Wiem, dawno mnie tutaj nie by艂o i pewnie nadal bym milcza艂a, ale sta艂o si臋 co艣, co kaza艂o mi napisa膰 nowy post.
Jest na Facebooku pi臋kna strona poetycka, redagowana przez dwie wspania艂e poetki, kt贸rych nazwisk na razie nie wymieni臋, poniewa偶 nie wiem, czy sobie tego 偶ycz膮.
Strona nazywa si臋 Babiniec Literacki i przybli偶a Czytelnikom sylwetki pisz膮cych kobiet, g艂贸wnie poetek (zapraszam do polubienia).
Mo偶na si臋 z niej dowiedzie膰 wielu interesuj膮cych rzeczy, pozna膰 ciekawe autorki, o kt贸rych istnieniu nie mia艂o si臋 wcze艣niej poj臋cia.
Dzisiaj chcia艂abym zaprezentowa膰 teksty Kati Fado - Katarzyny Kowalewskiej, laureatki wielu presti偶owych konkurs贸w poetyckich. Wiersze, kt贸re mnie bardzo poruszy艂y.
Nie b臋d臋 si臋 rozpisywa膰, po prostu przeczytajcie.
A wi臋cej o tej pi臋knej i dzielnej Kobiecie dowiedzie si臋 klikaj膮c TUTAJ.
Wzruszaj膮cej lektury.
Z pozdrowieniem, j.
po tamtej stronie nie wschodzi s艂o艅ce
salowa ma 艂adnie upi臋te w艂osy, po艣piech na twarzy.
czy to si臋 nigdy nie sko艅czy? puszcza pod nosem. jest maj,
w艂a艣nie zacz膮艂 si臋 sezon na nie艣wiadomych dawc贸w 偶ycia -
organ贸w z recyclingu. m贸wili, przejecha艂 poci膮g - mi臋dzy 偶ebrami,
trze o druty w ko艣ciach, w mojej ko艅czynie tor znalaz艂 odnog臋,
艣lepy zau艂ek? trudno o wi臋ksz膮 precyzj臋 - ci臋cia,
gdy gasn膮 艣wiat艂a, wci膮偶 lec膮 iskry, ale ciemno艣膰 zwyci臋偶a.
艂apie nas w gar艣膰 jak wr贸ble, siadaj膮ce na liniach wysokiego napi臋cia.
na 艣niadanie zaledwie jedno jajko, nie wykluj臋 zbawienia, b臋dzie ros艂o
w ustach, bo b贸l przek艂uwa si臋 w okr膮g艂e d藕wi臋ki, przykrywa
poplamionym prze艣cierad艂em. przewijana jak niemowl臋 - modl臋 si臋,
o nast臋pn膮 kropl臋 – b艂ogos艂awiony, dobry brat Kain - killer of pain,
cho膰 limitowany, jak nikotyna w windzie, mi臋dzy noszami, kliszami
a zmian膮 wyci膮gu, bynajmniej nie narciarskiego, po偶egna艂am tamtych,
wci膮偶 艣l膮 esemesy, kolejne stacje wracaj膮 z brz臋kiem narz臋dzi,
wtedy budz臋 si臋 jak zombi, 艣ciskaj膮c w d艂oniach kraty udaj臋,
偶e to dalej sen – kr膮g ostrych oczu wok贸艂 mojego 艂贸偶ka,
wieczno艣膰 wy偶ej wyj膮 otwarte okna
czy to si臋 nigdy nie sko艅czy? puszcza pod nosem. jest maj,
w艂a艣nie zacz膮艂 si臋 sezon na nie艣wiadomych dawc贸w 偶ycia -
organ贸w z recyclingu. m贸wili, przejecha艂 poci膮g - mi臋dzy 偶ebrami,
trze o druty w ko艣ciach, w mojej ko艅czynie tor znalaz艂 odnog臋,
艣lepy zau艂ek? trudno o wi臋ksz膮 precyzj臋 - ci臋cia,
gdy gasn膮 艣wiat艂a, wci膮偶 lec膮 iskry, ale ciemno艣膰 zwyci臋偶a.
