Translate

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Julianne Moore. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Julianne Moore. Pokaż wszystkie posty

25 grudnia 2024

"Alzheimer jest niestety bezwzględny, zabiera bezpowrotnie wszystko".***

 Witajcie moi Drodzy!

    Dzisiaj, zamiast wiersza, proponuję moje stare opowiadanie. Rzadko piszę opowiadania, ale czasem zdarza mi się coś takiego popełnić. Zwłaszcza, gdy temat jest ważny, kiedy dotyka coraz większej części społeczeństwa. I mimo, że nie jest łatwy, a dla mnie jest wciąż bardzo bolesny (zwłaszcza w święta), to na pewno jest wart nagłośnienia. Wiem, że może to nie jest odpowiedni temat na święta, ale teraz mam na tyle czasu, żeby zrobić ten właśnie post...

    Nie będę zatem przedłużać wstępu, zapraszam do przeczytania postu. Tak po ludzku i po prostu...


*********************

Utracona tożsamość

 

    Biegła do domu, spóźniona, zmęczona i zdenerwowana, po jałowej dyskusji ze swoim pokręconym promotorem. Kurczę! W dziennym studium i na dziennych studiach magisterskich nie miała tak "przyczepnego" promotora, jak teraz, na podyplomowych! Myślała o dziecku, które tak bardzo jej potrzebowało, bo było chore, a ona, zła kobieta, nie miała czasu na swoją kobiecą powinność. Tłumaczyła sobie jednak, że to, co robi, robi nie tylko dla siebie, ale też dla swojej rodziny.
    Zdyszana wbiegła na klatkę i zobaczyła, że coś jest w skrzynce na listy. Zdenerwowała się jeszcze bardziej, zanim w torebce pełnej różnych przedziwnych rzeczy, znalazła klucze. Otworzyła skrzynkę, wyjęła kartkę i, zdziwiona, zobaczyła pismo mamy, z którą, nie dalej, niż wczoraj, rozmawiała przecież przez telefon. Dziwna zresztą to była rozmowa, nie kleiła się. Objęła wzrokiem tekst i poczuła się dziwnie: „Skarbie napisz do mnie bo ja mam w skrzynce listy” . Nielogiczny tekst bez znaków interpunkcyjnych, tak niepodobny do jej mamy - polonistki? Ale to jej pismo. Troszkę inne, bardziej wysilone, ale jej! Czytała, czytała i nie miała pojęcia, co się stało. Wbiegła do mieszkania. Na stole w kuchni znalazła kartkę od męża z informacją, że mała lepiej się poczuła i wyszli na spacer, ale słowa mamy nie dawały jej spokoju. Usiadła przy kuchennym stole i zeszło z niej powietrze. Nic jej się nie chciało, tak koszmarnie była zmęczona trzygodzinną jazdą pociągiem z Wrocławia do Jeleniej Góry, a kartka od mamy, zamiast ucieszyć, tylko ją zmartwiła.
    Siedziała bez ruchu ponad pół godziny. Wykończona była pracą w policealnym studium w innym, odległym mieście, pisaniem pseudonaukowej pracy dyplomowej, brakiem snu. Wstała i leniwym krokiem przeszła do łazienki. Kąpiel zawsze stawiała ją na nogi, moczyła się więc kolejne pół godziny w zbyt gorącej wodzie z pachnącymi lawendą olejkami. Słuchała w kółko, jak Toni Braxton śpiewa prosto z trzewi swój genialny przebój „Unbreak my heart”, uwielbiała tę piosenkę, choć pod tekstem, ze swoją niezależnością, nigdy by się nie podpisała. Kochać trzeba, owszem, ale najważniejszy jest związek z samym sobą, a uzależnienie od drugiej osoby tylko umniejsza naszą osobowość. Ona kochała wiele razy, nawet do zatracenia, ale wiedziała, że pewnych granic się nie przekracza, że należy jakąś cząstkę siebie, zostawić tylko dla siebie.


