30 czerwca 2017

UWAGA POEZJA czyli kilka s艂贸w o Joannie Dra偶bie - poetce, kt贸ra nie zd膮偶y艂a rozwin膮膰 skrzyde艂



Joanna Dra偶ba urodzi艂a si臋 24 czerwca 1971 roku, umar艂a w swoje dwudzieste czwarte urodziny w roku 1995. By艂a studentk膮 polonistyki na UAM w Poznaniu (po pierwszym, 艣wietnie zaliczonym roku studi贸w, zachorowa艂a), mia艂a artystyczn膮 dusz臋 i przez ostatnie cztery lata 偶ycia zmaga艂a si臋 z ci臋偶k膮 chorob膮 nowotworow膮 (rak kr臋gos艂upa). Opiekowa艂 si臋 ni膮 w贸wczas dr habilitowany, potem profesor Jacek 艁uczak (1934-2019), kt贸ry r贸wnie偶 doprowadzi艂 do wydania wierszy, my艣li i pami臋tnika Joanny  „Za parawanem powiek”.

Jej pe艂ne ciep艂a, emocji i refleksji nad 偶yciem, cierpieniem i 艣mierci膮 teksty zdoby艂y spor膮 ilo艣膰 czytelnik贸w, zosta艂y r贸wnie偶 przet艂umaczone na j臋zyk angielski i w臋gierski, a tomik doczeka艂 si臋 kilku wznowie艅.

Imieniem Joanny Dra偶by nazwane zosta艂o hospicjum Palium w Poznaniu oraz og贸lnopolski konkurs literacki Polskiego Towarzystwa Opieki Paliatywnej.

Poni偶ej prezentuj臋 kilka cytat贸w i wierszy autorstwa tej pi臋knej, m艂odej dziewczyny, kt贸rej nie dane by艂o rozwin膮膰 skrzyde艂, kt贸ra by艂a dzielna i nie ba艂a si臋 艣mierci, poniewa偶 uwa偶a艂a, 偶e jest ona przej艣ciem w kosmiczn膮 wieczno艣膰.


 *


CYTATY:

Moje wiersze. Moje kochane ucieczki w samotno艣膰, smutek i rozpacz.

 *
G艂upie s膮 wszelkie pocz膮tki, a jeszcze g艂upsze ich zako艅czenia. Wisi nade mn膮 motyl, taki dmuchany balon, i kpi sobie ze mnie kolorami. Nie zaprzeczam, ma racj臋. Znalaz艂am si臋 w takim punkcie, gdzie wszystko straci艂o sens i ca艂a uk艂adanka 偶ycia zaczyna si臋 rozsypywa膰.

 *
Czekam na 艣mier膰. Jest to dziwne uczucie.

*

Gubi臋 si臋 w samej sobie...

*

I znowu jestem o jeden dzie艅 bli偶ej 艣mierci.



*

WIERSZE:

***

kto艣 skrobie 
ociera si臋
tarza w pod艂odze
pewnie si臋 kocha

7 IV 1990


*
***

ksi臋偶niczka na ziarnku
swych marze艅
ubrana w refren mijaj膮cego
lata
pokocha艂a swe
cielesne pami膮tki
po bolesnych nocach


ziarno ros艂o p臋cznia艂o
wzbija艂o si臋 w monumentalne
wielko艣ci
i... rozla艂o si臋
na kraw臋dzie kr贸lewskiego 艂o偶a
wybrzuszone spokracznia艂e
przecieka艂o
przez setki prze艣cierade艂
dotkn臋艂o ziemi
"idea艂 si臋gn膮艂 bruku"


ksi臋偶niczka na ziarnku
swych marze艅
nie czyta ju偶 bajek



  27 V 1990

 *


艁za



Kap... i spad艂a. Roztrzaska艂a si臋 o realia.
A toczy艂a si臋 tak spokojnie po twarzy.
Po twarzy bez wyrazu, prze藕roczystej.
Lecz cicho! Bo dusza tej mg艂y jeszcze marzy.

