Przeglądam sobie napisane przeze mnie na tym blogu, listopadowe posty i muszę (bo się uduszę) napisać dzisiejszy, gdyż tegoroczny listopad zarówno w moim prywatnym życiu, jak i na moim blogu był nieco inny, wpisy też różniły się od tych pisanych w poprzednich latach.
Tegoroczny smutas (stara, słowiańska nazwa tego miesiąca) był mniej listopadowy, mniej nostalgiczny, melancholijny...
Postanowiłam nie narzekać. Postanowiłam nie marudzić i przejść przez ten miesiąc, przez ten "jeden z dotkliwszych wrzodów na dwunastnicy roku", jak określał go Tuwim, z podniesioną głową. Udało się połowicznie. Ale się udało!
Na początek, dla przypomnienia, cytat z "Wyliczanki" Johna Verdona:
"Ze wszystkich miesięcy najmniej lubił listopad, bo to miesiąc kurczącego się dnia, niknącego światła i niepewności, która jak sierota błąka się między jesienią a zimą".
Listopad dla mnie to okres nieco innej energii, przenikania światów. Świata magii, życia i śmierci, świata snów i duchów, mglistego świata pomiędzy światami równoległymi, eterycznymi a naszym materialnym światem. Tak go czuję od wielu lat. W listopadzie króluje znak Skorpiona, a jest to najbardziej tajemniczy i mroczny znak z całego Zodiaku.
Jest to również okres świąt (1, 2 XI), których nie lubię i okres mojej największej alergii.
Alergia dokucza mi, gdy gnije świat, gdy jest mokro, a grzyby nota bene niesamowite, bardzo żywotne i pożyteczne istoty, robią swoje.
No i smucą mnie ludzie, którzy odeszli i odchodzą. Nie wiem, czy też to zauważacie, ale w listopadzie odchodzi chyba najwięcej osób.
W tym roku w listopadzie, powaliły mnie, wręcz ścięły z nóg dwie bardzo smutne wiadomości: odeszła Ania - nick Anek73, którą może znaliście z blogu Przystanek Kłodzko i Wojtek, znany, wspaniały fotograf. Ania młodsza ode mnie, Wojtek jakieś dwa lata starszy.
Powiem tak: ja naprawdę nie boję się swojej śmierci, czy w ogóle śmierci, ponieważ moim zdaniem, śmierć jest najwierniejszą i nieodłączną towarzyszką życia, ale zawsze pęka mi serce, gdy odchodzi ktoś znajomy, bliski i potem noszę ten listopad w sobie, w złamanym sercu całymi latami i trudno mi zapomnieć.
Wiem też jednak, że śmierć nie jest definitywnym końcem istnienia, bo zgłębiam nieco fizykę kwantową, co wcale nie oznacza, że w poprzednim wcieleniu byłam Joanną d'Arc albo Kleopatrą. :D
Tegoroczny listopad był pracowity tak bardzo, że znowu odezwała się moja psychosomatyka i musiałam odwiedzić lekarza. Alergia i rwa kulszowa zdublowały się we mnie i jestem na L4 od 22 listopada i dzisiaj nie dostałam się do kontroli, więc idę jutro z nadzieją, że nie skończy się - jak w zeszłym roku - zastrzykami i wstrząsem anafilaktycznym po nich, kroplówkami i takimi tam niezbyt przyjemnymi sytuacjami...
Bywało w tym miesiącu, że robiłam po 30 tysięcy kroków dziennie i moje zmęczenie sięgnęło zenitu, a ciało się trochę poddało. Wierzę, że dolegliwości ciała mówią nam: przystopuj, zwolnij, zatrzymaj się i że trzeba dobrze się w siebie wsłuchiwać, współpracować z duszą i ciałem.
