🌺 Tego dnia wiosna postanowiła nie być poetycka, lecz tylko rozbawiona. Wyrzuciła w powietrze całą moc małych zbłąkanych chmurek, zmiatała z dachów ostatnie resztki śniegu, zrobiła mnóstwo nowych, małych strumyków i w ogóle bawiła się w kwiecień.🌺Tove Jansson🌺
13 kwietnia 2025
"Ulica Japońskiej Wiśni niech się wymyśli w purpurze gwiazd". ***
12 kwietnia 2025
"Nie można nakazać sercu, żeby nagle przestało czuć". ***
już naprawdę wyczuwa się wiosnę
wierzba lament podnosi nad stawem
będzie drżała nad jajkami kaczek i łabędzi
nad skrzekiem kijankami żabami
muśnie listkiem ważkę da schronienie pszczołom
i radością będzie się szmaragdzić woda
i wyrosną w niej piękne grzybienie
a motyle zatańczą nad nimi taniec życia
pozłacany słońcem
o ogrodach trzeba nam pamiętać obluszczonych
dzikich i kwitnących w nas i gdzieś w oddali
dzieje się już wiek dwudziesty pierwszy
a poezja ciągle się kołysze w wiosnach
które potęgują przeczuwalność mgnień istnienia
wpisywanych w nasze trudne życie
już dotkliwie odczuwa się wiosnę
trawy szemrzą i kuszą bujnością
grają w berka z pasikonikami
w gąszczu traw seledynieje pewność
że po prostu warto grać w zielone
i po ludzku trzeba mieć nadzieję
JoAnna Idzikowska - Kęsik
Czekam też na święta, na reset (także mózgu). Przystroiłam drzwi w kiczowaty stroik, żeby mieć więcej barw wokół, żeby było milej.
Bo - powiem szczerze - trochę mnie znowu przeczołgało to zapalenie tchawicy, krtani, te antybiotyki. Czuję się słaba, muszę się zresetować, nabrać pozytywnej energii, poczuć wiatr w sobie, na sobie, wokół mnie.
09 kwietnia 2025
UWAGA KSIĄŻKA czyli osobliwa kawiarenka w Tokyo
Witajcie, dzisiaj opowiem Wam bardzo krótko o książce, którą właśnie przeczytałam. Serdecznie zapraszam!
"Zanim wystygnie kawa" to powieść Toshikazu Kawaguchi z 2015 roku. Opowiada historię kawiarni w Tokyo, która pozwala swoim klientom cofnąć się w czasie, pod warunkiem, że wrócą, zanim ich kawa wystygnie. Historia ta pojawiła się pierwotnie, została napisana i wystawiona jako sztuka teatralna w 2010 r., a w 2015 r. została zaadaptowana na powieść i to w tej powieści widać i - moim zdaniem - jest jej minusem.
Autor urodzony w 1971 roku, jest japońskim pisarzem, producentem, reżyserem, dramatopisarzem i scenarzystą, członkiem grupy teatralnej Sonic Snail. Zdobył popularność sztuką "Zanim wystygnie kawa", która doczekała się również ekranizacji (nie szukałam jeszcze), a na jej bazie powstała opisywana w tym poście książka fabularna, a potem seria książek o podziemnej kawiarni w stolicy Japonii.
Po książkę chciałam sięgnąć znacznie wcześniej, bo bardzo była nagłaśniana w internecie i na książkowych portalach, wychwalana pod niebiosa w social mediach, ale wiecznie brakowało mi czasu i sięgałam po - moim zdaniem - bardziej ambitne lektury, bliższe mojemu nastrojowi w danym momencie i sercu. Jednak jest tak - i w to wierzę, że jeśli mamy coś coś zrobić, to to coś samo nas czasem znajdzie, przyjdzie w odpowiednim momencie.
Przedwczoraj przyniósł mi tę książkę mój brat. Tak się złożyło, że od poniedziałku jestem na zwolnieniu lekarskim z powodu zapalenia tchawicy i krtani, więc dostałam od Leszka lekką lekturę do kawy. Często z bratem wymieniamy się książkami, polecamy je sobie, rozmawiamy o książkach.
