Zbieram. Staram się złożyć wszystko w jedną, piękną całość. W piękną i logiczną najchętniej.
Tak się jakoś stało, że pierwszy raz w życiu poczułam się naprawdę źle w zeszły weekend, ale pomyślałam sobie, że to tylko zmęczenie, że to stres (ostatnio bardzo się zestresowałam, a to przecież odbija się na zdrowiu, ta moja cholerna wrażliwość). W poniedziałek poszłam do pracy, chociaż nie czułam się najlepiej. No a we wtorek rano zaliczyłam fikołka. Poobijałam się cała (śliczny, fioletowy kolor siniaczków przypomina apetyczne śliwki)i przyprawiłam męża niemal o zawał.
Pan lekarz pomarudził, drugi pan lekarz jeszcze bardziej pomarudził, trzeci pan lekarz starał się mnie troszkę przestraszyć, a ja postanowiłam jedno: mniej netu, więcej czasu na powietrzu, mniej kawy (dużo mniej!), jeszcze więcej świeżych warzyw i owoców,więcej czasu dla rodziny, troszkę mniej zabierania pracy do domu...
Acha i jeszcze a propos świetnej służby zdrowia, to u dwóch lekarzy byłam prywatnie, bo do kardiologa zapisali mnie na grudzień, a do endokrynologa na luty przyszłego roku. :)
Acha i jeszcze a propos świetnej służby zdrowia, to u dwóch lekarzy byłam prywatnie, bo do kardiologa zapisali mnie na grudzień, a do endokrynologa na luty przyszłego roku. :)
XxX
niedobrze, źle. ma pani bliznę na sercu. cóż za metafora,
doktorze! to poważna sprawa, mogła pani przejść ukryty
zawał, a tych omdleń też bym nie lekceważył.
więc co, jestem teraz niepełnosprawna z tą rysą
na pompce, jak po niespełnionej miłości? mam się
bać, dbać o siebie, pić więcej wody i soczku?
ma pani myśleć pozytywnie i nie pić tak dużo kawy.
przepisuje receptę, której i tak nie zrealizuję.
piguły stają mi w gardle, dławię się nimi, duszę.
owszem duszę muszę podleczyć. bo serce mam uparte
i żadna szrama tego nie zmieni, żadna choroba nie stłamsi.
sercem patrzy się najwyraźniej, a mój lekarz nie ma nic
z Patcha Adamsa. on przepisałby mi uśmiech.
JoAnna Idzikowska - Kęsik, 29 V 15
A dziś miałam "miłą" wymianę zdań z moim wieloletnim, wirtualnym "wielbicielem". ;-)))
Otóż dowiedziałam się, że kochało mnie i czytało mnóstwo ludzi, ale teraz piszę już tylko jakieś wredne teksty. Kiedyś byłam fajniejsza i wszyscy rozumieli, co piszę, teraz zaś nie jestem już miła i subtelna i nie piszę tak pięknie,kobieco, ślicznie, jak drzewiej.
Tak się (nie)dziwnie składa, że należę do tych osób, które nie lubią stać w miejscu. Nie piszę o aniołach, tęczach i innych tęsknotach, bo po prostu wyczerpałam temat. Nie zależy mi też na poklasku i nie zamierzam pisać "pod publiczkę". Nie żyję z poezji, nie mam presji pisania na zamówienie, więc piszę, co chcę. Niestety, mój rozmówca nie zrozumiał, "co połetka DżoAna ma na myśli" i stwierdził, że go lekceważę (i innych czytelników również). Cóż, jak mawiał Lis, "słowa są źródłem nieporozumień", więc postaram się zapodawać mniej słów, choć zawsze uważałam i będę uważać, że nielojalność w stosunku do siebie samego to największa głupota. Nie mogę zatem zadowalać innych kosztem siebie i własnego moralnego kaca po porodzie wierszykowatego potworka (nie chcę być dumnym, bo lekkomyślnym rodzicem wierszyka, chcę szukać swojej własnej ścieżki, chcę popełniać błędy i na nich się uczyć, chcę próbować). Chcę pisać o tym, co mnie wzrusza, intryguje, interesuje,irytuje, denerwuje, o tym, co po prostu gdzieś we mnie jest.
Zatem zbieram siebie, zbieram puzzle swojej osobowości i układam swoją historię. Prawdziwą. Czasem kiepską, ale moją. Jestem sobą i nie zamierzam być nikim innym.
Przesyłam Wam moc serdeczności i uśmiechu!
Dużo uśmiechu!
Pozdrawiam ciepło wszystkich, którzy tu zaglądają, j.
Dużo uśmiechu!
Pozdrawiam ciepło wszystkich, którzy tu zaglądają, j.