Kap... i spad艂a. Rozbi艂a si臋 o rzeczywisto艣膰.
By艂a zbyt s艂aba, nieziemsko delikatna.
Przerazi艂a j膮 wymarzonych perspektyw mglisto艣膰.
Ona jest przecie偶 dziecinnie jedwabna i ksi臋偶ycowa.

Kap... i spad艂a. Zderzy艂a si臋 z prawd膮.
艁za, kt贸ra szuka szcz臋艣cia i oparcia
A spotyka si臋 z bezlitosn膮 pogard膮
I brakiem tolerancji, wsp贸艂czucia. Boi si臋 starcia.

Kap... O nie! Ju偶 nic nie spada.
Sko艅czy艂y si臋 艂zy. Brak im si艂 na rzeczywisto艣膰.
Zrozumia艂y, 偶e nic nie pomog膮,
S膮 cicho. Chc膮 zachowa膰 swoj膮 swoisto艣膰.

Nie ma ju偶 nic, co by mog艂o sp艂ywa膰 po twarzy.
Nie ma ju偶 艂ez, kt贸re za艂amywa艂y promienie 艣wiata.
Nie ma ju偶 si艂 na p艂acz. Ka偶dy sw膮 warto艣膰 wa偶y
i zdejmuje odwa偶niki. A mo偶e waga jest zepsuta?


20 II 1987

 *


藕r贸d艂o: Joanna Dra偶ba, Za parawanem powiek, Pozna艅 1995

24 czerwca 2017

"Kiedy kochasz, przestajesz 偶y膰 dla siebie, 偶yjesz dla innej osoby".***



noli me tangere*

postawi艂e艣 im zbyt wysok膮 poprzeczk臋
pr贸bowa艂am j膮 nieco obni偶y膰 gdy偶 po tym jak odesz艂am
od ciebie nie chcia艂am by膰 sama samotna niczyja
pragn臋艂am dotyka膰 do艣wiadcza膰 odczuwa膰

偶aden nie umia艂 gra膰 w szachy nie zabiera艂 mnie w podr贸偶
palcem po mapie nie recytowa艂 Pie艣ni nad Pie艣niami
a je艣li robi艂 ze mnie Mari臋 Magdalen臋 to tylko
w scenach intymnych z 偶ycia prowincji

nie potrafi艂am porzuci膰 d贸br materialnych
zosta膰 natchnion膮 eremitk膮 wniebowst臋powa膰
pe艂za膰 po pustyniach uczu膰 w towarzystwie
inwalid贸w z niedorozwojem emocjonalnym

szuka艂am m臋偶czyzny oczytanego wyrozumia艂ego
kochaj膮cego bezgranicznie i masuj膮cego obola艂e stopy
nawet w obliczu nieuleczalnej historii bez happy endu
w kt贸rej martwa za 偶ycia matka wci膮偶 mog艂a liczy膰
na koj膮cy dotyk twoich zatroskanych oczu

tato


JoAnna Idzikowska - K臋sik, 24 VI 17

 * nie dotykaj mnie (nie zatrzymuj mnie) - s艂owa, kt贸re pono膰 po zmartwychwstaniu wypowiedzia艂 Jezus do Marii Magdaleny
(J 20,17) (?)

 ***cytat w tytule notki, Philip K. Dick
*wszystkie obrazy pt. Noli me tangere, autorzy w kolejno艣ci: Antonio Allegri da Correggio, Alexander Ivanov, Michelangelo Cerruti, Tycjan, Andrea del Sarto, Alonzo Cano, Rubens

23 czerwca 2017

"Jeden ojciec znaczy wi臋cej ni偶 stu nauczycieli".***




powt贸rka z rozrywki

- tacie w rocznic臋 przej艣cia


niby rozumiem b贸l nie wyparuje
nie zniknie z czasem nie ulotni si臋 cicho jak licho
nie odpu艣ci zbyt szybko

wiem

ju偶 kilka pa藕dziernik贸w drzazg臋
w pami臋ci ostrzy coraz 艣mielej
i wi贸ry sypie w studnie ukojenia

wiesz jak to gryzie

gdy wysysam z m贸zgu koszmar
chwil rozdartych nieludzkim cierpieniem
odtwarzam zapach widz臋 twoje oczy
gdzie艣 poza zasi臋g 艣wiadomo艣ci wbite
i czuj臋 dotyk wychudzonej d艂oni
i szept bezg艂o艣ny

kocham ci臋 c贸reczko

cud niepami臋ci pobo偶ne 偶yczenie
a czas chichocze drwi z nas rozbawiony
pa藕dziernik t艂umi we mnie ch臋膰 p艂akania

li艣膰 spada cisz膮
zadra w krtani ro艣nie k膮sa z lubo艣ci膮
i jak raczek szczypie twoj膮 coroczn膮
niezaoczn膮