I co mogę o tej lekturze rzec? Ano to, że generalnie jest to lekkie, bardzo przyjemne, momentami magiczne, czasem wzruszające i chwytające za serce, ale jednak czytadełko. I nie jest to kpina z mojej strony, bo też nie jest to ambitna literatura. Czuje się formę teatralną przerobioną na opowiadania. Czuje się japoński minimalizm, inną mentalność, brak wybujałych emocji. Ale krążące po sieci porównywania do prozy Murakamiego uważam za mocno przesadzone.
Jak dla mnie - za dużo powtórzeń, za dużo wciąż powtarzanych imion i opisów jak kto wyglądał, jak był odziany. Z drugiej jednak strony są to bardzo ludzkie, ciepłe opowieści, które warto przeczytać, bo lepsze to niż nieczytanie. Serio tak myślę, jednak wątpię, czy sięgnę po kolejne części, a jest ich już cztery czy nawet pięć. Ich akcja rozgrywa się w małej, bardzo starej, sięgającej XIX wieku podziemnej kawiarence w Tokyo, która ma miejsca jedynie dla dziewięciu klientów... A de facto dla ośmiu, ponieważ jedno z nich zajmuje duch kobiety w białej sukience, który raz dziennie odkłada książkę, którą czyta i wychodzi do łazienki. Wówczas na to miejsce, na to piękne zabytkowe krzesło, może usiąść osoba, która chce się przenieść w czasie. Obowiązują jednak zasady (wciąż powtarzane, co mnie drażniło, irytowało i nudziło), a jedną z nich jest wypicie kawy i powrót do teraźniejszości, zanim ta kawa wystygnie.
I wszystko byłoby ok, uwielbiam realizm magiczny i ludzkie, wzruszające historie. Tutaj mi czegoś ulotnego po prostu zabrakło. Ta książka jest jak dłuższy SMS, jak szybki e-mail wysłany do kogoś, kto łaknie topowych historii. Jest tu miłość, Alzheimer, dziecko, siostrzeństwo, ale nie ma - i podkreślam, że jest to moje odczucie - głębi.
Gdybym pisała recenzję tej książki, tego zbiorku opowiadań zwanego hucznie powieścią, to moja recenzja tego tekstu i pytanie retoryczne w jednym, brzmiałoby tak:
Jeśli takie książki są światowymi bestsellerami, to jaki jest poziom intelektualny społeczeństwa?
Nie chce mi się ani pisać recenzji ani, tym bardziej, krytykować tej opowieści. Krytyka jest bez sensu, jest zbędna i powinna odejść do lamusa. Piszę z pozycji zwykłej, prostej czytelniczki wszystkiego, co nadaje się do czytania i jeśli macie czas, jeśli lubicie przeczytać książkę w jeden dzień, a bez wykonywania innych czynności pewnie w dwie godziny, przy dobrej kawie (opis parzenia kawy mokka nawet mnie troszkę zafascynował i to był jedyny fragment, którym się delektowałam jak dobrym americano)- nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście ją przeczytali. Jest ciekawa, pozwala na zatrzymanie się i refleksje.
Mój brat, bardzo mądry facet i bardzo wrażliwy (nie piszę tego z powodu powinowactwa, ale wiem to od dzieciństwa) dał mi ją, bo dwa razy wzruszył się do łez w trakcie czytania (nasza mama bardzo wcześnie zachorowała na alzheimera - i tu celowo piszę małą literą). Ja nie płakałam, nie spisałam też ani jednego cytatu, co mam w zwyczaju i zwykle coś tam zawsze wynajduję. Może ta chora krtań i bezgłos sprawiły, że nie dostrzegłam uroczego głosu tego dzieła, a może dostałam ją "niewtenczas".
Moja ocena książki 5/10.
*
Cytat sfotografowany w trakcie czytania:
Cytaty z książki z portalu Lubimy Czytać:
Niezależnie od tego, z jakimi trudnościami zmierzą się ludzie, zawsze odnajdą w sobie siłę, by je przezwyciężyć. Potrzeba do tego tylko serca.
*
Woda płynie z wysokich miejsc do niskich. Taka jest natura grawitacji. Emocje również wydają się podlegać jej działaniu. Gdy jesteśmy w towarzystwie osoby, z którą mamy wieź i której zawierzyliśmy swoje uczucia, trudno nam kłamać tak, by nie wyszło to na jaw. Prawda po prostu chce wypłynąć na wierzch.
