Moje oczy jaśnieją wraz z wiosną, na którą długo czekałam, przybierają barwę moich ulubionych bursztynów, a w słońcu wydają się zielone. Ciekawa sprawa, takie oczy. Jasne lub ciemne, w zależności od humoru i pogody... Bo jak jestem zdenerwowana, zła - są jak Morze Czarne.
Teraz, od wielu już dni, moje oczy zmieniają kolor kilkanaście razy dziennie, z przewagą na jasną stronę barw ciepłych.
Na początku zastoju było spokojnie, kilka dni delektowałam się spokojem i ciszą, sprzątałam, śpiewałam ulubione piosenki po francusku, rosyjsku i angielsku (moje dziecko, gdy jest w domu komentuje: "Znowu dzień francuski".), czytałam, przygotowywałam zadania dla dzieci. Chodziłam z psem na spacery do lasu, robiłam zdjęcia fiołków i zawilców. Co kilka dni wieczorem jeździłam po zakupy.
Od tygodnia tęsknię coraz mocniej.
Za pracą, za dziećmi, za rytmem dnia, za...
No właśnie, za czym?
Chyba za motywacją.
Bo co się stało?
Pracuję zdalnie, owszem, do tego motywacji nie stracę chyba nigdy.
Jednak brakuje mi motywacji do samej siebie, do takiej siebie, jaką byłam przed tym wszystkim, ponieważ oprócz codziennego porannego prysznica i wieczornej kąpieli, mycia zębów po każdym posiłku i smarowania wieczorem twarzy najtańszym kremem, przestałam cokolwiek robić w temacie swojej tak zwanej urody, swojego wyglądu.
Przestałam prostować i farbować włosy, malować się, a ubrania, w których chodzę należą do tych niewymagających prasowania tudzież nie należą jednocześnie do tych eleganckich...
Perfumy stoją w szafkach w łazience i czekają na lepsze czasy.
Lakiery do paznokci, rozświetlacze do oczu i policzków, kredki do brwi, cienie, tusze do rzęs, ulubione czerwone szminki, zasnęły poukładane w szufladkach.
Biżuterii, której mam naprawdę dużo - minimum na mnie...
Jeden plecak, jeden płaszcz, jedna para butów, jakieś trzy bluzki i trzy pary spodni, chociaż - tak, to smutna prawda o mnie i mojej próżności- szafy pękają w szwach.
I tak sobie siedzę i myślę, jak tak naprawdę człowiek niewiele potrzebuje. Wystarczy dach nad głową, niewiele wegetariańskiego jedzenia, kawa i herbata, a przede wszystkim woda z cytryną, zwierzaki, bliscy, domowe ciepło, poczucie bezpieczeństwa...
I jak bardzo człowiek czuje się szczęśliwy, gdy może się z kimś podzielić, coś komuś dać bezinteresownie. W piątek wieczorem, gdy wychodziłam z marketu, pewien Ukrainiec poprosił mnie o cokolwiek do jedzenia. I to było takie... normalne i ucieszyłam się w duchu, że mogę dać, pomóc i że pomoc innym jest czymś normalnym, naturalnym...
Pomagam też pewnej starszej osobie i wciąż dokarmiam bezdomne koty.
Zapewne nikomu nie jest łatwo w sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy.
Skrzynka w każdym miejscu (FB, WhatsApp, Messenger, e-mail, telefon) wypełniona mnóstwem dziwnych wiadomości, memów, filmów pełnych teorii spiskowych, wypowiedzi "expertów". Staram się być ponad to, myśleć samodzielnie, nie brać do siebie niektórych newsów.
Jestem. Trwam.
Blisko znajomych, przyjaciół, kolegów, koleżanek.
Blisko bliskich.
I chyba przede wszystkim i nade wszystko - blisko, coraz bliżej siebie.
Siebie naturalnej, normalnej.
Bez otoczki pt. eleganckie perfumy, ubranko, makijaż...
Z nieumalowanymi oczami, zmieniającymi barwę w zależności od nastroju i światła.
Siebie - skromnej i niewiele potrzebującej do życia i szczęścia, medytującej, pełnej wewnętrznego spokoju.
Myślącej, współczującej, połączonej z duchem Wszechświata.
A jak jest u Was?
Napiszcie, jak spędzacie ten czas.
Zdjecia od Jurka, który wczoraj specjalnie dla mnie poszedł w śnieg z deszczem i zrobił fotki morza ku pokrzepieniu mojego serca, dziękuję!
W każdym momencie, w każdej chwili, w każdym zdarzeniu kryją się przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. W każdej chwili kryje się wieczność. Każde odejście jest zarazem powrotem, każde pożegnanie powitaniem, każdy powrót rozstaniem. Wszystko jest jednocześnie początkiem i końcem. - Andrzej Sapkowski
Translate
30 marca 2020
25 marca 2020
"trawo – siostrzyczko moja karmelitanko bosa" ***
Nic w życiu nie jest takim, jak powinno - ale sam fakt egzystencji ma wartość wprost nieskończoną - samo widzenie jednej trawki w słońcu, której nikt nie docenia - przyjmując swoje istnienie jako konieczność.
Stanisław Ignacy Witkiewicz
Trawa ma ci dużo do powiedzenia, musisz tylko nauczyć się jej słuchać.
Stephen King
Stanisław Ignacy Witkiewicz
Trawa ma ci dużo do powiedzenia, musisz tylko nauczyć się jej słuchać.