- Skarbie, jesteś już w domu? – usłyszała głos męża.
- Jestem w łazience – i ledwo zdążyła odpowiedzieć, mała już siedziała przy wannie.
- Cześć, mamuniu, byliśmy z tatulkiem nad rzeką i narwaliśmy kwiatków dla ciebie.
- Dawaj buziaka, bo strasznie się stęskniłam – powiedziała i przyciągnęła małą do siebie.
- Fuuu – powiedziała dziewczynka. – Mokra jesteś, mami, wychodź już z tej wody, to ci bajeczkę opowiem z przedszkola!
    Sylwia miała nieco ponad dwa latka, ale była na tyle samodzielna i tak świetnie mówiła, że nie było żadnego problemu z przyjęciem jej do maluchów. Skazana też była na to, że będzie jedynaczką, więc tym bardziej zależało im na tym, aby była wśród dzieci. Kochała to swoje dziecko, jak każda matka, nad życie, bo jego stworzenie wiele ją kosztowało. Z bardzo inwazyjną nadczynnością tarczycy, z którą się borykała od czasów liceum, każdy lekarz odradzał jej zajście w ciążę. Ale pragnienie było silniejsze i zaryzykowała. I choć większość z tych dziewięciu miesięcy spędziła pod kroplówką w różnych szpitalach, to jeszcze dwa dni przed porodem, oczarowała lekarza, wyszła na przepustkę i pomalowała nowiutkie, drewniane łóżeczko w kolory tęczy, bo wyczytała, że dzieci powinny być otaczane kolorami. Sylwia czuła, jak bardzo jest kochana i świetnie się rozwijała, nie było też problemów z pójściem do przedszkola, bo lubiła dzieci.
    Teraz siedzieli we trójkę i jedli przygotowaną przez Adama kolację, śmiejąc się i rozmawiając o tym, jak minął dzień. Lubiła te ich wieczorne spotkania przy posiłkach, uwielbiała patrzyć na podobieństwo swej córeczki do jej tatusia, którego kochała od wielu lat, od czasów szkoły średniej.
Poznała go na pielgrzymce pieszej z Wrocławia do Częstochowy, bo w rodzinie była akcja pt. wyprowadzamy Zuzę z jej złej ścieżki prowadzącej w ateizm i cioteczny brat, Mariusz, starszy od niej o dwanaście lat, artysta plastyk, namiętnie co roku zabierał ją na pielgrzymki, a ona chodziła, bo ostatecznie były to wakacje i mogła sobie pograć na gitarze, czym w domu, wprawiała mamę we wściekłość. Podszedł raz do niej w czasie kolacji wysoki,niebieskooki blondyn i od tej pory szli sobie razem, dwa lata z rzędu, a gdy na koniec, poprosił ją o adres, bezczelnie, jak na głupią i butną gówniarę przystało, stwierdziła, że nie zadaje się z ludźmi z zawodówek i że może do niej napisać, jak się dokształci. No i dostała we wrześniu miły list, w którym napisał, że rozpoczął naukę w technikum, a że zapewne, z zaocznymi nie chciałaby mieć do czynienia, poszedł do dziennej szkoły z internatem, a potem pójdzie na anglistykę. I od tej pory byli już właściwie nierozłączni, najpierw jako świetni przyjaciele, potem jako para, aż wreszcie, już w trakcie studiów, jako małżeństwo.
    Po kolacji Adam wykąpał małą i usiedli razem w pokoju z kubeczkami gorącej, pachnącej herbaty.
- Zuza, widzę, że coś cie gnębi, co się dzieje? Coś nie tak na uczelni?
- Nie, na uczelni i w pracy w porządku, choć mam dość tych dojazdów pociągiem, niech mi naprawią to auto, bo zwariuję.
- To co jest? – zapytał i przytulił ją mocno.
Wstała, poszła do swojego pokoju i wróciła po chwili z kartką od mamy w dłoni:
- Przeczytaj.
Cisza. I jego wzrok biegnący po kartce kilkanaście razy w tę i z powrotem.
- Chyba ma depresję. Zawsze przecież poprawiała mnie, jak jej się coś nie podobało w moich wypowiedziach – powiedział. – Dzwoniłaś do nich?
- Nie, nie ma sensu. Przecież w sobotę mamy tam pojechać. Może wyprowadzka Tomka, ten jego nagły ślub, tak ją wyprowadziły z równowagi? Ona zawsze kochała go bardziej, a może inaczej? Napiszę jej kartkę z Wrocławia, może chce sobie posprawdzać, może brakuje jej pracy? Może to rzeczywiście jakaś ciężka depresja?
- Ja bym zadzwonił do ojca, Zuzka, a ty rób, jak uważasz. Masz jednak rację, pojedziemy, zobaczymy, może trzeba będzie też pójść do lekarza. A teraz chodźmy już spać, bo ty jutro wstajesz o świcie.