艂apie nas w gar艣膰 jak wr贸ble, siadaj膮ce na liniach wysokiego napi臋cia.
na 艣niadanie zaledwie jedno jajko, nie wykluj臋 zbawienia, b臋dzie ros艂o
w ustach, bo b贸l przek艂uwa si臋 w okr膮g艂e d藕wi臋ki, przykrywa
poplamionym prze艣cierad艂em. przewijana jak niemowl臋 - modl臋 si臋,
o nast臋pn膮 kropl臋 – b艂ogos艂awiony, dobry brat Kain - killer of pain,
cho膰 limitowany, jak nikotyna w windzie, mi臋dzy noszami, kliszami
a zmian膮 wyci膮gu, bynajmniej nie narciarskiego, po偶egna艂am tamtych,
wci膮偶 艣l膮 esemesy, kolejne stacje wracaj膮 z brz臋kiem narz臋dzi,
wtedy budz臋 si臋 jak zombi, 艣ciskaj膮c w d艂oniach kraty udaj臋,
偶e to dalej sen – kr膮g ostrych oczu wok贸艂 mojego 艂贸偶ka,
wieczno艣膰 wy偶ej wyj膮 otwarte okna
***
偶e noc - kt贸rej ubywa - z s膮czk贸w. tak
si臋 rozprzestrzenia w cz膮stkach - gnij膮cych owoc贸w, macicznych
resztkach – ma si臋 do mnie jak owad do nieba. w opadaniu
z si艂, w letargu – broni臋 si臋 od jej uk膮sze艅, muzyki 偶a艂obnej.
szybciej od cienia znikam w korytarzach. w pochodach
inne kobiety bez twarzy rozdmuchuj膮 proch. bawi臋 si臋 t膮 za膰m膮:
w ciuciubabce cuc臋 – po tamtej stronie oczy. pe艂ne
tej strony, nie wyrwanej - nocy – jej ostry kaszel,
to migotanie w p艂ucach, tupot w przedsionkach:
wszystko jest echem minionych. przebytych pr贸b
ratowania siebie na pustej scenie. nagra艅 ci膮g艂o艣ci,
bez wsparcia z okienka re偶yserki, z dy偶urki,
odbija si臋 na prze艣wietlonych kliszach, dr臋czy
spadaj膮cy li艣膰.
w bia艂ych r臋kawiczkach
zn贸w od pocz膮tku, jak lunatyk
wynosz臋 rozdarte wn臋trza.
zbyt du偶o zerwanych linii,
by ud藕wign膮膰 podr臋czny baga偶,
z naparem zi贸艂 i kondolencjami,
jak odbicie w b艂ocie - 偶yciorys.
miejsce po stracie chowam w szafie
z naftalin膮. Nie wiem, gdzie j膮 postawi臋,
mo偶e ko艂o tej figurki Matki Bolej膮cej,
osiwia艂ej przed powrotem.
sp贸jrz: mamo, jak 艂adnie uk艂adam zabawki,
buty i szklane kule w porz膮dku M-kwadrat.
tu w k膮ciku ust b臋dzie u艣miech dla much,
dla psychoterapeutki - dno oczu
i soda. ko艅cz臋 prace wewn臋trzne,
budz膮c si臋 w stanie deweloperskim,
bez bia艂ego osadu.
teraz 艂ykam inne proszki,
w coraz wi臋kszych ilo艣ciach.
ze spacj膮 w pami臋ci,
t艂umacz臋 nieobecno艣膰 zmar艂ych.
ich 艣lepy pies ci膮gle za mn膮 biega
i pada pod oknem jak cie艅
co jest wcieleniem kobiety.
a ty patrzysz na mnie c贸rko i dziwisz si臋:
dlaczego jestem taka pracowita?
po co przestawiam wiosny na zimy?
dla dezynfekcji kochana, bo l贸d 艣cina
ca艂e plugastwo krwi.
a w mojej g艂owie, mojej g艂owie?!
jest za t艂oczno,
brakuje miejsca na otw贸r,
kt贸rym mog艂abym wsypa膰 trucizn臋.
kto mi odst膮pi po艂ow臋 zatrutego jab艂ka?
kilka miejsc贸wek w sanatorium,
z mi臋kk膮 odpraw膮 i gumowymi klamkami?
tam czeka na mnie prezent,
opakowany w b艂臋kitne 艣wiat艂o:
trud czuwania ze spadaniem w tle.
budz臋 si臋, to dzieje si臋 naprawd臋.
zwi膮zana pustymi r臋kami tworz臋.
oto ulica o wielu twarzach i imionach:
wij臋 si臋, pe艂zn臋, sapi臋, spiesz臋 si臋, dopadam,
odgryzam, odp艂acam, rosn臋, owocuj臋, gnij臋.
tu teraz, wreszcie mog臋 zasn膮膰
w 艂贸偶ku, kt贸re przenios艂am jak sen w 艣nie
pod szklan膮 pod艂og膮
szczurzy p臋d.
wynosz臋 rozdarte wn臋trza.