Stephen King
Opowieść o trawie
Pośród roślin co zdobią nasz szalony glob
Jedna zwłaszcza mnie wzrusza - wciąż słońca ciekawa
Nie jest to smukła róża ni potężny dąb
Ale trawa - zielona trawa
Ale trawa - zielona trawa
Mogą przejść po niej czołgi bezlitosnych wojsk
Może tłum ją stratować w radosny karnawał
Ale ona podźwignie wątłą postać swą
Dzielna trawa - zielona trawa
Nawet pożar co niszczy wszystko co się da
Co jak mówią za sobą nic już nie zostawia
Kiedy zgaśnie to z deszczem znowu życiem gra
Zwykła trawa - zielona trawa
Jeszcze jedną właściwość ta roślina ma
Taką która na jawną bezczelność zakrawa
Gdy ją przystrzyc to w górę uparcie się pcha
Właśnie trawa - zielona trawa
Ciągle szukam w śmietnisku wieloznacznych słów
Takich które brzmieć będą prawdziwie
Bywa czasem że pęka rozpalony mózg
Myśl się gubi - sens nagle urywa
Dookoła prześmiewców zaślinionych tłum
Którzy wiersze nicują jak szmaty
I rzecz jasna fachowcy od czystości dusz
Szukający w piosenkach rozpaczy
Póki jeszcze gitara wiernie słucha mnie
Odpowiada na palców wezwanie
To choć czasem niełatwo ale jednak chcę
Wasze serca poruszyć i pamięć
Kiedy widmo zwątpienia zacznie nękać was
Gdy się skończy z sumieniem zabawa
Wtedy właśnie spróbujcie chociaż jeden raz
Być tak mocni - tak mocni jak trawa
Leszek Wójtowicz - POSŁUCHAJ
*obrazy z netu
***cytat w tytule postu, Jan Twardowski
17 marca 2020
Kilka słów o sztuce
Zbigniew Herbert – zjawiskowa postać w polskiej literaturze współczesnej. Poeta, eseista, dramaturg, autor słuchowisk radiowych, recenzent, tłumacz, filozof, erudyta; twórca znanego nie tylko w Polsce ale i na świecie, intelektualnego cyklu poetyckiego „Pan Cogito”. Laureat wielu prestiżowych nagród literackich oraz poważny pretendent typowany już od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku do najwyższej – literackiej Nagrody Nobla.
Urodził
się we Lwowie 29 października 1924 roku i spędził w tym mieście pierwszych
dwadzieścia lat życia (szczęśliwe i dostatnie dzieciństwo w pięknym domu i
ojciec czytający na głos dzieciom wielkie dzieła literatury polskiej[1],
co zapewne miało wpływ na wrażliwość późniejszego poety). W 1943 roku zdał
maturę. Po maturze zdawał z dużym powodzeniem do krakowskiej Akademii Sztuk
Pięknych i na Wydział Aktorski – w obu przypadkach znalazł się w pierwszej
dziesiątce, jednak, m.in. po to, aby zadowolić ojca – prawnika, wybrał studia
ekonomiczne w Akademii Handlowej, które ukończył z dyplomem w 1947, a w 1949
roku w Toruniu, uzyskał tytuł magistra praw. Uczęszczał również w różnych
okresach swego studenckiego życia na wykłady z filozofii, polonistyki (po
maturze, na tajnym uniwersytecie), historii sztuki i miało to odbicie w jego
późniejszych dziełach literackich, nie tylko w poezji, ale także w esejach i
szkicach. Rozległą wiedzę humanistyczną, zdobył poeta także dzięki licznym
podróżom, co również miało odbicie w jego twórczości. Całe życie fascynowała go
szeroko rozumiana sztuka i jej historia, człowiek jako jej twórca i to znalazło
odbicie w wielu jego dziełach.
Pierwszą
zagraniczną podróż odbył Herbert po oficjalnym debiucie poetyckim (wcześniej
drukował wiersze w prasie i pisał wiele recenzji, jednak on sam za swój
właściwy debiut uznał tomik pt. „Struna
światła”, wrzesień 1956 – miał wówczas 32 lata i był już dojrzałym,
ukształtowanym człowiekiem); w maju 1958 roku – pojechał wówczas przez Wiedeń
do Paryża i od tej pory podróże stały się jego wielką pasją, a wręcz sposobem
na życie w Gomułkowie, jak zwykł
określać ojczyznę, w której panoszył się ustrój socjalistyczny ze wszystkimi
jego wadami; ostatnią w październiku 1994 – niecałe cztery lata przed śmiercią
– na zaproszenie gazety „NRC –
Handelsblad” poleciał samolotem na tydzień do ulubionej Holandii na wystawę
tulipanów, o których tak pięknie i nieco sarkastycznie pisał w swoim eseju pt. „Tulipanów gorzki smak”.