Przeczytałam też kilka interesujących książek, również poetyckich, obejrzałam kilka filmów i uroczy, chociaż już nienowy serial pt. Przygody Merlina na Netflixie. Uwielbiam legendy, baśnie, mity, opowieści o magach, smakują wybornie zwłaszcza w naszym przepięknym listopadzie.
Troszkę energetycznie i okresowo wykończyła również mnie listopadowa pełnia księżyca z jego zaćmieniem. Nie wiem, czy wiecie, ale wkroczyliśmy w korytarz zaćmień i 4 grudnia czeka nas niesamowity, spektakularny nów księżyca połączony z całkowitym zaćmieniem słońca, na dodatek najdłuższym zaćmieniem od niemal 580 lat. Będzie ono trwało jakieś plus/minus 4 godziny, jednak nie będzie widoczne w Polsce, co nie znaczy, że nie odczujemy jego wpływu.
Będzie się działo na świecie i w nas - wspomnicie moje słowa. Takie zaćmienie to jest zapowiedź wielkich zmian w nas, naszej psychice, świadomości, duchowości, pojmowaniu świata, ale także ogromnych zmian społecznych. Pewnie je od dwóch lat przeczuwacie? Na pewno intuicyjnie czujecie, że zmiany są potrzebne, a w naszej globalnej sytuacji - po prostu - nieuniknione.
Po tym zaćmieniu sprzed 580 lat cywilizacja nasza ruszyła ostro do przodu, teraz też zaobserwujemy zapewne spory rozwój technologii, medycyny i innych dziedzin nauki.
W tym miejscu dodam, że coraz bardziej fascynuje mnie astrologia, zwłaszcza astropsychologia i chyba zacznę ją wgłębiać, uczyć się jej, poznawać wiedzę tajemną. Ostatecznie to chyba najstarsza nauka na tym padole. Chyba wszyscy wiemy, jak kapłani już w starożytności straszyli maluczkich dzięki znajomości astrologii. Teraz nie ma sensu nikogo straszyć, ale warto wiedzieć, co może się zdarzyć.
Moja kicia kochana, cudowna Balbina vel Dziunia trochę mi chorowała. Bardzo, ale to bardzo się martwiłam. Musiałam przejść z nią pobieranie krwi i czekałam na wyniki, czy nie ma raka. Na szczęście okazało się, że ma alergię na jedzenie, za dużo się myje i musiałam wciskać jej tabletki oraz specjalną pastę prosto do pyszczka i - oczywiście - zmienić jej dietę i jest już troszkę lepiej, chociaż mocno schudła i straciła dużo sierści.
W listopadzie zakwitła mi moja śliczna biała grudniówka (czerwona na razie pączkuje), na korytarzu spotykałam sympatycznego pajączka, powyciągałam z szafek wszystkie makowe kubki i wróciłam do swojej ukochanej, bardzo starej biżuterii z bursztynkami i innymi kamykami w kolorach jesieni, żeby mieć chociaż namiastkę piękna, lata i dobrej energii w te ponure dni.
Kupiłam też maszynę do szycia i będę się uczyć na niej szyć, zacznę od maseczek z koronki, bo w innych, z grubszych materiałów, mam wielki problem z oddychaniem a jeszcze nie wiadomo, jak długo to wszystko potrwa, chociaż od 1 lutego zaczyna się nowy chiński rok już nie metalowego (w 2020 był metalowy Szczur, teraz metalowy Bawół - metal nie lubi wody, a wirus to kropelki), a wodnego Tygrysa, więc może będzie nieco lepiej. Saturn jednak wciąż nas rozlicza z karmy i przyszpila, a i Pluton oraz Uran z Lilith też robią swoje.
Teraz, w chwili gdy piszę te słowa, jest w moim mieście bardzo zimno, wieje silny wiatr i pada śnieg. Są Andrzejki i Dzień Białych Skarpetek.
Palę świeczki w krysztale wypełnionym różnymi kamieniami, minerałami (jaspisy, karneole, jadeity, bursztyny, opale, kryształy, turmaliny i mnóstwo innych) w intencji dobra, zwykłego dobra i czułości, żeby na stałe zagościły w naszym życiu.