艣mier膰


JoAnna Idzikowska - K臋sik, 29 X 14



***cytat w tytule notki, George Herbert
*grafika z netu

WIERSZE W 艢L膭SKIEJ STREFIE GENDER

10 czerwca 2017

UWAGA POEZJA czyli wiersze Kati Fado



Wiem, dawno mnie tutaj nie by艂o i pewnie nadal bym milcza艂a, ale sta艂o si臋 co艣, co kaza艂o mi napisa膰 nowy post.
Jest na Facebooku pi臋kna strona poetycka, redagowana przez dwie wspania艂e poetki, kt贸rych nazwisk na razie nie wymieni臋, poniewa偶 nie wiem, czy sobie tego 偶ycz膮.
Strona nazywa si臋 Babiniec Literacki i przybli偶a Czytelnikom sylwetki pisz膮cych kobiet, g艂贸wnie poetek (zapraszam do polubienia).
Mo偶na si臋 z niej dowiedzie膰 wielu interesuj膮cych rzeczy, pozna膰 ciekawe autorki, o kt贸rych istnieniu nie mia艂o si臋 wcze艣niej poj臋cia.

Dzisiaj chcia艂abym zaprezentowa膰 teksty Kati Fado - Katarzyny Kowalewskiej, laureatki wielu presti偶owych konkurs贸w poetyckich. Wiersze, kt贸re mnie bardzo poruszy艂y. 
Nie b臋d臋 si臋 rozpisywa膰, po prostu przeczytajcie.
A wi臋cej o tej pi臋knej i dzielnej Kobiecie dowiedzie si臋 klikaj膮c TUTAJ.

Wzruszaj膮cej lektury.
Z pozdrowieniem, j.





po tamtej stronie nie wschodzi s艂o艅ce



salowa ma 艂adnie upi臋te w艂osy, po艣piech na twarzy.
czy to si臋 nigdy nie sko艅czy?  puszcza pod nosem. jest maj,
w艂a艣nie zacz膮艂 si臋 sezon na nie艣wiadomych dawc贸w 偶ycia -
organ贸w z recyclingu. m贸wili, przejecha艂 poci膮g - mi臋dzy 偶ebrami,
trze o druty w ko艣ciach, w mojej ko艅czynie tor znalaz艂 odnog臋,
艣lepy zau艂ek?  trudno o wi臋ksz膮 precyzj臋 - ci臋cia,
gdy gasn膮 艣wiat艂a, wci膮偶 lec膮 iskry, ale ciemno艣膰 zwyci臋偶a.
艂apie nas w gar艣膰 jak wr贸ble, siadaj膮ce na liniach wysokiego napi臋cia.
na 艣niadanie zaledwie jedno jajko, nie wykluj臋 zbawienia, b臋dzie ros艂o
w ustach, bo b贸l przek艂uwa si臋 w okr膮g艂e d藕wi臋ki, przykrywa
poplamionym prze艣cierad艂em. przewijana jak niemowl臋 - modl臋 si臋,
o nast臋pn膮 kropl臋 – b艂ogos艂awiony, dobry brat Kain - killer of pain,
cho膰 limitowany, jak nikotyna w windzie, mi臋dzy noszami, kliszami
a zmian膮 wyci膮gu, bynajmniej nie narciarskiego, po偶egna艂am tamtych,
wci膮偶 艣l膮 esemesy, kolejne stacje wracaj膮 z brz臋kiem narz臋dzi,
wtedy budz臋 si臋 jak zombi, 艣ciskaj膮c w d艂oniach kraty udaj臋,
偶e to dalej sen – kr膮g ostrych oczu wok贸艂 mojego 艂贸偶ka,
wieczno艣膰 wy偶ej wyj膮 otwarte okna