Poeta,
wiele lat cierpiący na astmę, ale też na chorobę afektywną dwubiegunową, zmarł
w Warszawie 28 lipca 1998 roku w wieku 73 lat, trzy dni później został
pochowany na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, żegnany m.in. przez
wieloletniego przyjaciela, którego w latach dziewięćdziesiątych bardzo
skrytykował (napisał o nim nawet wiersz pt. „Chodasiewicz”) i z którym pojednał
się – wg relacji żony, Katarzyny Herbert i Michała Rusinka[2],
przed śmiercią – Czesława Miłosza i Wisławę Szymborską – polskich Noblistów w
dziedzinie poezji (Miłosz otrzymał nagrodę w roku 1980, Szymborska została jej
laureatką w roku 1996), której to nagrody sam Herbert (podobnie zresztą jak
inny wielki polski niezłomny poeta, Tadeusz Różewicz, który też należał do
Pokolenia Kolumbów), niestety, nie otrzymał. Nobliści na trumnę poety złożyli
czerwone róże. Róże, które nieodłącznie kojarzą się nam z poezją i sztuką, a
one właśnie – poezja i sztuka wraz z jej historią oraz człowiek, jako twórca i
odbiorca sztuki uwikłany w nie zawsze życzliwą historię - były domeną Zbigniewa
Herberta – autora niezwykłych esejów o sztuce, historii, człowieku. I na
esejach poety chciałabym się skupić, chociaż zaznaczyć należy również, że
poezja Herberta także przepełniona jest odniesieniami do twórczości i sztuki autorów
z kręgu kultury śródziemnomorskiej. Już w pierwszej książce poetyckiej
uwydatnia się bardzo silne zainteresowanie poety sztuką, architekturą i
malarstwem. Wielu badaczy i krytyków jego dzieł zgodnie twierdzi, że Herbert
zawsze miał w sobie coś z rasowego
historyka sztuki, choć on sam ubolewał, że opisy obrazów go frustrują i wciąż
ma problemy z doborem odpowiednich słów.
Efektem
wielu zagranicznych podróży, poszukiwań, studiów i przemyśleń Zbigniewa
Herberta były więc tomy esejów, osobliwe lekcje historii i historii sztuki a
także mitologii:
·
„Barbarzyńca w ogrodzie” – wydany po raz pierwszy w 1962
roku w wydawnictwie Czytelnik – poświęcony kulturze Francji i Włoch, efekt
podróży, którą odbył pisarz w latach 1958 – 1960; 10 szkiców publikowanych
wcześniej w czasopismach, przetłumaczonych m.in. na niemiecki i angielski;
·
„Martwa natura z wędzidłem” – wydany w 1993 roku w
Wydawnictwie Dolnośląskim niezwykle ciekawy – i moim zdaniem najlepszy - tom
szkiców dotyczących sztuki holenderskiej, wzbogaconych „Apokryfami” inspirowanymi holenderską historią. Ciekawostką jest,
że eseje z tego tomu drukowane były w czasopismach polskich i zagranicznych, a
wydanie książkowe ukazało się najpierw w Niemczech, Ameryce i Holandii, a
dopiero później w ojczyźnie autora;
·
„Labirynt nad morzem” – wydany w 2000 roku, czyli dwa
lata po śmierci pisarza, tom szkiców i esejów dotyczący głównie kultury
antycznej. Eseje te stanowią wraz z dwoma poprzednimi swoistą trylogię
poświęconą europejskiej sztuce. Ciekawe jest to, iż pisarz złożył maszynopis tego
dzieła w Czytelniku już w 1973 roku. Niestety, druk wstrzymywano ze względu na
niechęć ówczesnych władz do autora „Pana
Cogito”, który stał się bardzo popularny głównie poza granicami naszego
kraju. Natomiast po wprowadzeniu w Polsce w 1981 roku stanu wojennego, poeta
postanowił wycofać maszynopis z wydawnictwa. Jako patriota bardzo przeżywał
nieciekawą sytuację polityczną w ojczyźnie, z której nigdy nie wyemigrował,
chociaż wiele długich lat spędził poza jej granicami, skazując siebie na
tułacze życie często w niedostatku czy wręcz w biedzie.
·
Chciałabym
jeszcze napomknąć, iż dorobek prozatorski i eseistyczny Zbigniewa Herberta to w
sumie sześć dzieł, z których tylko dwa wydane zostały za życia poety. Pozostałe
tomy to „Król mrówek. Prywatna mitologia” (2001, dzieło stanowiące
interpretację mitów, głównie greckich ale również rzymskich), „Węzeł gordyjski oraz inne pisma rozproszone”
(2001) i „Mistrz z Delf” (2008).
Tomy
„Barbarzyńca w ogrodzie”, „Martwa natura z wędzidłem” i „Labirynt nad morzem” stanowią swoistą trylogię esejów opowiadających o
sztuce, historii i cywilizacji, chociaż
w moim odczuciu najważniejszym, centralnym elementem tych szkiców jest człowiek,
który zawsze pozostaje w kręgu zainteresowań i obserwacji twórcy. Nie byłoby
przecież sztuki, jej historii i historii, gdyby nie istniał jej kreator. Z
filmów i szkiców, które obejrzałam i przeczytałam o Zbigniewie Herbercie
dowiedziałam się, że jego twórczym mottem było stanie zawsze po stronie
człowieka, także tego słabszego, pokrzywdzonego – cechowała go duża empatia i
wyrozumiałość. Herbert – intelektualista i erudyta miał w sobie dużo
zrozumienia dla zwykłych, prostych ludzi. Jednak w swoich esejach nie stronił
od żartu, ironii i czasami – cynizmu. W liście do wydawnictwa Czytelnik napisał:
„W szkicach staram się połączyć informacje z bezpośrednim wrażeniem,
uwzględniając także tło ludzkie, krajobraz, nastrój i kolor opisywanych
miejsc.”
Wszystkie
tomy esejów Zbigniewa Herberta to swoiste lekcje tradycji, sztuki, historii i prawdziwych
wartości. I to takie lekcje, które się zapamiętuje, które zmuszają do myślenia
i dalszych poszukiwań, rozważań. Uruchamiają naszą wyobraźnię, wpływają na
postrzeganie świata. Dzieła, które opisuje i interpretuje Herbert, to nie
zawsze dzieła powszechnie znane, poeta zmusza czytelnika do poszukiwań – kiedyś
do szukania opisywanych obrazów w albumach poświęconych sztuce, bibliotekach,
archiwach i muzeach; teraz do poszukiwania i oglądania ogólnodostępnej grafiki w
internecie. Dodam jeszcze, że poeta był również zdolnym rysownikiem, ze swoich
podróży przywoził nie tylko słowa układane w eseje i wiersze, ale także rysunki[3].
