Bajka o obliczach Pani Jesieni
Dawno, bardzo dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami i siedmioma morzami, 22 dnia miesiąca, przyszła na świat prześliczna, mała dziewczynka. Jej mamą była Matka Natura, a tatą Pan Wrzesień, który wybrał dla niej imię, które rymowało się z jego imieniem. Nazwał swoją córeczkę Jesienią. Wrzesień i Jesień bardzo się kochali, bo tatusiowie zawsze kochają swoje śliczne córeczki.
Dziewczyna była niezwykle urodziwa i wszyscy zachwycali się jej pięknem. Miała lśniące, kasztanowe, bardzo gęste włosy, wielkie zielone oczy, wrzosową sukienkę podkreślającą smukłą talię i malinowe rumieńce na policzkach, a jej promienny uśmiech rozświetlał ciemności i mroki. Miała też wrażliwą, artystyczną duszę, wielkie twórcze - plastyczne zdolności, była bardzo kreatywna. Kochali ją ludzie, uwielbiały zwierzęta, z którymi żyła za pan brat. Biegała po łąkach i lasach z paletą farb o niezwykłych kolorach i magicznym pędzlem podarowanym przez Matkę Naturę, malowała świat. Była także niezwykle szczodra i rozdawała wspaniałe dary wdzięcznym ludziom i zwierzętom.
Kiedy Jesień z beztroskiej dziewczynki, osobliwej dziewczyny, zamieniła się w młodą, nieco zamyśloną kobietę, od pierwszego wejrzenia zakochał się w niej Pan Październik.
Był to młody, nobliwy Pan, bardzo elegancko i kolorowo ubrany. Nosił żółtą koszulę, pomarańczową modną marynarkę, spodnie w bordowo-brązową kratkę, czerwone półbuty na wysoki połysk. Miał gęste miedziane włosy i brązowe, wesołe oczy. Był też uroczo piegowaty. Zdesperowany, szaleńczo zakochany, oświadczał się Jesieni kilkanaście razy, darując jej złote pierścionki z cudownymi bursztynami wziętymi od Króla Mórz, malował ogromne tęcze na niebie, wysyłał jej jasne i ciepłe promyki słońca, ale za każdym razem dostawał kosza. Płakał wtedy deszczem i smucił się chłodnym wiatrem, który strząsał z drzew coraz więcej kolorowanych przez Jesień liści.
Rodzice Jesieni byli zaniepokojeni, namawiali ją, żeby bardziej doceniła Pana Października, żeby chociaż próbowała go bliżej poznać i się zaprzyjaźnić. Ona jednak była bardzo uparta i nie chciała z nim nawet porozmawiać. Nie podobał jej się ten zakochany jak sztubak młodzieniaszek, bo tęskniła za kimś starszym, mądrzejszym, bardziej dyskretnym, tajemniczym i dystyngowanym.
Pan Październik chudł, mizerniał aż w końcu bardzo zasmucony, odszedł w siną, bezkresną dal, a ona nawet tego nie zauważyła; zbyt piękna i dumna, nie chciała zawracać sobie głowy kimś, kto jej się nie podobał i był jej zupełnie obojętny.
Spacerowała któregoś chłodnego dnia po lesie i rozmawiała szeptem ze zwierzętami, które były dziwnie osowiałe i senne, starała się je trochę rozbawić, aż zobaczyła go na skraju drogi i zaniemówiła z zachwytu. Stał sobie i patrzył na nią z daleka wysoki, smukły brunet z nitkami siwizny w nieco przerzedzonych już włosach, odziany w czarno – brązowy, skromny garnitur i grafitową koszulę z czarno-srebrnym krawatem. Wydał jej się niezwykle wytworny, poważny, a nawet trochę smutny. Spojrzeli sobie w oczy i Jesień zrozumiała, że to jest on: szpakowaty, nieco surowy, ponury, czarnooki i osobliwy. Ten jedyny, na którego czekała od zawsze. Serce biło w niej jak szalone i od tej chwili pragnęła tylko jednego: być blisko tego przystojnego mężczyzny!
Niestety, tym razem to jej uczucie było nieodwzajemnione. Tym razem to ona starała się o względy kogoś, kto spojrzał na nią jeden, jedyny raz. Ptaki jej powiedziały, że przybył z odległej, bardzo szarej, zakurzonej, dżdżystej i mglistej krainy i że nazywa się Pan Listopad. Rodzice starali się ją powstrzymać, pajączki uciekły w różne zakamarki, świerszcze schowały się za kominami, żmije wpełzły pod kamienie i stare pnie, myszy odeszły do ciepłych norek, wiewiórki i sowy zaszyły się w dziuplach a kwiaty usychały ze smutku, patrząc na tę przepiękną i entuzjastyczną kiedyś dziewczynę, która chudła w oczach i zaczęła się starzeć z rozpaczy.
Chodziła za Panem Listopadem krok w krok, a on tylko wylewał na nią zimny prysznic deszczu, czasem nawet sypał jej w oczy śniegiem, biczował ją gradem, wysyłał do niej coraz zimniejsze wiatry, mroził chłodnym oddechem, ranił obojętnością, a całe kolorowe piękno, które namalowała w lasach, sadach, parkach, na łąkach – zamieniał w szary, smutny, pokryty szadzią i mgłami wilgotny, zapleśniały świat.