***



偶e noc - kt贸rej ubywa - z s膮czk贸w. tak

si臋 rozprzestrzenia w cz膮stkach - gnij膮cych owoc贸w, macicznych

resztkach – ma si臋 do mnie jak owad do nieba. w opadaniu

z si艂, w letargu – broni臋 si臋 od jej uk膮sze艅, muzyki 偶a艂obnej.

szybciej od cienia znikam w korytarzach. w pochodach

inne kobiety bez twarzy rozdmuchuj膮 proch. bawi臋 si臋 t膮 za膰m膮:

w ciuciubabce cuc臋 – po tamtej stronie oczy. pe艂ne

tej strony, nie wyrwanej - nocy – jej ostry kaszel,

to migotanie w p艂ucach, tupot w przedsionkach:

wszystko jest echem minionych. przebytych pr贸b

ratowania siebie na pustej scenie. nagra艅 ci膮g艂o艣ci,

bez wsparcia z okienka re偶yserki, z dy偶urki,

odbija si臋 na prze艣wietlonych kliszach, dr臋czy

spadaj膮cy li艣膰.



w bia艂ych r臋kawiczkach



zn贸w od pocz膮tku, jak lunatyk
wynosz臋 rozdarte wn臋trza.
zbyt du偶o zerwanych linii,
by ud藕wign膮膰 podr臋czny baga偶,
z naparem zi贸艂 i kondolencjami,
jak odbicie w b艂ocie - 偶yciorys.

miejsce po stracie chowam w szafie
z naftalin膮. Nie wiem, gdzie j膮 postawi臋,
mo偶e ko艂o tej figurki Matki Bolej膮cej,
osiwia艂ej przed powrotem.

sp贸jrz: mamo, jak 艂adnie uk艂adam zabawki,
buty i szklane kule w porz膮dku M-kwadrat.
tu w k膮ciku ust b臋dzie u艣miech dla much,
dla psychoterapeutki - dno oczu
i soda. ko艅cz臋 prace wewn臋trzne,
budz膮c si臋 w stanie deweloperskim,
bez bia艂ego osadu.

teraz 艂ykam inne proszki,
w coraz wi臋kszych ilo艣ciach.
ze spacj膮 w pami臋ci,
t艂umacz臋 nieobecno艣膰 zmar艂ych.
ich 艣lepy pies ci膮gle za mn膮 biega
i pada pod oknem jak cie艅
co jest wcieleniem kobiety.

a ty patrzysz na mnie c贸rko i dziwisz si臋:
dlaczego jestem taka pracowita?
po co przestawiam wiosny na zimy?
dla dezynfekcji kochana, bo l贸d 艣cina
ca艂e plugastwo krwi.

a w mojej g艂owie, mojej g艂owie?!
jest za t艂oczno,
brakuje miejsca na otw贸r,
kt贸rym mog艂abym wsypa膰 trucizn臋.

kto mi odst膮pi po艂ow臋 zatrutego jab艂ka?
kilka miejsc贸wek w sanatorium,
z mi臋kk膮 odpraw膮 i gumowymi klamkami?
tam czeka na mnie prezent,
opakowany w b艂臋kitne 艣wiat艂o:
trud czuwania ze spadaniem w tle.

budz臋 si臋, to dzieje si臋 naprawd臋.
zwi膮zana pustymi r臋kami tworz臋.
oto ulica o wielu twarzach i imionach:   
wij臋 si臋, pe艂zn臋, sapi臋, spiesz臋 si臋, dopadam,
odgryzam, odp艂acam, rosn臋, owocuj臋, gnij臋.
tu teraz, wreszcie mog臋 zasn膮膰
w 艂贸偶ku, kt贸re przenios艂am jak sen w 艣nie

pod szklan膮 pod艂og膮
szczurzy p臋d.