Napomknę także, że dzięki esejom jego autorstwa rozwój tego gatunku
literackiego nabrał w Polsce tempa, chociaż do dziś jego szkice należą do
najchętniej czytanych, omawianych i inspirujących, zapewne dlatego, że, jak
pisze Andrzej Franaszek, literaturoznawca i krytyk literacki (a także sekretarz
przyznanej już czterokrotnie Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta):
„We wszystkich esejach widać wielopłaszczyznowość, dążenie do niestereotypowych
punktów z których (Herbert) przygląda się światu, przysłania do rzeczywistości
nieoczywistych kluczy.”[4]
Według
mnie najciekawszym tomem esejów Herberta jest drugi z cyklu, tom – rzec można
holenderski - „Martwa natura z wędzidłem”.
Sam tytuł tego tomu zmusza do poszukiwania. Jest to tytuł obrazu holenderskiego
twórcy, Johannesa Torrentiusa (naprawdę nazywał się Johannes van der Beeck, 1589
– 1644), po którym do naszych czasów zachowało się tylko jedno jedyne dzieło.
Wytwór na pierwszy rzut oka zwykły, nieciekawy, szary – tytułowa „Martwa natura z wędzidłem”, obraz z
1614 roku, odnaleziony niemal trzysta lat później w 1913. Tytułowy szkic to
zdecydowanie mój ulubiony w całym tomie. Ulubiony, gdyż opowiada o
niekonwencjonalnym, pełnym sprzeczności człowieku, o twórcy, który wyprzedzał swoją
epokę i – myślę, że podobnie jak autor szkicu – był człowiekiem niezłomnym,
barwnym (ośmieliłabym się nawet nazwać go Witkacym swoich czasów, mając na
myśli bardziej osobowość, niż twórczość Witkiewicza juniora). Herbert nazywa go
prekursorem impresjonizmu, podziwia jako człowieka – artystę uwikłanego w
historię, w niesprawiedliwość dziejową. Gdy opisuje pierwsze zetknięcie z obrazem
Torrentiusa, z opisu wylewa się szczery podziw: „Od razu pojąłem (…), iż stało
się coś ważnego, istotnego, coś znacznie więcej, niż przypadkowe spotkanie w
tłumie arcydzieł. Jak określić ten stan wewnętrzny? Obudzona nagle ostra
ciekawość, napięta uwaga, zmysły postawione w stan alarmu, nadzieja przygody,
zgoda na olśnienie. Doznałem niemal fizycznego uczucia - jakby ktoś mnie
zawołał, wezwał do siebie. Obraz zapisał się w pamięci na długie lata –
wyraźny, natarczywy (…)”[5]
No i skoro obraz tak bardzo zapisał się w pamięci odbiorcy, poeta zaczął szukać
informacji i o obrazie i o jego twórcy. Szukał źródeł, dokumentów opisujących
życie i twórczość holenderskiego barokowego malarza: postaci zagadkowej,
tajemniczej, niepokojącej, legendarnej - artysty, który zrobił szybką,
błyskotliwą karierę i którego koniec był zgoła tragiczny (uwięziono go za
rozwiązłość, bo wypowiadał się często o religii, skazano na tortury w bardzo
niesprawiedliwym procesie, powołując wielu fałszywych świadków). Herbert
wspaniale i trafnie nazywa go Orfeuszem martwej natury[6]
i wysnuwa słuszną tezę, iż życie tego człowieka jest gotowym materiałem
literackim[7],
rzekłabym także wspaniałym scenariuszem ciekawego filmu.
W
eseju tym zaintrygowała mnie jeszcze jedna rzecz. Mianowicie opisuje w nim
Herbert swoje jedyne spotkanie z innym wielkim twórcą w 1963 roku – Witoldem
Gombrowiczem, wspomina ich przekorne dialogi, pisze m.in.: „Gombrowicza
drażniła – jak się zdaje – przyrodzona <<głupota>> sztuk
plastycznych. (…) Ale mnie właśnie owa <<głupota>> - lub delikatniej mówiąc, naiwność – wprawiała
zawsze w stan szczęścia. Za sprawą obrazów doznawałem łaski spotkania z
jońskimi filozofami przyrody. (…) Jak to dobrze, że zabójcze abstrakcje nie
wypiły do końca całej krwi rzeczywistości.”[8] -
czyżby aluzja do słynących z abstrakcji dzieł Jaśnie panicza[9]?
W każdym razie szkic o Torrentiusie jest kopalnią wiedzy o nim, czasach, w
których żył i tworzył, a także ludziach, których spotykał na swojej drodze
życiowej i badawczej Zbigniew Herbert, a byli to zawsze ludzie interesujący, godni
uwagi.
