bym tak chciał, jak kwiecień pobiec do różowego sadu, albo jak lipiec — wyskoczyć na plażę pełną piłek…Tak on sobie płacze ten listopad niewysłuchany. Ta beksa.

Agnieszka Osiecka