Ze zgryzoty i smutku Jesień robiła się coraz starsza i coraz brzydsza. Wypadały jej włosy, ciało pokryło się bruzdami zmarszczek, schudła, stała się sucha jak opadły liść, straciła blask, a jej piękna, wrzosowa sukienka porwała się na ostrych, zaczepnych gałęziach i poszarzała na silnym wietrze.
Wraz z Jesienią płakali jej rodzice, ludzie, zwierzęta, ale nikt nie potrafił jej wytłumaczyć, że Listopad to nie jest chłopak dla niej, że być może jego świat nie współgra z jej światem, że jej miłość jest dla niej zbyt wyniszczająca i toksyczna a na dodatek jednostronna.
Doszło do tego, że któregoś szarego, mglistego, deszczowo-śnieżnego grudniowego popołudnia, Jesień nie miała już na nic siły. Usiadła w lesie na konarze starego spróchniałego drzewa i wdychając smród zbutwiałych liści, patrząc w miejsce, gdzie po raz pierwszy ujrzała swojego ukochanego Pana Listopada, wycieńczona, zmęczona, pogrążona w depresji i głębokim smutku… zasnęła albo zapadła w letarg.
We śnie przyszła do niej efemeryczna, niebiańska postać, która przedstawiła się jako Opiekunka Ziemi. Z chłodną uprzejmością oznajmiła, że to, co dajemy, według uniwersalnego Prawa obowiązującego we Wszechświecie - zawsze do nas wraca. Wyjaśniła, że Jesień nagannie potraktowała szczerze zakochanego w niej Pana Października i dlatego ją fatalnie potraktował Pan Listopad.
Opiekunka Ziemi powiedziała Jesieni również, że daje jej szansę i że od tej pory, co roku będzie się ona odradzać na nowo jako piękna, zdolna i szczodra artystka, dopóty dopóki nie zaprzyjaźni się z Panem Październikiem, a Pan Listopad potraktuje ją lepiej, jak przystało na dżentelmena.
Od tamtego snu Pani Jesieni minęło wiele, wiele lat, zginęło wiele mórz, powstało mnóstwo nowych rzek, lądów i gór, rodziły się, rozwijały i upadały cywilizacje, a ona wciąż cierpliwie do nas przychodzi jako śliczna kolorowa panna po to, żeby odejść jako szara, melancholijnie - nostalgiczna starsza pani, ponieważ ciągle miejsce w jej sercu zajmuje i bardzo podoba jej się tajemniczy, zimny, niedostępny i nieustannie obojętny na jej wdzięki, śmiertelnie poważny Pan Listopad, za którym ona bezustannie tęskni.
Tęskni - więc jest.
🍁🍁🍁🍁🍁🍁🍁🍁🍁
Bajka
powstała w 2017 roku na zajęciach kształtujących kreatywność w Szkole
Specjalnej Przysposabiającej do Pracy, jako słowotok opowiadany chłopakom, zapisany już w domu.
JoAnna Idzikowska - Kęsik, jesień 2017
***cytat w tytule postu: Łucja Benderska
*gify z internetu, nie znam Autorów
Piękna opowieść z optymistycznym zakończeniem i morałem:-)
OdpowiedzUsuńKażdy zasługuje na drugą szansę!
jotka
To prawda, trzeba dawać szansę ludziom.
UsuńWitaj Joasiu.
OdpowiedzUsuńFajna opowieść, Druga szansa i owszem, trzeciej nie daję.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
Ja daję więcej, jeśli widzę potencjał.
UsuńPrzepiękna bajka! Bardzo, bardzo. Pozdrawiam Joasiu:)MM
OdpowiedzUsuńMerci beaucoup. 🌺
UsuńTo tylko opowieść.
OdpowiedzUsuńDo każdej pory roku, trzeba mieć odpowiednie nastawienie.
Wszystko trzeba cenić w swoim życiu,
bo nie będzie powtórki, niczego przez kalkę.
Może tylko opowieść a może coś więcej? 😇
UsuńŚliczna czy nie - rzecz gustu. Nie lubię jesieni i jesiennych barw również...
OdpowiedzUsuńTo tylko bajka. Ja też nie lubię jesieni, zwłaszcza tej listopadowo - nostalgicznej.
UsuńTutaj też wpisałam komentarz i zniknął gdzieś w niebycie ;-(
OdpowiedzUsuńZnikają w spam. Nie wiem, dlaczego, ale czasem tak jest.
UsuńPrzejrzałam kilka Twoich ostatnich postów. Przerwa od czerwca do października bardzo Ci się przydała, bo powróciłaś pięknymi tekstami i doskonale dobranymi do nich ilustracjami. Ja także próbuję wrócić po 4 miesiącach i zaczynam od odwiedzin i komentarzy na blogach. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCzasem trzeba odpocząć, odpuścić.
UsuńChciałam mieć wakacje pt.. robię, co chcę czyli niewiele.
I takie były.
I życzę Ci powrotu i do miłego!