Torrentius
skończył swój żywot po kolejnym uwięzieniu, gdy z niewiadomych przyczyn
powrócił do ojczyzny, kiedy to po pierwszym, bardzo niesprawiedliwym procesie
skazującym go za rozwiązłość i obrazoburstwo, wziął go do siebie na dwór król
Anglii. Do dziś zarówno osoba artysty jak i jego proces budzą kontrowersje,
wciąż pojawiają się pogłoski o odnalezionych obrazach, których nikt nie
widział… Ma więc rację Herbert (który, jak wielu dobrych poetów ma coś z
proroka), pisząc w ostatnich słowach eseju: „Zagadkowy malarz, niepojęty
człowiek, zaczyna przechodzić z planu dociekań uzasadnionych skąpymi źródłami –
w mętną sferę fantazji, domenę bajarzy.”[10]
Jest
w tym tomie jeszcze jeden szczególnie interesujący szkic, o którym już wyżej
wspomniałam. Szkic, który bardzo mnie zainteresował i zaintrygował, nie tylko
jako kobietę, która lubi kwiaty, ale jako dociekliwego obserwatora
rzeczywistości, w której przyszło mi żyć. Pierwszą rzeczą, jaką spostrzegłam,
była ta, jakby z „Parady paradoksów” Władysława Grzeszczyka: mianowicie
Herbert, który dość często podkreślał swoje zamiłowanie do Holandii, do kultury
i sztuki tego kraju, który za
najwybitniejszego malarza, uważał holenderskiego artystę, autora znanej
powszechnie dzięki filmowi z Colinem Firthem i Scarlett Johansson[11],
”Dziewczyny z perłą” - Jana Vermeera van
Delfta (1632 – 1675), swoją ostatnią w życiu zagraniczną podróż odbył właśnie
do Holandii, na dodatek na wystawę kwiatów, o których napisał świetny esej. A
ten esej to kopalnia wiedzy zaprawiona lekką nutką sentymentu, ironii, a także
wielu aluzji do współczesnego świata (w filmach, które obejrzałam o poecie,
jego znajomi i przyjaciele wspominali, że podróże, które odbywał i
przedłużające się pobyty poza krajem, były wynikiem jego niechęci do ustroju
państwa) . Czasy się zmieniają, obyczaje, ludzie też, ale wiele rzeczy
pozostaje niezmiennych lub są takie same, jednak dostosowane do panującej
rzeczywistości. Mam tu na myśli sprawę tulipanowej gorączki, tulipanowego
zawrotu głowy, który Herbert tytułuje „Tulipanów
gorzki smak”. Mnie się ten smak
tulipanów skojarzył z równie gorzkim smakiem łatwo dostępnych kredytów, które
potem bardzo ciężko spłacać, z kryzysem światowym z 2007, z kreatywną
księgowością a nawet ze stanem obecnym...
„Oto historia jednego z ludzkich szaleństw”[12] – pisze Herbert we wstępie… Iluż podobnych szaleństw – i to na dużą większą skalę, niż holenderskie tulipanowe szaleństwo – zaznała w swych dziejach ludzkość?
„Oto historia jednego z ludzkich szaleństw”[12] – pisze Herbert we wstępie… Iluż podobnych szaleństw – i to na dużą większą skalę, niż holenderskie tulipanowe szaleństwo – zaznała w swych dziejach ludzkość?
Jedną
z podstawowych cech eseju jest wyrażanie przez autora swoich poglądów i
przemyśleń. Czy można pozostać obojętnym na takie przemyślenia: „Dewiacje
psychiczne określane nazwą manii posiadają pewną wspólną cechę. Osobnicy
dotknięci tą przypadłością mają tendencję do stwarzania urojonych
autonomicznych światów, rządzonych własnymi prawami.”[13]
– Herbert wyraził tę myśl odnośnie tulipanowego szaleństwa, ale pasuje ona
również do jego twórczości, do stworzonych w esejach i wierszach światów
pełnych metafor, wyobraźni, a także świętej naiwności – bo kiedy raz wejdzie
się do świata tego poety, trudno z niego wyjść, trudno się uwolnić. Struna
światła wciąż uwodzi, poezja smaku zaczyna żyć swoim własnym życiem, Pan Cogito
zmusza do myślenia, a podróże w krainę sztuki i historii, pozostawiają
niedosyt, zmuszają do powrotów, do delektowania się słowem, opisem.
Myślę,
że Herbert – chyba nieświadomie – potwierdza w swoich dziełach słowa
starożytnego liryka z wyspy Keos, Symonidesa o tym, że „Malarstwo jest milczącą
poezją, a poezja mówiącym malarstwem”, ponieważ jego eseje, noszą w sobie ducha
poezji, która uwydatnia się właśnie w opisywanych przez niego obrazach.
Wkład
poety – eseisty – podróżnika w polską eseistykę jest bezcenny. Jego świetny,
giętki styl nie ma sobie równych.
Mam teraz dużo czasu na czytanie i oglądanie filmów, dlatego polecam eseje Herberta, jednego z moich ukochanych poetów, do których często wracam, podobnie jak do esejów mojego ulubionego pisarza, Milana Kundery. Szczerze polecam również film pt. "Tulipanowa gorączka" z 2017 roku.
Mam teraz dużo czasu na czytanie i oglądanie filmów, dlatego polecam eseje Herberta, jednego z moich ukochanych poetów, do których często wracam, podobnie jak do esejów mojego ulubionego pisarza, Milana Kundery. Szczerze polecam również film pt. "Tulipanowa gorączka" z 2017 roku.
[1] Wspomina
o tym siostra Zbigniewa Herberta w dostępnym na YT filmie biograficznym pt.
Potęga smaku, reż. Adam Pawłowicz, 1995
[2] Michał
Rusinek, Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej, Kraków 2016, s.103
[3] Rysunki
poety zostały opublikowane pośmiertnie w dwóch książkach, można je również
obejrzeć na stronie internetowej poświęconej jego twórczości: http://www.fundacjaherberta.com/multimedia/rysunki-zbigniewa-herberta
[4] http://www.fundacjaherberta.com/tworczosc4/esej
[5] Zbigniew
Herbert, Martwa natura z wędzidłem, s. 89
[6] Tamże,
s.91
[7] Tamże,
s. 108
[8] Tamże,
s.110
[9] „Jaśnie
panicz” to tytuł biografii Witolda Gombrowicza autorstwa Joanny Siedleckiej
[10]
Zbigniew Herbert, Martwa natura z wędzidłem, s. 120
[11]
Dziewczyna z perłą, reż. Peter Webber,
2003
[12]
Zbigniew Herbert, Martwa natura z wędzidłem, s. 46
[13] Tamże,
s. 58
14 marca 2020
Spokój, Pokój i Dobro... czyli spontaniczne myśli o tym, co jest i będzie.