    „Mamutko, pozdrawiam Cię najmocniej i najserdeczniej z Wrocławia. Kocham, przytulam i uśmiech przesyłam, ZuzAnka.” – napisała i wysłała kartkę. Nie wytrzymała jednak i zadzwoniła do ojca. Usłyszała, że nie chciał jej martwić, ale z mamą dzieje się coś złego, pewnie ma depresję po przejściu na wcześniejszą emeryturę, przepracowała tyle lat, a teraz, od września, nie może sobie znaleźć miejsca, chyba jest jeszcze za młoda na siedzenie w domu, ma dopiero 55 lat. Nie poszła do liceum, w którym uczyła, nawet w Dzień Nauczyciela, choć była zaproszona i przez uczniów i przez dyrektora. 

    Zuzanna nie wiedziała, co powiedzieć, ale po chwili wahania, umówiła się z ojcem, że zadzwoni do znajomej psycholożki, może ona coś poradzi. Pomyślała, że chyba powinna pomóc im obojgu. Zadzwoniła do koleżanki, która jednak odesłała ją do swego znajomego psychiatry. Zapisała numer i adres. Zaczęła płakać.

    Weszli do domu. Tato siedział w dużym pokoju ze spuszczoną głową, ale na ich widok wstał i bardzo się ucieszył. Tulił małą długo, a córkę wycałował po rękach. Należał do tego gatunku dżentelmenów, którzy własne córki traktują, jak damy, bo na damę starał się ją wychować.
- Gdzie mama, tatusiu? – spytała Zuza.
- Gdzie babi, gdzie? – wrzeszczała Sylwia.
- Nie wiem. Zwyzywała mnie takimi słowami, jakich przez 35 lat u niej nie słyszałem, trzasnęła drzwiami i wyszła. Może poszła do Tomka, ale jak do niego dzwoniłem, to mówił, że jeszcze jej tam nie ma.
Zuza spojrzała na Adama, nie musieli nic mówić, wyszedł, jak tylko się ubrał.
- Jadłeś coś, tato?
- Nie, ona wciąż przypala obiady, już kilka czajników spaliła, nastawia wodę, wychodzi, do zamrażarki wkłada koper i natkę pietruszki, bez woreczka, to potem się kruszy i leci na wszystko, co jest w zamrażarce, mówię, tłumaczę, proszę i nic. I tak zaczęła kląć, że uszy puchną. I ciągle kupuje nowe papierosy, bo nie wie, gdzie je schowała. I nie bierze w sklepach reszty, jeden sprzedawca na rynku mi oddał, bo kupiła jogurt i dała stówę, co robi z resztą kasy, nie wiem, ale chyba będę musiał przejąć kontrolę nad naszymi finansami. Zbierałem tobie, dziecko, na nowy samochód – mówił i prawie płakał.
- Tatuś, spokojnie. Zaraz zrobię obiad, ty się pobaw z Sylwią, tylko się troszkę uspokój.
- A wczoraj złapałem ją na tym, że zamiast czesać, wyrywała Wacusiowi sierść i przeklinała nad kociakiem, jak szewc. Do sąsiadki wczoraj powiedziała: won suko, wyobrażasz to sobie?
Usiadła ojcu na kolanach i przytuliła go, ich cichym zwyczajem, głaszcząc go po łysince i całując w czoło.
- Pójdę z nią w poniedziałek do psychiatry, wzięłam wolne, poleciła mi go Kaśka, pamiętasz, ta z równoległej klasy z ogólniaka, z którą byłam w Paryżu, studiowała psychologię na KUL-u.
- Tak, pamiętam Kasię – powiedział i uśmiechnął się. – Ładna czarnulka!
Uśmiechnęła się w duchu do taty i jego ulubionego typu urody, długowłosej czarnulki, takiej, jak mama.
- Tato, nie zapominaj, że jestem blondynką – uśmiechnęła się. – Idę, zrobię obiad, mam nadzieję, że Adam zaraz wróci z mamą.
Pocałowała jego i Sylwię i poszła do kuchni, gdzie na kątniku siedział biedny, głodny, wystraszony Wacuś, ich wielki, perski, szary, a właściwie niebiesko - dymny kocurek z wielkimi, żółtymi oczami.
- Cześć, bestia, chodź, mordeczko kochana.
Wacek był tak niedopieszczony, że łasił się do niej chyba z pół godziny. Nie chciał nawet jeść, chciał się pieścić. Zobaczyła ze smutkiem, że ma wyrwaną sierść na grzbiecie do krwi. Zaczęła podejrzewać najgorsze, ale odgoniła od siebie złe myśli, przemyła ranę, dała kotu jeść i skupiła się na obiedzie.