*
Można powiedzieć, że negatywne myśli są pożywką dla choroby.
*
Szanuj siebie, to inni też będą cię szanować.
*
Zazwyczaj, gdy ktoś zachowuje się inaczej niż reszta, zraża do siebie tych, którzy pilnują, by nikt nie płynął pod prąd.
*
Czytaliście tę i następne książki z tej serii? Podobały się Wam? Pozdrawiam i do miłego!
07 kwietnia 2025
METEORY czyli kilka słów o aktorach nieobecnych
Witajcie!
Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami kilkoma refleksjami na temat śmierci i przedstawić Wam sylwetki moich bardzo, ale to bardzo ulubionych aktorów, których nie potrafię odżałować. Post ten - i tutaj się przyznaję bez bicia - piszę pod wpływem... żalu za Valem Kilmerem, który odszedł w dzień urodzin mojego psa.
Val Edward Kilmer (1959 - 2025) – był amerykańskim aktorem, którego karierę śledziłam od wielu lat i od dawna wiedziałam, że zmaga się on z ciężką chorobą po tym, jak w 2014 wykryto u niego raka krtani. Aktor pisał o tym w swoich social mediach, nie ukrywał choroby, nie mógł już mówić, a w ostatnich filmach, w których zagrał, głosu użyczył mu syn i sztuczna inteligencja.
Uważam, że był jednym z najzdolniejszych i najwybitniejszych aktorów swojego pokolenia. Był artystą wszechstronnym, wybitnym, grał także w teatrze, co było również widać na ekranie. To jemu pierwszemu zaproponowano rolę w sławnym "Dirty Dancing", bo świetnie śpiewał i tańczył. Był również poetą, o czym mało kto wie: wydał tomik poezji pt. "My Eden After Burns" i książkę pt. "24 dni w Wonderland".
Niezapomniane kreacje stworzył w wielu filmach, wystartował zresztą świetną rolą w filmie "Ściśle tajne" z 1984 roku, potem był sławny "Top Gun" u boku Toma Cruisa, którego - moim zdaniem - skasował aktorsko. Połowa płci pięknej, ze mną włącznie, pokochała go za rolę w filmie fantasy "Willow" (1988), w 1991 zagrał idola Jima Morrisona w "The Doors" Olivera Stone'a i tym mnie kupił do reszty, bo była to rola ryzykowna - zagrać ikonę i zrobić to świetnie.
Najlepszą - w moim odczuciu - rolą Kilmera był Doc Holliday w gwiazdorskim westernie z 1993 "Tombstone". I muszę tu przyznać, że byłam na tym filmie - oczywiście - dla Joanny Pacuły, która zagrała kochankę Doca, Węgierkę Kate Big Nose i zrobiła to wspaniale, jednak to Val Kilmer był niekwestionowaną gwiazdą tego filmu, to była jego życiowa rola mimo, że wielu świetnych aktorów stworzyło tam ciekawe kreacje, to był jego film, w którym zagrał fantastycznie. Wykreował tam człowieka targanego emocjami, dylematami i... nieuleczalną wówczas chorobą - gruźlicą, majstersztyk!Potem był "Batman Forever", "Gorączka" i inne ciekawe filmy, a później, niestety, przyszła choroba, która tak wiele zmieniła...
Val Kilmer odszedł kilka dni temu, na zapalenie płuc w wieku 65 lat. Szkoda. Naprawdę dawno żadna śmierć nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, nie wywołała tylu uczuć. Podobno ma powstać serial na podstawie oryginalnego scenariusza "Tombstone", myślę, że Doca mógłby zagrać trochę podobny do Vala Austin Butler, który zasłynął rolą Presleya. Spoczywaj w Pokoju Val!
Innym aktorem, którego bardzo, ale to bardzo mi brakuje i którego śmierć mną wstrząsnęła był Heat Ledger.