„Zwykliśmy
wierzyć, że świat zewnętrzny jest prawdziwszy niż świat wewnętrzny.
Według nowego modelu nauki jest dokładnie odwrotnie. Stwierdza on, iż
to, co dzieje się wewnątrz nas stwarza rzeczy zewnętrzne”.
dr Joe Dispenza
dr Joe Dispenza
A tymczasem na świecie dzieje się to, co się dzieje, nie będę wspierać negatywnej energii i wymieniać nazw, bo przecież wszyscy doskonale wiemy o co chodzi.
Myślę, że dzisiaj, tu i teraz, absolutnie nie jest ważne, skąd przyszło i skąd się wzięło i gdzie się pojawiło - nie osądzaj, a nie będziesz osądzany. Stało się, wydarzyło, jest i trzeba sobie z tym po prostu poradzić.
Jako ludzie myślący, mamy własne przemyślenia, pomysły, olśnienia. Możemy czytać tysiące artykułów, wypowiedzi, oglądać kolejne - też już chyba idące w tysiące - filmy na YT, śledzić wiadomości z kraju i ze świata, ale powinniśmy wyrobić sobie własne zdanie i wypracować prywatne reakcje na to, co jest nam dzisiaj dane i z czym musimy sobie poradzić.
Mówi się, że panowanie nad chwilą jest panowaniem nad życiem i ja się z tym zgadzam. Dlatego warto każdą chwilę życia wykorzystać jak najlepiej. Bo - nawet jeśli wierzymy czy przeczuwamy reinkarnację - to życie tutaj jest jedyne w swoim rodzaju i na ten moment najważniejsze. Dlatego warto je uszanować, ukoić, uspokoić i utulić.
Jak to zrobić? Z szacunkiem do siebie, swojego ciała, umysłu i duszy. Bo dopiero to trio stanowi całość. Dbając o ciało, umysł, duszę, dbamy o siebie w sposób holistyczny, że tak powiem - globalny.
Jeśli wierzyć ezoterykom, bardzo ważna jest teraz czakra KORONY (sic!), która właśnie za samodzielne, indywidualne myślenie odpowiada, choć współpracuje z innymi czakrami naszego ciała. A to, jakie tworzymy myśli, niezwykle silnie wpływa na nasze ciało, na jego funkcjonowanie i reakcje. Złe myśli wpływają na naszą odporność, momentalnie ją obniżając. Wiele chorób bierze się ze złych, nieadekwatnych do sytuacji, negatywnych, czarnych myśli, ba, często tymi myślami, które są jak samospełniająca się przepowiednia, te choroby u siebie wywołujemy. Warto więc wzmacniać system immunologiczny, odporność, nie tylko zdrowym, kolorowym jedzeniem, ziołami, witaminami, suplementami, czystą wodą, ale też budującymi myślami, medytacją czy modlitwą (bo ona też jest rodzajem medytacji i ma wielką moc). Nie wolno pozwolić na to, aby ktoś nami manipulował poprzez sprytnie serwowane, kłamliwe informacje. Trzeba wierzyć sobie, wierzyć w siebie, w swoją intuicję, która zawsze nas dobrze poprowadzi, jeśli tylko dopuścimy ją do głosu, zaufamy jej.
Naprawdę warto być dobrej myśli, warto się wyciszać, nie iść ślepo za stadem, zacząć robić nawet za czarną, ale samodzielnie myślącą owcę, bo te mają charakter i siłę. Te nie zginą w stadzie. Podobno z prądem płyną śmieci - nie zaśmiecajmy więc własnego umysłu złymi energiami!
Warto być dobrym nie tylko dla siebie, ale najpierw właśnie dla siebie, bo wówczas można się nauczyć bycia dobrym dla innych. Wspomniałam o koronie, a przecież czakr jest siedem. Najważniejszą z nich jest czakra serca. Bo ono jest ważniejsze od mózgu. Czy ktoś się kiedyś zastanawiał, że serce jest jedynym organem w naszym ciele, którego nie atakują nowotwory? Czyż zatem nie jest ważniejsze od mózgu, w sensie duchowym? Czyż to nie ono zawiaduje naszymi emocjami, które wpływają na nasze samopoczucie? Kiedyś czytał mi tato bajkę, w której zastanawiano się, jakie słowo jest najważniejsze na świecie i okazało się być nim właśnie serce. Czy nie byłoby pięknie, gdyby ludzie go słuchali, kierowali się nim i jego podszeptami?
Czasem myślę, że idzie wielkie nowe, globalne wyzwanie dla całej ludzkości, wyzwanie trudne, a nawet bardzo ciężkie. Takie, którego nie zna moje pokolenie pięćdziesięciolatków (myślę tu bardziej o tych na Zachodzie, bo my w Polsce lat dziewięćdziesiątych, wchodząc w dorosłość, mocno dostaliśmy po tyłkach), przyzwyczajonych do życia na pewnym poziomie, do konsumpcjonizmu, gromadzenia rzeczy i pieniędzy, pracoholizmu i - de facto - pogoni za niczym.