zbyt du偶o zerwanych linii,
by ud藕wign膮膰 podr臋czny baga偶,
z naparem zi贸艂 i kondolencjami,
jak odbicie w b艂ocie - 偶yciorys.
miejsce po stracie chowam w szafie
z naftalin膮. Nie wiem, gdzie j膮 postawi臋,
mo偶e ko艂o tej figurki Matki Bolej膮cej,
osiwia艂ej przed powrotem.
sp贸jrz: mamo, jak 艂adnie uk艂adam zabawki,
buty i szklane kule w porz膮dku M-kwadrat.
tu w k膮ciku ust b臋dzie u艣miech dla much,
dla psychoterapeutki - dno oczu
i soda. ko艅cz臋 prace wewn臋trzne,
budz膮c si臋 w stanie deweloperskim,
bez bia艂ego osadu.
teraz 艂ykam inne proszki,
w coraz wi臋kszych ilo艣ciach.
ze spacj膮 w pami臋ci,
t艂umacz臋 nieobecno艣膰 zmar艂ych.
ich 艣lepy pies ci膮gle za mn膮 biega
i pada pod oknem jak cie艅
co jest wcieleniem kobiety.
a ty patrzysz na mnie c贸rko i dziwisz si臋:
dlaczego jestem taka pracowita?
po co przestawiam wiosny na zimy?
dla dezynfekcji kochana, bo l贸d 艣cina
ca艂e plugastwo krwi.
a w mojej g艂owie, mojej g艂owie?!
jest za t艂oczno,
brakuje miejsca na otw贸r,
kt贸rym mog艂abym wsypa膰 trucizn臋.
kto mi odst膮pi po艂ow臋 zatrutego jab艂ka?
kilka miejsc贸wek w sanatorium,
z mi臋kk膮 odpraw膮 i gumowymi klamkami?
tam czeka na mnie prezent,
opakowany w b艂臋kitne 艣wiat艂o:
trud czuwania ze spadaniem w tle.
budz臋 si臋, to dzieje si臋 naprawd臋.
zwi膮zana pustymi r臋kami tworz臋.
oto ulica o wielu twarzach i imionach:
wij臋 si臋, pe艂zn臋, sapi臋, spiesz臋 si臋, dopadam,
odgryzam, odp艂acam, rosn臋, owocuj臋, gnij臋.
tu teraz, wreszcie mog臋 zasn膮膰
w 艂贸偶ku, kt贸re przenios艂am jak sen w 艣nie
pod szklan膮 pod艂og膮
szczurzy p臋d.
egzystencjalny erotyk
ksi臋偶ycowy py艂 i stygn膮ca magma niczym kokaina w rozchylonych wargach. smak cia艂a
jest przeno艣ni膮 – w orszaku majak贸w – g贸ra, d贸艂 - rwana w p贸艂tonach p贸艂prawda, szaleje
sztorm, na koncercie wariat贸w - wiolonczela i smyczek, j臋zyczek uwagi. tyle mi ciebie –
ile przeminie. a 艣rodku wrze esencja w dekompozycji - unosimy si臋 jak napar z g艂odu.
g艂o艣no i duszno rozprzestrzeniamy si臋 wilgotni, p贸艂偶ywi, ci膮gniemy szcz膮tki ku morzu
w ciemno艣ci naszych cia艂. ikra, nag艂y flesz opalizuje g艂臋boko艣ci. na fali wy艂adowa艅
przyci膮gamy si臋: elektrostatycznie, psychomotorycznie, wpl膮tani. mno偶ymy niewiadome. nie艣wiadomie spi臋ci p臋kamy - tektoniczne p艂yty, laminaty na powierzchni straconego czasu, p艂owiej膮 krajobrazy pod oknami - z 艂oskotem prze艣cierade艂 ekstatycznie wije si臋 sen niespe艂niony.
w uk艂adzie odbi膰, otar膰, rozb艂ysk贸w - w bia艂膮 noc – czarny brzeg zrzuca sk贸r臋. i o tym
w muszlach, w uszach: szum - to ju偶.
ksi臋偶ycowy py艂 i stygn膮ca magma niczym kokaina w rozchylonych wargach. smak cia艂a
jest przeno艣ni膮 – w orszaku majak贸w – g贸ra, d贸艂 - rwana w p贸艂tonach p贸艂prawda, szaleje
sztorm, na koncercie wariat贸w - wiolonczela i smyczek, j臋zyczek uwagi. tyle mi ciebie –
ile przeminie. a 艣rodku wrze esencja w dekompozycji - unosimy si臋 jak napar z g艂odu.