Owszem, jestem Słowianką, poganką i wiedźmą, wierzę w życie, naturę, starożytną i nowożytną wiedzę, naukę i wiedzę tajemną i dobrze mi z tym. Mam tak od zawsze.
Wiecie, że leworęczny samouk, wegetarianin, artysta, wynalazca, wizjoner, obserwator przyrody, doskonały matematyk, człowiek, który jako jeden z pierwszych wykonywał sekcje zwłok, żeby poznać tajniki ludzkiej anatomii, ateista albo raczej poganin w służbie kościoła (celowo piszę nazwę tej instytucji małą literą), kochał chłopców i ubierał się w jaskraworóżowe ciuchy, doskonale znał się również na astronomii, astrologii, numerologii i kabale, od dziecka miewał powtarzające się, prorocze sny? Jego geniusz do dzisiaj zaskakuje, twórczość do dzisiaj skrywa wiele tajemnic i kodów, chociaż wierzył w gusła, a apostołowie z jego "Ostatniej wieczerzy" są przypisani kolejnym znakom Zodiaku...
Tak, mówię o moim wciąż nieodgadnionym i niepoznanym do końca idolu, Leonardo da Vinci.
Mam też zaczętych kilka wierszy, które może kiedyś ujrzą światło dzienne i kilka książek, które na pewno przeczytam i bardzo chcę pójść do kina na "Dom Gucci" Ridleya Scotta, bo gra tam mój przebardzo ulubiony Jeremy Irons i Lady Gaga - niesamowita talenciara.
Miewam też dziwne sny, takie z pogranicza światów. Czasem śnią mi się runy, śnię, że sama piszę powieść pismem runicznym... Na runy jednak trzeba uważać. Póki co mam tabliczkę ze skryptem i makiem, którą zrobiła dla mnie znajoma poetka. Nie jest to jednak zabawa dla niewtajemniczonych. Polecam powieść Katarzyny Bondy pt. Dziewiąta runa.
I czekam na święta, na bycie w stadzie, a najbardziej na jakiś wyjazd nad morze, bo źle mi się tutaj oddycha.
A moją ulubioną piosenką, którą w tym miesiącu odkryłam jest piosenka Sanah, którą uwielbiam i kibicuję mocno talentowi tej dziewczyny. Ta piosenka to "Kolońska i szlugi". Kocham ten tekst!
Kolejną bardzo, bardzo ulubioną odkrytą w tym miesiącu piosenką jest utwór fajnych, mądrych chłopaków: Goorala i Paprodziada z takim tekstem, który bym sama mogła napisać. Posłuchajcie, bo warto!
Listopad nie jest łatwym miesiącem. Te krótkie dni, ten przenikliwy chłód rano, gdy wychodzę z psem z ciepłego domu, ten brak światła... Ale są przyjaciele, zwierzaczki, wiersze, piosenki, książki, bursztynowe błyskotki, kawa... I można go przetrwać!
Jednak, nie potrafię tego ukryć: bardzo się cieszę, że już się kończy.
Pozdrawiam wszystkich, którzy do mnie zaglądają, życzę udanego, dobrego grudnia! Oby nam nie szło jak po grudzie.
Poniżej prezentuję jeszcze kilka ciekawych cytatów w listopadowym klimacie.
Bywajcie zdrowi!
" - Następnym razem ty zasiądziesz w fotelu - oznajmił Październik.
- Wiem - odparł Listopad. Był blady, miał wąskie usta. Pomógł
Październikowi wstać z drewnianego krzesła. - Lubię twoje historie. Moje
zawsze są zbyt mroczne.
- Ja tak nie uważam - powiedział Październik. - Po prostu twoje noce są
dłuższe. I nie jesteś ciepły".
Neil Gaiman, M jak magia
*