Heath Andrew Ledger (1979 - 2008) – był australijskim aktorem, fotografem i reżyserem teledysków, który zrezygnował na rzecz aktorstwa ze świetnie zapowiadającej się kariery hokeisty. Po zagraniu ról w kilku australijskich produkcjach telewizyjnych i filmowych w latach 90. przeniósł się do Stanów Zjednoczonych w 1998, aby dalej rozwijać karierę filmową. No i to mu się udało, zagrał kilka ciekawych ról, wyróżniał się nie tylko wyglądem, dzięki któremu mógł zagrać wszystko: od ról kostiumowych po role amantów, ale przede wszystkim talentem i osobowością. Dlatego śledziłam jego karierę wróżąc mu naprawdę świetlaną przyszłość, ponieważ już w "Patriocie" Mela Gibsona wykazał się wielką charyzmą, a cudowną i absolutnie niezapomnianą kreację cowboya zakochanego w koledze, stworzył w kultowym już filmie Anga Lee "Tajemnica Brokeback Mountain" (2005), do dziś wzrusza i rozkłada mnie na obie łopatki scena, w której Ledger wyciąga z szafy koszulę zmarłego przyjaciela i przytula się do niej. Aktor był również bezbłędny jako Joker, za co pośmiertnie otrzymał Oscara.
Ledger nie poradził sobie z pędem życia, ze sławą i przedawkował środki nasenne, opuszczając ten świat w wieku zaledwie 28 lat. Wielka strata dla kina, myślałam, że on i Joaquin Phoenix będą największymi gwiazdami swojego pokolenia... Czasem, gdy oglądam jakiś film i aktor nie pasuje mi do roli, myślę, że Ledger zagrałby to lepiej, albo że dostałby do danego filmu angaż. Niestety...
Mało kto wie, że Ledgera zafascynowała powieść Waltera Tevisa pt. Gambit królowej i miał zamiar wyreżyserować na jej podstawie film fabularny oraz zagrać w nim jedną z głównych ról... Niestety, nie zdążył.
Kolejnym nieobecnym, za którego rolami bardzo tęsknię jest brzydki jak noc, niski, gruby i rudy, charakterystyczny, świetny aktor Philip Seymour Hoffman.
Philip Seymour Hoffman (1967-2014) – był amerykańskim aktorem i reżyserem filmowym i teatralnym. W 1989 ukończył studia aktorskie w Tisch School of the Arts na Uniwersytecie Nowojorskim i doświadczenia teatralne bardzo wzbogacały jego karierę oraz styl gry. Był laureatem Oscara w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy, Złotego Globu i nagrody BAFTA za rolę pisarza Trumana Capote’a w filmie biograficznym "Capote" (2005) w reżyserii Bennetta Millera.
Zwróciłam na niego uwagę już w "Zapachu kobiety" (1992), bo bardzo lubię zdolnych brzydali i już wtedy byłam pewna, że ten gość ma szansę na stworzenie kreacji wyjątkowych, osobliwych a nawet wybitnych. Nie myliłam się. Zawsze, kiedy pojawiał się w filmie - robił wrażenie nawet w epizodach. Najwybitniejszą - moim zdaniem - kreację stworzył w filmie "Mistrz" z 2012 u boku Amy Adams i Joaquina Phoenixa. Zagrał tam charyzmatycznego religijnego przywódcę, manipulującego otoczeniem i coraz szerszą rzeszą wyznawców. Dostał za tę rolę wiele nagród i nominację do Oscara.
Niestety, aktor był uzależniony od narkotyków i alkoholu i to było przyczyną jego przedwczesnej śmierci w wieku 46 lat. Był mistrzem aktorstwa, zwłaszcza drugiego planu, świetnie grał dziwaków, psycholi, ekscentryków, ale też zwykłych ludzi. Po jego odejściu słusznie napisano w New York Times, że "prawdopodobnie był najbardziej ambitnym i powszechnie podziwianym amerykańskim aktorem swojego pokolenia”. Szkoda, że już nie pojawi się na ekranie.
Brakuje mi również bardzo rówieśnika Philipa Seymoura Hoffmana z naszego rodzimego podwórka.
Piotr Wawrzyńczak (1967 - 2001) – był polskim aktorem filmowym i teatralnym. Debiutował jako nastolatek w głównej roli w filmie "Kronika wypadków miłosnych" (1986) w reżyserii Andrzeja Wajdy. Ukończył studia na Wydziale Aktorskim Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie w 1992.