Idzie i nieuchronnie zbliża się wielkimi krokami egzamin z człowieczeństwa. Idzie czy nawet biegnie? Nadchodzi z wielu powodów, choćby dlatego, że się wszyscy zaplątaliśmy, zagubiliśmy gdzieś radość istnienia na tym świecie i na dodatek nauczyliśmy się bezkarnie pozbawiać jej innych ludzi i inne mądre, czujące istoty. A świat jest jeden dla wszystkich, o czym dobitnie przypomina nam aktualna sytuacja. Wszyscy jesteśmy równi, tacy sami wobec czasu i wieczności. Nie ma wyjątków, nie ma litości i to jest dobre. Mnóstwo razy już cytowałam, ale zacytuję enty raz niezwykle mądre słowa poety, Juliana Tuwima: "Gdy swoją krew i waszą sprawdzę, wierzcie mi, jedna będzie jucha".
Mam wrażenie, że Matka Ziemia akurat teraz, u progu wiosny, która wszystko budzi do życia, ale też jesieni, na drugiej półkuli, która to życie usypia, hamuje, pogrąża w letargu, usiłuje nam przekazać coś bardzo ważnego. Coś, co od dawna wszyscy przeczuwaliśmy: że już dłużej się nie da tak, jak jest... Że przegięliśmy jako kolektyw, że jesteśmy u progu katastrofy, jakiej zaznali legendarni Atlantydzi, bo Ziemia, jak pisał Miłosz: "nie jest snem, lecz żywym ciałem" . Bo każdy ma dość ucisku i nie jest w stanie dłużej znosić złego traktowania. Bo przelała się czara goryczy, a jej ostrzeżenia na nic się zdały, gdyż nic nie zrozumieliśmy. Niby myślący, a jakże bezmyślni, niepokorni w swojej nieuzasadnionej bucie...
W ciągu niespełna dwóch miesięcy, pojawiło się w necie mnóstwo wywodów, teorii spiskowych na temat obecnej sytuacji, a także bardzo lekceważących wpisów, memów i filmików w wykonaniu wielu tzw. znawców, jasnowidzów, astrologów, naukowców, coachów, wróżek, amatorów, pasjonatów i innych nauczycieli. Każdy ma prawo do swojego zdania, do publikowania w Sieci, ostatecznie wymiana myśli i poglądów jest ważna i pouczająca. Jednak nie wszystkim i nie we wszystko musimy wierzyć. Można poznać zdanie, opinie innych i po prostu wyrobić swoje własne. I tego się trzymać, rozumiejąc, że jako jednostki jesteśmy tożsami z wszechświatem, że wszystko jest połączone ze wszystkim, bo jesteśmy po prostu energią.
Moje zdanie jest takie, że uratuje nas spokój i dobro, empatia, wspieranie się, pomaganie sobie, współczucie, powrót do źródeł współbycia, do człowieczeństwa, do wyhamowania brania, a uruchomienia dawania, wsparcia, podtrzymywania na duchu, dzielenia się siłą, wiarą, nadzieją, pozytwną energią. I nie mam tu na myśli tylko spraw materialnych, mam tu na myśli również, a może przede wszystkim, sprawy duchowe. Myślę intensywnie od wielu miesięcy o naszej wrodzonej umiejętności i potrzebie czynieniu dobra, cokolwiek to znaczy. Wspaniały i pożądany byłby powrót do kobiecych, ciepłych, życzliwych energii, do kreowania rzeczy, które będą sprzyjały wszystkim, a nie tylko wąskiej grupie uprzywilejowanych. Mam na myśli ogólnoświatową sprawiedliwość, także dla naszych cudownych, mądrych, czujących braci - zwierząt. Mam na myśli autentyczną, a nie pozorowaną bliskość ludzi bliskich i zaufanie do reszty. Upadek nikomu niepotrzebnych religii i struktur społecznych, mądry podział dóbr. Tak... Kłania się utopijne "Imagine" Lennona, które zawsze gdzieś we mnie grało, ale myślę, że nie tylko we mnie, że jest nas dużo więcej, dostrzegających to, co jest, a co powinno być i kiedyś nastanie.
Nie przesadzam.
Ludzie będą zmuszeni poprzez to, co się dzieje i jeszcze długo będzie się działo w tym chińskim (sic!) roku metalowego szczura, do dokonania zmiany - chyba przede wszystkim na poziomie świadomości; indywidualnej i zbiorowej, co doprowadzi do wielkiej zmiany stylu i trybu życia na tej pięknej planecie.
Wiem to. Nie jestem Kasandrą, ale swoje wiem.
Myślę, że nadchodzą bardzo ciekawe, choć trudne czasy, a ten rok to tylko preludium. Ale nic to, bo - jak mawiał poeta ksiądz Jan Twardowski: "W życiu musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze - to niedobrze".
Wiecie, że od chyba dwóch lat z tego świata, zwłaszcza tu w Polsce, odchodzi mnóstwo ludzi? Więcej, niż się rodzi, niż odchodziło nawet w latach wojen? A odejdzie jeszcze więcej. Nie wykluczam, że ja również. Karma wraca, zbiera żniwo. Jednak wierzę w nas, ludzi, pomimo wszystko. Cud życia musi pozostać i musi pozostać to, o czym pisał mój ukochany Norwid, czyli "poezja i dobroć".
Nie będzie łatwo przez najbliższe dni, miesiące, a nawet lata. Będzie się wiele działo, jednak wierzę, że wspólnie odrobimy tę lekcję, choć nie będzie to zwykła klasówka, tylko duży sprawdzian dla naszego gatunku, a Szekspirowskie "To be or not to be" nabierze nowego znaczenia...