 egzystencjalny erotyk

ksi臋偶ycowy py艂 i stygn膮ca magma niczym kokaina w rozchylonych wargach. smak cia艂a
jest przeno艣ni膮 – w orszaku majak贸w – g贸ra, d贸艂 - rwana w p贸艂tonach p贸艂prawda, szaleje
sztorm, na koncercie wariat贸w - wiolonczela i smyczek, j臋zyczek uwagi. tyle mi ciebie –

ile przeminie. a 艣rodku wrze esencja w dekompozycji - unosimy si臋 jak napar z g艂odu.
g艂o艣no i duszno rozprzestrzeniamy si臋 wilgotni, p贸艂偶ywi, ci膮gniemy szcz膮tki ku morzu
w ciemno艣ci naszych cia艂. ikra, nag艂y flesz opalizuje g艂臋boko艣ci. na fali wy艂adowa艅

przyci膮gamy si臋: elektrostatycznie, psychomotorycznie, wpl膮tani. mno偶ymy niewiadome. nie艣wiadomie spi臋ci p臋kamy - tektoniczne p艂yty, laminaty na powierzchni straconego czasu, p艂owiej膮 krajobrazy pod oknami - z 艂oskotem prze艣cierade艂 ekstatycznie wije si臋 sen niespe艂niony.

w uk艂adzie odbi膰, otar膰, rozb艂ysk贸w - w bia艂膮 noc – czarny brzeg zrzuca sk贸r臋. i o tym
w muszlach, w uszach: szum - to ju偶.



kolejna zmiana



w miejscu przeznaczonym. odg艂os odchodz膮cego i na艂贸g 偶ycia.

uk艂adaj膮 si臋 warstwami. wsiadam do wagonika z pierwsze艅stwem

drgaj膮cej linii. przyczepno艣膰 do pod艂o偶a mno偶y si臋 w warto艣ciach

wzgl臋dnych. ja艣niej臋

w nawrotach. bez rozg艂osu. rosn膮 wska藕niki i opad. wype艂niona

znikam w tunelach, kt贸re mog膮 sta膰 si臋 przedsionkami 艣wi膮ty艅.

wznowienie akcji – to nie wiara, to pami臋膰. szybkie wyj艣cie z ram.

podziemnym szybem powracam, zakorzeniona g艂臋biej.

musisz to ze mnie wyrwa膰. czas jak ptak z papieru dogasa,

ledwie widoczny w t艂uczonym szkle. w elektrodach

bezwzgl臋dne wstrz膮sy rozsiewaj膮 l臋k - w skr贸cie

przez zastrzyk - tkanki p艂acz膮. zasypiam w deszczu zastyg艂ych,

sp贸藕nionych - wy艂aniaj膮c si臋 z trakcji i ciemniej膮c w miejscu

opuszczonym.

   






zapach gorzkich migda艂贸w


palony zapach gorzkich migda艂贸w przywo艂uje toksyczn膮 blisko艣膰. ju偶 w progu
ton膮cego w ciemno艣ciach domu - przeczuwamy nieuniknione – m臋czarnie w sieci,
w oparach cyjanku, w fa艂szywym blasku z艂ota – duszne, zagracone pomieszczenie,
sprofanowane sanktuarium s艂u偶膮ce za sypialni臋, z kt贸rego co noc wyzwala nas 艣wit,
ta odrobina 艣wiat艂a, wpadaj膮ca przez otwarte okno, by od razu rozpozna膰 艣mier膰.

ka偶da najmniejsza szpara zosta艂a w nas - pozatykana szmatami, zabita gwo藕dziami,
a niebo zas艂oni臋te zgni艂膮 tektur膮. obt艂uczony, cynowy ksi臋偶yc przewraca si臋 na stole,
przy kt贸rym konsumujemy tajemnic臋 ub贸stwa - pora偶k臋 czynu i s艂owa, szeleszcz膮c
jak stare gazety, stos negatyw贸w na szklanych p艂ytkach - dziwnie zabezpieczonych
przed czasem czyj膮艣 troskliw膮 r臋k膮, aby nie mo偶na by艂o rozpozna膰 wygas艂ego 偶aru.