Uwielbiałam już w liceum prozę Tadeusza Konwickiego, dlatego bardzo czekałam na zapowiadaną adaptację jego powieści, wyreżyserowaną przez Andrzeja Wajdę i rola Wawrzyńczaka w tym filmie mnie zachwyciła jako nastolatkę, a on po prostu bardzo mi się podobał, totalnie mój typ faceta, zresztą był bardzo podobny do mojego ówczesnego, pierwszego chłopaka. Oczy miał cudne, można w takich utonąć. Czekałam więc na kolejne role aktora, zwłaszcza, że szkołę aktorską ukończył z wyróżnieniem w 1992 roku.
Pojawił się w epizodach w bardzo dobrym filmie z Anną Dymną "Tylko strach" (1993) i w kultowym "Kilerze" (1997). Zagrał również w austriackim dramacie „Jedermanns Fest”, w którym wystąpili także Klaus Maria Brandauer (mój zdecydowanie ukochany austriacki aktor) i Juliette Gréco. I niestety - nie dane mu było rozwinąć skrzydeł i pokazać na ekranie pełni swojego talentu, a jestem pewna, że talent miał, ponieważ zginął tragicznie w wypadku samochodowym w wieku zaledwie 34 lat. Wielka strata dla polskiego kina i teatru.
Wiem, że prędzej czy później śmierć się o nas upomni, jednak każdego życia żal, bo nawet jeśli istnieje reinkarnacja, to drugie życie takie jak to, które mamy tu i teraz, już się nigdy nie powtórzy, niestety.
Macie takich aktorów lub innych twórców, którzy Waszym zdaniem odeszli zdecydowanie za wcześnie?
05 kwietnia 2025
"Sądzę, że piękno i kobiecość się nie starzeją i nie można ich sztucznie wytworzyć". ***
inna kobieta
tamta kobieta odeszła ode mnie trzaskając drzwiami.
nie chciała już patrzeć w żadne lustra. wolała nie widzieć,
nie dostrzegać zmian. chciała się skupić na własnym
wnętrzu. rozumiem ją i jej wybór. wolna wola lubi niekiedy
zahaczać o egoizm. nic co ludzkie i boskie nie jest aż tak
odległe, aby nie stało się naszym własnym udziałem.
tamta kobieta była wesoła, pełna pasji i enigmatycznego
piękna. ludzie mówili, że ma kolorową, pozytywną aurę.
tęsknię za nią, gdy z trwogą patrzę na swoje starzejące się
zdjęcia. wówczas bardzo chciałabym wierzyć w odkrycia
dokonywane po drugiej stronie zwierciadeł i urojone światy
równoległe. w nich nadal byłabym młodszym hologramem
siebie.
JoAnna Idzikowska - Kęsik, 16 VIII 15
Moi Drodzy, przedstawiam Wam dzisiaj mój wiersz sprzed prawie dziesięciu już lat. Wstawiam te stare teksty i męczę Was nimi, bo wciąż utwierdzam samą siebie, czy wydać tomik swojej poezji.
Napiszcie mi proszę, co o tym sądzicie, czy to ma sens? Nie mam przerostu ego, nie jestem narcystyczną poetką tylko wysoko wrażliwą autorką wierszy i wciąż się waham, chociaż mam kilka propozycji wydawniczych, tylko problem polega na tym, że sama chcę poprosić wydawcę, którego uważam za dobrego (mam na oku dwa takie wydawnictwa), ale boję się odrzucenia, odmowy, korekty, poprawek…
Zawaliłam też znowu wizyty na zaprzyjaźnionych blogach z powodu nawału pracy, ale postaram się nadrobić w weekend zaległości. Wybaczcie, ale real mnie czasem tak pochłania, że brakuje mi czasu na Internet, który bardzo lubię i cenię sobie znajomości tutaj zawarte.
Życzę Wam ciepła w sercach i kwietniowej radości, pozdrawiam serdecznie!
Cytat w tytule postu David Willis.
Na zdjęciach ja przerobiona w jakiejś aplikacji. Dziwna jest ta aplikacja, bo uparcie "robi mi" oczy w makeupie, którego sama nigdy nie wykonuję, nie lubię takich czarnych, grubych kresek. Ale cyganka, wiedźma i hipiska są ok.