    Po wizycie u psychiatry świat wywrócił się do góry nogami. Potem jeszcze kilku psychologów, psychiatrów, neurologów, pobyt mamy w klinice na obserwacji i ta cholerna, najgorsza z możliwych diagnoza! I ten zagubiony, jeszcze bardziej, niż mama, biedny ojciec. Później trzeba było wziąć do siebie kota i zatrudnić panią do pomocy, ale większość z nich nie była zbyt uczciwa, albo, przestraszone same odchodziły po paru dniach. Tomek się odsunął, chciał żyć, pracować, więc ona oddała duże, służbowe mieszkanie, jakie Adam dostał od pracodawcy, kupiła dużą kawalerkę w swym rodzinnym mieście i właściwie tylko w niej czasem nocowała, bo choroba mamy postępowała w zastraszającym wręcz tempie. Doszły problemy z dojazdami Adama do pracy w Jeleniej Górze, zasnął za kierownicą, roztrzaskał dwa samochody, a jej momentami odechciewało się studiować, pracować w obcym mieście i pisać pracę o autystykach i jednocześnie biegać za mamą, jeszcze mniej komunikatywną, niż ci wszyscy autystycy razem wzięci, która wychodziła z domu w nocy z bochenkiem chleba pod pachą, w listopadzie, w kapciach i krótkiej koszuli nocnej. Jednak oddanie jej do ośrodka lub hospicjum nie wchodziło w grę. Ojciec by tego nie przeżył. Byli zgodnym, kochającym się małżeństwem, na spacery i zakupy chodzili za rączki, wspierali się zawsze i bardzo kochali, tylko teraz problem polegał na tym, że ojciec nadal ją kochał, a ona skasowała go w swej ulotnej pamięci.
    Ona, kobieta, która uchodziła za chodzącą encyklopedię, która wychowała dwoje dzieci tak dbając o nie i ich edukację, że w czasach zatęchłej komuny, prywatnie, nauczyli się angielskiego do tego stopnia, że Tomek zdał na filologię angielską, a Zuza zdała bez problemu egzamin FCE. Ona, ich mama, która w Pewexie kupowała im pastę do zębów, bo w sklepach była tylko ta ohydna Nivea, podpaski Zuzie, żeby nie bała się swej kobiecości. Ona, która biegała do lasu na jagody, żeby Tomkowi poprawił się wzrok, nauczyła się szyć i robić na drutach, żeby mieli ładne, kolorowe ubrania w tej nudnej, komunistycznej rzeczywistości, czytała im „Ulissesa”, gdy mieli po pięć lat, uczyła gramatyki metodami, które teraz uchodzą za aktywizujące, uczyła dykcji i recytacji, wyganiała na teatralne spektakle, do kina, na koncerty! Ona, ich najukochańsza mama, ginęła teraz w oczach, jej cudowną, ekspresyjną osobowość pochłonął niemiecki doktor, na którego do tej pory nie wynaleziono lekarstwa.

    Któregoś dnia, widząc, jak bardzo ojciec chudnie i cierpi, Zuza ustaliła z Adamem, że w wakacje zamieszka z
mamą, a ojca wyślą do sanatorium. Pojechał niechętnie, ale namówiła psycholożkę Kaśkę, żeby mu wytłumaczyła, jak bardzo potrzebny jest mu odpoczynek do dalszej opieki nad żoną. Mama już wtedy prawie nie jadła, bo zapominała o jedzeniu, ale chodziła jeszcze i czasem nawet mówiła, choć i mowę choroba zaczynała już zabierać. Adam zawiózł ojca do sanatorium i pojechał z Sylwią nad morze, bo też był zmęczony zaistniałą sytuacją, ostatecznie to byli tylko jego teściowie. Zuzanna siedziała w domu rodziców, czytała książki i robiła notatki do pracy dyplomowej. Miała tego już bardzo dużo, w komputerze dwa rozdziały, ale lubiła ręcznie pisać, bo wtedy więcej zapamiętywała i jak już się naczytała i porobiła notatki, siadała do komputera i dostawała słowotoku.
    Czytała akurat dla relaksu o swoim ukochanym Witkacym, jako o pisarzu jedną nogą tkwiącym jeszcze w pięknej epoce okresu Młodej Polski, drugą już w bardziej dynamicznym dwudziestoleciu, gdy do pokoju weszła mama, która spała sobie słodko jeszcze dziesięć minut temu.
- Pani, ja chce to – powiedziała cicho.
- Co chcesz, kochanie? Pić, jeść? Co byś chciała, dziewczynko?
- To – powiedziała i zesikała się na podłogę, stojąc w ubraniu.
Umyła ją, przebrała, posprzątała i poszła do apteki po pampersy, a kiedy wróciła, zastała ją w pokoju, w którym się uczyła. Matka siedziała na dywanie z segregatorem, a wokół leżały jej ważne notatki… podarte na strzępy. Chciało jej się wyć, miała ochotę uderzyć matkę, krzyczeć. Przygryzła wargi do krwi, z trudem pohamowała łzy, ale wzięła mamę za rękę i zaprowadziła do kuchni, żeby ją nakarmić obiadkiem dla dzieci Gerber, bo ona nie umiała już gryźć. Mama opluła ją kilka razy, marudziła, jak dziecko, ale coś tam udało jej się w nią wrzucić. Potem cyrk z kąpielą, jeszcze większy z pampersem, którego nie pozwoliła sobie założyć, szarpanie, gryzienie, wyzwiska i cała noc czuwania, żeby nie uciekła z domu.

