Witajcie!
Dzisiaj opowiem Wam o książce, która już stała się bestsellerem w Polsce i na świecie i która w pełni na ten status zasługuje.
Ta na wskroś współczesna powieść napisana lekkim językiem, dość ascetycznym stylem z nutkami
sarkazmu, niezwykle wręcz współgra - moim zdaniem oczywiście - ze starym
wierszem naszej wspaniałej, wnikliwie obserwującej życie Noblistki,
Wisławy Szymborskiej, któremu autorka nadała tytuł "Do zakochanej
nieszczęśliwie" (wiersz ukazał się po praz pierwszy w 1952 roku), a który ja odczytuję w ten sposób, że niekoniecznie
jest on o zakochaniu stricte w jakiejś osobie, chociaż tak też można go zinterpretować,
jednak - być może - bardziej chodzi o zakochanie się w życiu...
Tego
zakochania, w zarówno w życiu, jak i w ludziach, brakuje Marisie,
bohaterce "Ogrodu rozpaczy ziemskich", wielbicielce sztuki przez duże
"S", dla której wizyty w Muzeum Prado, w którym podziwia m.in. znany
tryptyk Hieronima Boscha, stanowią medytacyjną, trochę uduchowioną odskocznię od szarej rzeczywistości.
Paradoksalnie ta rzeczywistość dla wielu byłaby
szczytem marzeń: dobra praca na kierowniczym szczeblu w renomowanej
agencji reklamowej w przepięknej stolicy Hiszpanii, wygodne mieszkanko w
dobrej, bezpiecznej dzielnicy, drogie wakacje na egzotycznych wyspach, codzienne, drobne zakupy za ponad 100 euro, pyszne, świeże jedzenie w drogich restauracjach, przystojny sąsiad co jakiś czas wpadający na niezobowiązujący seks, wyjazdy integracyjne z pracy, markowe ciuchy, uroda, przebojowość, wiedza,
kreatywność.
A jednak pojawiają się coraz częściej, coraz głębsze rysy na tym - zdawałoby się - idealnie
ułożonym jak kolorowe puzzle życiu i coraz mocniej Marisie - dziewczynie z prowincji - doskwierają, są jak wrzód, który wciąż ropieje i nie chce pęknąć, żeby się zagoić. I właśnie ona, dziewczyna sukcesu, mająca w sobie coraz więcej wątpliwości, właśnie
mogłaby zacytować stary wiersz Szymborskiej w odniesieniu nie tylko do ludzi, którzy ją otaczają, ale też do siebie samej:
"Znam ludzi, którym w sercach zgasło,
lecz mówią: ciepło nam i jasno,
i bardzo kłamią, gdy się śmieją.
Wiem jak ułożyć rysy twarzy
by smutku nikt nie zauważył".
Bo Marisa coraz bardziej, coraz wyraźniej dostrzega teatralną sztuczność świata, w którym funkcjonuje na oparach, widzi smutek w sobie i aktorach grających zadowolenie, dotkliwie zauważa swój własny żal, kamuflowany sztucznym uśmiechem, balsamowany oglądaniem filmików na YT i podrasowany tabletkami na uspokojenie lub czasem narkotykami. Coraz częściej płacze bez wyraźnego powodu i ostrzej widzi swoją tęsknotę za pięknem, prawdą, przyjaźnią, miłością i bliskością.
I chociaż autorce bliżej do mojej córki urodzonej w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, to ja, dwadzieścia lat starsza od autorki czytelniczka, bardzo się w tej powieści odnalazłam, mocno i głęboko w nią w weszłam, wsiąknęłam w jej świat, czułam, że jest o mnie. Zrozumiałam już dawno temu i wciąż tak mam, że wolałabym poświęcić więcej czasu na obcowanie ze sztuką, czytanie, pisanie wierszy, niż uczestniczenie w amatorskim życiowym teatrzyku, zwłaszcza tym odgrywanym w pracy, wśród ludzi, na których w jakiś sposób jesteśmy skazani, a gdyby to od nas zależało, nie chcielibyśmy ich nawet znać. Owszem, nie pracuję w korpo, ale pracuję z ludźmi (od wielu lat na półtora etatu, czasem więcej), wciąż się dokształcam i w zasadzie nic z tego nie wynika, bo niekiedy czuję się wypalona, wyeksploatowana, wyzuta z energii, pozbawiona sił życiowych; coraz częściej też dociera do mnie, że tak naprawdę nic po mnie nie zostanie, że wszystkie moje wysiłki pójdą na marne, a moje liczne świadectwa i dyplomy wyższych uczelni, wylądują w śmieciach do recyklingu.