Nie należy się bać, strach jest naszym wrogiem i nie mówię tu o tym pierwotnym, ale tym wyuczonym, nawykowym wręcz. Warto przypomnieć sobie piękne słowa "Desideraty", bo spokój, wewnętrzna siła, poczciwość, wyrozumiałość, empatia i współczucie na pewno nas uratują. Nastanie epoka serca, którą wieszczył Mickiewicz ponadczasową radą: "Miej serce i patrzaj w serce", ale zanim przyjdzie długo zapowiadana Era Wodnika, podejrzewam, że nam przyjdzie zrozumieć słowa Milosza: "Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna".
Pamiętajmy, że po każdej nocy nastaje dzień, a po każdym kryzysie nadchodzi prosperita, czas nowych wartości, a jak mawiał Joseph W. Krutch: "Za każdym razem, kiedy rodzi się nowa wartość, istnienie nabiera nowego znaczenia".
I pamiętajmy również o ogrodach... Jonasz Kofta i inni wielcy poeci, wiedzieli doskonale, że stamtąd przyszliśmy i tam przyjdzie nam wrócić... Miejmy nadzieję, że w pięknym stylu!
*gify z netu, z baśni Disneya pt. Moana
**piszę ten post czterdzieści lat po odejściu ulubionej piosenkarki mojego taty, Anny Jantar, więc moja ulubiona jej piosenka, myślę - pasująca do postu i obecnej sytuacji TUTAJ
**piszę ten post czterdzieści lat po odejściu ulubionej piosenkarki mojego taty, Anny Jantar, więc moja ulubiona jej piosenka, myślę - pasująca do postu i obecnej sytuacji TUTAJ
08 marca 2020
"Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez". ***
nieważne że ją zostawiłeś na pastwę
klosza pod którym niemal się udusiła
samotności i zdrad przez które
prawie odeszła od zmysłów
cóż z tego że spełniłeś siebie
zajrzałeś w oczy ciał niebieskich
poznałeś mnóstwo tajemnic skoro
nie zrozumiałeś jak wiele trzeba przejść
aby umieć wrócić o zachodzie słońca
nie oswoiłeś jej wtargnąłeś
w niespokojną wrażliwą duszę
i artystyczny umysł
ciągle czekała wyczekiwała
kochając pomimo wszystko
a świat jej łez na zawsze
pozostał nieodgadniony
rozedrgany i zbyt emocjonalny
smutny pełen żalu pamiętnik
skrzętnie ukryła przed światem
doskonale zdając sobie sprawę
że dorośli nie patrzą sercem nie potrafią
dostrzec obłych słoni w płaskich wężach
i rzadko rozumieją coś więcej
niż tylko banalnie przyziemną mutację cyfr
dzieciom zaś nie wolno serwować
powiastek zbyt wybujałych erotycznie
jik, 8 III 20
07 marca 2020
"Jestem kobietą: wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie". ***
"Mity, legendy, magia - to wszystko prawda". - Jennifer Estep
żal mi Ewy w sobie. wciąż słyszy syk węży, węszy podstęp,
ciągle ulega zachciankom, czuje się przytłoczona, zdominowana,
zmuszana do pełnienia roli posłusznej, dobrej żony i matki,
mimo, że nie chce nawet myśleć o dzieciach, chce zrobić
coś innego, niestandardowego, popełniać gafy i głupstwa.
lubię Isztar. schodzę z nią do podziemi, do najwyższych
stref magii i wtajemniczenia. czuję się spełniona, niezależna.
to ja wybieram, dyktuję warunki, mam siłę sprawczą.
noce i dnie kreuję tak, by niebo chroniło moje pomysły,
aby słowa wybiegały znacznie dalej, niż sięga wyobraźnia.
cień Izydy, jej oddech w moich piersiach, pozwala mi
czarować, ożywiać nieożywione. patrzeć w słońce jak
w dobrego ojca, wierzyć, że śmierć to lekkie przejście
usłane różami, o zapachu milszym niż najsłodszy miód,
mieć nadzieję, że wszystko ma swoje miejsce, czas i sens.
Pallas Atena bywa przy mnie rzadziej, niż bym chciała.
Hekate niekiedy zsyła na mnie łaskę jasnego światła.
Demeter czasami rysuje na mojej twarzy swój autoportret.
Persefona przytula moje wiosny, Eurydyka wciąż ucieka,
labilna Afrodyta obsypuje kwiatami, a potem kradnie miłość życia.
więc chyba najbliżej mi do Lilith. ta przyjaźń jest pierwotna
jak instynkt. z nią przechodzę nie tylko przez morza i oceany,
ale przede wszystkim przez własne emocje - o wiele żywsze,
ciekawsze, barwniejsze i prawdziwsze niż wszystkie mity świata.
JoAnna Idzikowska - Kęsik, 7 III 20
*
Cytat na dziś i na zawsze:
Chyba nie ma nic bardziej wypalającego i niekonstruktywnego, niż podszyta jadem rywalizacja między kobietami.
Jeśli jej ulegamy, to znak, że trzeba nad sobą mocno popracować.
Jeśli jej ulegamy, to znak, że trzeba nad sobą mocno popracować.
Agnieszka Dygant
*
Moim blogowym Znajomym Kobietkom, życzę spełnienia w każdej dziedzinie życia! Bądźcie silne, nie poddawajcie się, wspierajcie inne kobiety!
***cytat w tytule postu, Jacek Cygan
*obrazy: Dante G. Rossetti, Lady Lilith; Frederick Leighton, Powrót Persefony; Howard David Johnson, Athena
Subskrybuj:
Posty (Atom)