    I tak to sobie trwało i trwało i było coraz gorzej i gorzej. Dziewięć długich lat patrzenia, jak najukochańsza osoba odchodzi w niebyt. Czytania książek na temat choroby, oglądania filmów, w hollywoodzkim stylu upiększonych i przereklamowanych. Zgłębiania na różne sposoby zrozumienia choroby, która niszczyła życie nie tylko jej matce, ale chyba jeszcze bardziej jej i ojcu, czyli tym, którzy świadomie w tym uczestniczyli. Cztery lata stanu leżącego, oklepywania, zmieniania pampersów, zapobiegania odleżynom, kremowania, karmienia przez strzykawkę, potem zmieniania kroplówek. Nie wie już teraz, jak udało jej się skończyć studia podyplomowe, a potem jeszcze drugi fakultet, pracować na dwóch etatach w dwóch miastach i na wolontariacie z autystykami i dziećmi z niepełnosprawnością intelektualną i opiekować się mamą. Nie wie, jak przeżyła dzień jej śmierci: dzień po jej imieninach, dzień przed Dniem Matki. Nie wie, jak zorganizowała pogrzeb, stypę, nie pamięta, jak zemdlała prowadząc zajęcia i jak prowadziła grupę wsparcia dla rodzin dotkniętych chorobą Alzheimera. Nie wie, jak udało jej się nie zwariować, gdy trzy dni po pogrzebie mamy, Wacuś, który ją kochał i uwielbiał do końca, który ciągle gdzieś przy niej siedział, położył się na tapczan, przestał przyjmować pożywienie, zwinął się w kłębek i umarł. Nie pomogły witaminy, trzech wzywanych weterynarzy, kocurek miał chyba taką wolę, żeby odejść z tego świata.

    Nie pamięta nic złego. Pamięta tylko swą bezgraniczną miłość do istoty, która była jej mamą przez dwadzieścia osiem lat i dla której ona była mamą przez kolejnych dziewięć. Pamięta tłum byłych uczniów mamy na jej pogrzebie. Pamięta ból na twarzy ojca, gdy stali nad świeżo usypanym grobem, jego łzy i pełne bólu wiersze, w które uciekł po jej śmierci.
    Nigdy nie zapomni uśmiechu, ślicznego, bardzo kobiecego uśmiechu swojej mamy, jej powiedzonek, pasji czytania książek, uporu w dążeniu do celu. Jej piwnych oczu, w których do samego końca tliła się chęć i wola życia, walka o każdy oddech. Z rozczuleniem wspomina ból matki, gdy oświadczyła rodzicom przy wykwintnym obiedzie, że jest wegetarianką. Z żalem myśli o rodzinnych świętach, pełnych miłości, prezentów i zapachu pierogów z grzybami i barszczu.
    Czasem, gdy spogląda na Sylwię, widzi rysy twarzy swojej mamy, jej temperament i uśmiech i tylko modli się, aby ten cholerny, niemiecki doktorek, nie dopadł więcej jej bliskich. Bo w razie, gdyby dopadł ją, spisała już u notariusza, odpowiedni testament.

***
Widzisz Mamo, minęło pięć lat,
A ja pisać nie mogłam o Tobie.
Może wtedy zawalił się świat,
Gdy myślałam, że nic już nie zrobię?

Może było mi smutno i źle,
Gdy bezradna trwałam przy Tobie.
Moje serce cierpiało jak cień
Twej istoty, zgubionej w chorobie.

Teraz wiem już, że miłość zwycięża
Śmierć, chorobę i inne zgryzoty.
Tylko powiedz, proszę,
powiedz, Mamo,
Jak mam żyć,
by nie umrzeć z tęsknoty?