Dwie ostatnie części książki dla mnie były i śmieszne i straszne zarazem, ostatni rozdział to tragifarsa, życiowa, słodko - gorzka, bardzo realna wbrew pozorom. Zdziwiło mnie, że tak wielu ludzi na całym świecie, w tym ja, marzą niekiedy o strasznych rzeczach tylko po to, aby zwolnić, przystopować, odpocząć, odciąć się od świata i być we własnej bańce informacyjnej, we własnym wszechświecie czy - jak wolicie - świecie równoległym, w każdym razie w czymś, w czym czujemy się bezpieczni, nie musimy grać, udawać, uśmiechać się jak pogrążony w depresji, nieodżałowany aktor - komik Robin Williams.
Tytuł oryginalny to "El desconento" (2023), co znaczy "niezadowolenie", jednak uważam, że polski tytuł jest naprawdę świetny, ale też dzięki oryginalnemu tytułowi zrozumiałam, czemu w powieści nie ma aż tak wielu odniesień do dzieła Boscha, na które bardzo liczyłam; tekst przełożyła na język polski z hiszpańskiego Ewa Ratajczak, Wydawnictwo Znak 2025. Książka jest debiutem literackim znanej w Hiszpanii dziennikarki, urodzonej w 1989 roku Beatriz Serrano, która karierę zaczynała w Vanity Fair, Vouge, GQ, El Paris i jest także współautorką znanego podcastu. Debiutancka powieść została przetłumaczona na kilkanaście języków, sprzedano także prawa do jej ekranizacji, której jestem bardzo ciekawa.
Moja ocena książki: 7/10. Ta ocena jest spowodowana błędem, naprawdę dużym faux pas. Nie wiem, czy jest to błąd autorki, w co szczerze bardzo wątpię, czy tłumaczki, ale jest w książce, na stronie 46 taki akapit: "Płótno przedstawia to, do czego ludzie się nie przyznają, choć o tym myślą, robią lub oglądają: wszędzie nadzy mężczyźni i kobiety różnych ras, złączeni narządami płciowymi". Chodzi oczywiście o Ogród rozkoszy ziemskich i byłoby lepiej, gdyby przetłumaczono: obraz, dzieło - ponieważ ten obraz z płótnem nie ma nic wspólnego, jest typowym dla późnego średniowiecza, obrazem olejnym na dębowej desce i dobrze, gdyż m.in. dzięki temu, że namalowany został na drewnie, możemy go podziwiać i zachwycać się jego oryginalnością i wielowymiarowością ponad 500 lat później.
Wybrane cytaty z powieści:
*
To perfumowana dżungla, pawiany w garniturach, orangutany na szpilkach. Gdyby wszyscy sobie uświadomili, jak niewiele się liczą i z jaką łatwością można ich wymienić na kogoś innego z podobnym doświadczeniem, być może byliby dla siebie milsi.
*
Myślę o wszystkich momentach, w których czujemy się samotni, dopóki nie pojawi się - kiedy najmniej się tego spodziewamy - ktoś, kto sprawi, że poczujemy się częścią czegoś większego. Jakbyśmy w końcu dotarli do Itaki.
*
W sumie w życiu potrzebujemy niewielu rzeczy: kogoś, kto nas kocha, łóżka z wygodnymi poduszkami, kilku puszek dobrze schłodzonego piwa i pomidorów, które mają jakiś smak.
*
Substytutem terapii był teraz Bosch. Przestrzeń, w której wystawione są jego dzieła, stanowi kwintesencję dramatyzmu: przechodząc w głąb muzeum, wkracza się w świat półmroku i przechadza po oszczędnie oświetlonych salach, aż dociera się do najwspanialszego dzieła. Klejnot w koronie, tryptyk zatytułowany Ogród rozkoszy ziemskich, to trzy panele na ponad dwa metry, które zapraszają, by się zatracić w podziwianiu szczegółów, aż odkryje się coś, czego nigdy wcześniej się nie dostrzegło.
*
Moja teoria jest taka, że to dzieło Boscha, człowieka pobożnego i żyjącego zgodnie z naukami swojego Kościoła, było jak masturbacja na oczach całej ludzkości. Ogród rozkoszy ziemskich to taki Pornhub z tysiąc pięćsetnego roku.
*
Grafika zamieszczona w poście jest z Internetu, nie znam autorów, zdjęcie 46 strony powieści i notatka w książce oraz ostatnie zdjęcie są mojego autorstwa.