z uroczyst膮 powag膮, z ceremonialn膮 opiesza艂o艣ci膮, jak 艂ody偶k臋 kwiatu ods艂aniamy
truch艂o - bo to uczucie ma sine cia艂o i 艣lepo otwarte oczy, sztywny kark, stare blizny
- niczym sieroty – w ja艂owej walce o godno艣膰 – najgorsze min臋艂o, bardzo starannie
zatrzymane, odzwierciedlaj膮c obraz zrujnowanego wn臋trza, wyrwanych framug.

teraz gorzej s艂yszymy, chodzimy podpieraj膮c si臋 lask膮, ukrywaj膮c chwiejno艣膰 krok贸w
w smutku tej samej barwy, dziel膮c los flakonik贸w, zu偶ytych narz臋dzi gwa艂tu - w czelu艣ciach,
p臋kaj膮cej w szwach, torby lekarskiej, kt贸r膮 upu艣ci艂o przed nami 偶ycie - szybkie i jasne.




g艂odne 艂ab臋dzie



艣lepe - wyrastaj膮 z jeziora ze 艣witem, na kt贸ry czeka
nikt. o pi臋knym imieniu jak Gilard albo Aleksander,
albo to przej艣cie przez sen - ko艅cz膮cy si臋 wielk膮, czarn膮 plam膮,
pulsuj膮c膮 we wn臋trzu lilii.
艣mier膰 to tylko wi臋dn膮ce li艣cie.
i one znaj膮 ten rytua艂 - poranny 艣piew.
tworzymy lepszy 艣wiat – powtarzaj膮 z refrenem,
wierz膮c w halucynacje.
niedokr臋cony kurek, na przyk艂ad, w 艣lepej kuchni,
przypomina kroki, one kojarz膮 bieg – niewidomego do morza.

ale naprawd臋 umieraj膮 w ograniczonej przestrzeni,
pod sto艂em, gdzie brakuje korzeni i 藕r贸de艂,
ulegaj膮 rozk艂adom
roli, do kt贸rej zosta艂y pocz臋te
przez pikuj膮cy deszcz.

zapominaj膮 o uk膮szeniach
z mi艂o艣ci. cho膰 b艂ogo-s艂awi膮
r贸j fanaberii, karoten, esy-floresy much
na jasnych barwach 艣mierci,
wszystkie te nowoczesne postanowienia
jak wolne rodniki, eliksiry m艂odo艣ci,
czy lakier - nagle zabrudzony w zgliszczach,
nadrealnie wyd艂u偶aj膮cy ich szyje.

to moje r臋ce, moje - jak krzywa nijakiego Hilberta,
jednocz膮ce wszystkie punkty 艣wiat艂a.
tak偶e przed mrozem
podejrzane - uciekaj膮 w bezpieczne,
jedwabne miejsce, gdzie majacz膮
w pewnym gatunku ta艅ca lub mg艂y.

pytaj膮 o ciebie -  na kraw臋dzi ka偶dej strony
z pami臋tnika nawiedzonej suszy - w p艂aczu koci膮t,
i z r贸偶a艅cem 艂asz膮cych si臋 dziewic,
modl膮 si臋 wlepione w wosk samotnej 艣wiecy,
gdy na kolacj臋 podaj膮 - starodrzew.


p艂on膮ca studnia


wymiatam popi贸艂 z ust,
nadgryzione ogniem brzegi
s膮 wej艣ciem do studni,
gdzie pogrzebano kobiet臋.


II
by艂a w ci膮偶y.
wierzy艂a. malowa艂a ptaki na oknach.
chcia艂a uczy膰 je b艂臋kitu - z moc膮 dobrych s艂贸w.
kto艣 powiedzia艂: szalona. poka偶 jak otwiera si臋 niebo.
tu, w tobie. trzymaj n贸偶.
kamienie przywi膮偶emy p贸藕niej.
my艣la艂a, 偶e 艣ni艂a, a to by艂a potworna prawda.
艣mier膰. korzenie i mokre zag艂臋bienia.
艣lepym alfabetem zapisywa艂a kolejne dni w ksi臋dze wyrzecze艅.
pewnej nocy studnia wype艂ni艂a si臋 krzykiem.


III
dzi艣 nie ma ju偶 tych ch艂opc贸w, tylko jesienne drzewa
szeleszcz膮c z艂owieszczo, rzucaj膮 w ni膮 p艂omienie.