*

     Wszystkie postaci i cała historia są absolutnie fikcyjne i nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi osobami i wydarzeniami, każda zbieżność w opowiadaniu jest zupełnie przypadkowa. 

JoAnna Idzikowska-KęsikB-c, 5 VIII 2011, p.n.k. 

*********************

Wybrane cytaty:

 Alzheimer jest niestety bezwzględny, zabiera bezpowrotnie wszystko. 

Nie sposób poradzić sobie z tą świadomością samemu, a nawet jeśli komuś się tak wydaje, zapłaci bardzo wysoką cenę. Na pewno nie warto czekać do ostatniego momentu z proszeniem o pomoc, tak jak ja. Gdy to zrobiłam, byłam już pod ścianą, rozsypywałam się na kawałki. 

+

Ta choroba się nie zatrzymuje. Coś odda, coś zabierze, na koniec i tak wszystko zmiata. 

Paulina Wójtowicz - cytat w tytule tego postu

~~

 Tak jest z wieloma starszymi osobami z alzheimerem. Ci, którzy niczego nie ukrywali ani nikogo nie udawali, zachowują się jak dawniej, a inni, którzy całe życie się powstrzymywali, nadrabiają, kiedy postradają zmysły. 

Nam - Joo Cho

~~

 Jest taki stary dowcip o alzheimerze: jego plusem jest to, że co dzień poznaje się nowych ludzi. 

Stephen King

~~ 

Na koniec, patrząc na to zamieranie, zaczęłam rozumieć, że człowiek istnieje, dopóki pamięta. Pozostaje sobą, dopóki potrafi kochać i wie, do kogo kieruje swoje uczucia. Nie ma nic gorszego niż to, że śmierć człowieka następuje dużo wcześniej, zanim umrze jego ciało. 

Paulina Jóźwik

*********************

Książki i filmy w temacie opowiadania:

    Wanda Żółcińska, Najdroższa - bardzo dobra, współczesna opowieść o kobiecie, której matka choruje na Alzheimera, powieść o życiowych decyzjach, wyborach, relacjach międzyludzkich.


    William Wharton, Tato - klasyk
sfilmowany w 1989 roku, wzruszająca opowieść o rodzinie, chorobie i sile miłości. Zarówno powieść Whartona, jak i film, są godne polecenia i uwagi. W filmie w tytułowej roli wystąpił wybitny aktor Jack Lemmon. Uwielbiam i książkę i film.

    Nie zapomnij mnie -amerykański film z 1999 roku o kobiecie tracącej pamięć, w którą bardzo pięknie wcieliła się Mia Farrow.

    Lisa Genowa, Motyl. Still Alice - zarówno powieść, jak i film, który przyniósł Oscara cudownej Julianne Moore są godne polecenia. Wyję za każdym razem, gdy czytam powieść lub oglądam jej wspaniałą ekranizację.

        Iris amerykańsko - brytyjski film z 2001 roku opowiadający historię wybitnej pisarki (jednej z moich ulubionych) Iris Murdoch, która zachorowała na Alzheimera. Wybitną kreację w tym obrazie stworzyła wspaniała Judi Dench. Scenariusz filmu powstał na kanwie pamiętników męża pisarki.

    Pamiętnik to wzruszająca powieść poczytnego pisarza Nicolasa Sparksa, która została sfilmowana w 2004 roku. W tym przypadku wolę film z Ryanem Goslingiem.

 Miłość - cudowny, wzruszający francuski film z 2012 roku. Piękny!

    Ojciec - film z 2020 roku z wybitną kreacją Anthony'ego Hopkinsa i wspaniałą jak zawsze Olivią Colman.

    Strzępy - polski, wspaniały film z 2022 roku w reżyserii Beaty Dzianowicz z bardzo dobrą rolą Michała Żurawskiego i genialną Grzegorza Przybyła. Szczerze polecam, bo jest to najlepszy film w temacie, jaki do tej pory obejrzałam z niesamowitym zakończeniem.

    Niestety, nie oglądałam, bo nigdzie nie mogę znaleźć, południowokoreańskiego filmu pt. Poezja z 2010, bardzo chciałabym obejrzeć ten film o kobiecie, która zapisuje się na kurs poetycki po tym, jak usłyszała diagnozę, dowiedziała się, że choruje na Alzheimera.


    Pozdrawiam wszystkich, którzy do mnie zaglądają i nieustannie dziękuję za komentarze oraz obecność w moich skromnych progach!

19 lutego 2024

UWAGA SPOILER czyli obsesyjna manipulacja

 Witajcie! 

        Dawno, naprawdę dawno, żaden film nie rozwałkował na tak cieniutkie niteczki moich uczuć, odczuć i emocji, jak opisywany dzisiaj. Dlatego będzie to krótki i zwięzły i pewnie bardzo chaotyczny post, jednak nie mogłam przejść obok tego filmu obojętnie i nic o nim nie napisać... Ponieważ są filmy, które w nas wchodzą i nie zamierzają wyjść przez bardzo długi czas i to jest niewątpliwie jeden z takich właśnie filmów...

    Potrzebowałam jednak trochę więcej niż całego tygodnia (film obejrzałam w zeszłą sobotę) na przetrawienie, przerobienie w sobie, swoich myślach i emocjach tego filmu oraz tematu, jaki porusza. Bo, jak wiecie, gdy idę do kina, nic nie czytam o filmie, nie oglądam też żadnych videorecenzji, żeby wyrobić sobie własne zdanie, żeby mieć własną ocenę. Na ten poszłam dla odtwórczyń głównych ról kobiecych, bo obie naprawdę lubię i cenię zarówno za urodę, jak i talent aktorski.

    Zacznę jednak od początku, od starego filmu i starej sprawy nagłaśnianej w mediach chyba na całym świecie pod koniec XX i na początku XXI w. 

    Kiedyś, jakieś dwadzieścia lat temu, widziałam fabularny film o kobiecie, która zakochała się w swoim uczniu, będąc mężatką z czwórką dzieci, inspirowany prawdziwą, osobliwą historią. Film ten był emitowany bardzo późną nocą, pewnie ze względu na tematykę. Nosił tytuł  "Amerykańska Dziewczyna (All-American Girl: The Mary Kay Letourneau Story)", premierę miał w 2000 roku, a rolę tytułową zagrała mało znana teraz aktorka, choć wówczas dość popularna, Penelope Ann Miller. Film zrobił na mnie dziwne wrażenie, był przesłodzony i zrealizowany w stylu soap opery, bronił bohaterki, na którą wtedy trwała zbiórka pieniędzy, aby wyszła z więzienia, w którym siedziała za gwałt na nieletnim. Napisałam jednak spontaniczną opinię na stronie tego filmu na Filmwebie (wówczas miałam na Filmwebie blog i dodawałam wiele ciekawostek, głównie o aktorach i pisarzach):

I pewnie byłam bardzo wzburzona, bo zrobiłam literówki, pisząc 17 lat temu: Ten film był gorszy od najgorszego horroru. Możecie mówić, co chcecie, ale nie potrafię zrozumieć dojrzałej kobiety, która wdaje się w romans z dzieckiem i jeszcze rodzi mu dziecko! To jakaś paranoja.

 Teraz patrzę na to inaczej, nie oceniam, jednak wtedy sama byłam młodą nauczycielką i nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogłabym się znaleźć w podobnej sytuacji. Teraz chyba też nie bardzo mogę to sobie wyobrazić, ale cóż, życie nas zmienia, z wiekiem nabieramy dystansu i stajemy się bardziej tolerancyjni na złożoność tego świata...

    Film, który dzisiaj omawiam jest luźno oparty na biografii zmarłej na raka jelita w 2020 roku, w wieku 58 lat, Mary Kay, nosi oryginalny, bardzo trafny i nieco metaforyczny tytuł "May December" (polski tytuł, jak to niestety, często u nas bywa,  jest fatalny i ma się nijak do tego, co widzimy na ekranie). Dzieło to ma świetną, bezbłędną a nawet mistrzowską obsadę, która jest jego ogromnym atutem, ale mamy tu również niezłą, nieco wnerwiającą momentami, zagęszczającą klimat muzykę, bardzo dobre zdjęcia i przede wszystkim świetny scenariusz oraz reżyserię na najwyższym poziomie. Rzekłabym - reżyserię wyważoną i bardzo taktowną.

    Obsesja (May December), reż. Todd Haynes, scenariusz Samy Burch na podstawie opowiadania Burch i Alexa Mechanika USA 2023 - do tej pory obraz zdobył 12 nagród filmowych i 47 nominacji i wcale się nie dziwię, bo jest tego wart i myślę, że tych nagród jeszcze trochę zdobędzie. Został też kupiony (nie wyprodukowany, ale zakupiony właśnie) przez platformę Netflix, jednak ja się cieszę, że mogłam obejrzeć go w kinie i na pewno obejrzę drugi raz na Netflixie, to wiem już teraz.

    Film opowiada historię kilku miesięcy z życia pięknej i ambitnej aktorki kina niezależnego, która ma zagrać kobietę będącą w szczęśliwym związku małżeńskim z dużo młodszym od siebie mężczyzną. Związku owianym pewną dozą tajemnicy i tabloidowego skandalu. Aktorka chce być w swojej roli wiarygodna, pracuje starą Metodą Stanisławskiego i udaje się do małego miasteczka w celu poznania kobiety, w którą ma się wcielić. Poznaje Gracie, jej byłego i obecnego męża, dzieci z pierwszego i drugiego małżeństwa i zostaje wciągnięta w swoistą grę pozorów, w której wszyscy udają, coś ukrywają.

    Ten film mógłby być świetną sztuką teatralną, w której aktorzy grają emocjami, a napięcie między nimi jest tak wielkie, że czujemy to przez cały seans. Ogromna w tym zasługa wspaniałych aktorek: Natalie Portman w roli aktorki o imieniu Elizabeth i Julianne Moore w roli Gracie. Dużo młodszego męża Gracie wspaniale zagrał młody aktor Charles Melton (mam nadzieję, że po tym filmie kariera tego bardzo zdolnego chłopaka rozkręci się) i to jego kreacja najbardziej mnie uwiodła, zachwyciła, chociaż kobiecy duet Portman - Moore również był niesamowity, elektryzujący.

    Nie chcę dużo pisać, zdradzać fabuły, ale powiem tyle, że jeśli coś w tym filmie było naprawdę obsesyjne, to przede wszystkim dwie rzeczy: wchodzenie w rolę, jaką miała zagrać aktorka Elizabeth, jej czasem nietaktowne czy też wręcz nachalne drążenie tematu oraz "wielka, szczera miłość", jaką darzyła swojego młodszego męża Gracie.

 Sceny, w których naprawdę dojrzała, dobiegająca sześćdziesiątki kobieta, udaje przy tak dużo młodszym mężu zrozpaczoną, rozpieszczoną księżniczkę, malutką, zagubioną, sepleniącą dziewczynkę wymagającą wsparcia i notorycznej opieki, wbijały mnie w fotel. Zresztą Gracie jest niesamowicie dychotomiczna, bo będąc bardzo pozytywną i lolitkowatą, drobną osóbką z przyklejonym do ust sztucznym uśmiechem, jednocześnie chodzi po lesie ze strzelbą i poluje i naprawdę nie wiemy do końca czy tylko i wyłącznie na przepiórki, które serwuje na kolację (jej mąż w tym czasie ratuje motyle i to też jest piękna metafora) czy może też na inne... istoty. 

    Film jest po prostu gęsty od emocji, które wciąż narastają, są jak bagno, które wciąga, trzyma, nie chce puścić, zasysa i dusi. Czujemy też jakby oplatał nas trujący bluszcz.

    Dużym atutem filmu jest też scenariusz, który nie ocenia bohaterów, jednak my, po ich zachowaniu, wiemy, albo przynajmniej domyślamy się, co naprawdę czują. 

    Moja ocena filmu 8+/ 10 - za emocje, jakich mi dostarczył, za mnóstwo refleksji, za to, że był nieoczywisty, że wciąż o nim myślę, szukam odpowiedzi na wiele pytań, jakie we mnie zostały po seansie (m.in. takie, czy tylko bohaterowie filmu manipulowali sobą nawzajem czy też może my, jako widzowie, w pewnym sensie też jesteśmy poddani manipulacji). 

    O Mary Kay, która była inspiracją dla twórców i powodem zrealizowania filmu, możecie znaleźć w Internecie naprawdę dużo informacji. Nie mnie ją oceniać. Ja mogę tylko napisać kilka zdań o filmach, które inspirowały się historią tej kobiety. 

    Jeśli ktoś widział film lub jakieś wywiady z bohaterką filmu, niech podzieli się ze mną swoimi wrażeniami. Bardzo bym chciała poznać Wasze zdanie, naprawdę ciekawi mnie co o tym myślicie. Jedno z moich spostrzeżeń jest takie, że Natalie Portman debiutowała w "Leonie Zawodowcu" jako trzynastolatka (zdjęcia kręcono rok wcześniej) a w filmie czuć erotyzm między jej bohaterką i dużo starszym Leonem granym przez Jeana Reno... Przypadek? Może tak, a może aktorka też leczy jakieś swoje traumy? Ostatecznie kto z nas ich nie ma - that is the question!