g艂o艣no i duszno rozprzestrzeniamy si臋 wilgotni, p贸艂偶ywi, ci膮gniemy szcz膮tki ku morzu
w ciemno艣ci naszych cia艂. ikra, nag艂y flesz opalizuje g艂臋boko艣ci. na fali wy艂adowa艅
przyci膮gamy si臋: elektrostatycznie, psychomotorycznie, wpl膮tani. mno偶ymy niewiadome. nie艣wiadomie spi臋ci p臋kamy - tektoniczne p艂yty, laminaty na powierzchni straconego czasu, p艂owiej膮 krajobrazy pod oknami - z 艂oskotem prze艣cierade艂 ekstatycznie wije si臋 sen niespe艂niony.
w uk艂adzie odbi膰, otar膰, rozb艂ysk贸w - w bia艂膮 noc – czarny brzeg zrzuca sk贸r臋. i o tym
w muszlach, w uszach: szum - to ju偶.
kolejna zmiana
w miejscu przeznaczonym. odg艂os odchodz膮cego i na艂贸g 偶ycia.
uk艂adaj膮 si臋 warstwami. wsiadam do wagonika z pierwsze艅stwem
drgaj膮cej linii. przyczepno艣膰 do pod艂o偶a mno偶y si臋 w warto艣ciach
wzgl臋dnych. ja艣niej臋
w nawrotach. bez rozg艂osu. rosn膮 wska藕niki i opad. wype艂niona
znikam w tunelach, kt贸re mog膮 sta膰 si臋 przedsionkami 艣wi膮ty艅.
wznowienie akcji – to nie wiara, to pami臋膰. szybkie wyj艣cie z ram.
podziemnym szybem powracam, zakorzeniona g艂臋biej.
musisz to ze mnie wyrwa膰. czas jak ptak z papieru dogasa,
ledwie widoczny w t艂uczonym szkle. w elektrodach
bezwzgl臋dne wstrz膮sy rozsiewaj膮 l臋k - w skr贸cie
przez zastrzyk - tkanki p艂acz膮. zasypiam w deszczu zastyg艂ych,
sp贸藕nionych - wy艂aniaj膮c si臋 z trakcji i ciemniej膮c w miejscu
opuszczonym.
zapach gorzkich migda艂贸w
palony zapach gorzkich migda艂贸w przywo艂uje toksyczn膮 blisko艣膰. ju偶 w progu
ton膮cego w ciemno艣ciach domu - przeczuwamy nieuniknione – m臋czarnie w sieci,
w oparach cyjanku, w fa艂szywym blasku z艂ota – duszne, zagracone pomieszczenie,
sprofanowane sanktuarium s艂u偶膮ce za sypialni臋, z kt贸rego co noc wyzwala nas 艣wit,
ta odrobina 艣wiat艂a, wpadaj膮ca przez otwarte okno, by od razu rozpozna膰 艣mier膰.
ka偶da najmniejsza szpara zosta艂a w nas - pozatykana szmatami, zabita gwo藕dziami,
a niebo zas艂oni臋te zgni艂膮 tektur膮. obt艂uczony, cynowy ksi臋偶yc przewraca si臋 na stole,
przy kt贸rym konsumujemy tajemnic臋 ub贸stwa - pora偶k臋 czynu i s艂owa, szeleszcz膮c
jak stare gazety, stos negatyw贸w na szklanych p艂ytkach - dziwnie zabezpieczonych
przed czasem czyj膮艣 troskliw膮 r臋k膮, aby nie mo偶na by艂o rozpozna膰 wygas艂ego 偶aru.
z uroczyst膮 powag膮, z ceremonialn膮 opiesza艂o艣ci膮, jak 艂ody偶k臋 kwiatu ods艂aniamy
truch艂o - bo to uczucie ma sine cia艂o i 艣lepo otwarte oczy, sztywny kark, stare blizny
- niczym sieroty – w ja艂owej walce o godno艣膰 – najgorsze min臋艂o, bardzo starannie
zatrzymane, odzwierciedlaj膮c obraz zrujnowanego wn臋trza, wyrwanych framug.
teraz gorzej s艂yszymy, chodzimy podpieraj膮c si臋 lask膮, ukrywaj膮c chwiejno艣膰 krok贸w
w smutku tej samej barwy, dziel膮c los flakonik贸w, zu偶ytych narz臋dzi gwa艂tu - w czelu艣ciach,
p臋kaj膮cej w szwach, torby lekarskiej, kt贸r膮 upu艣ci艂o przed nami 偶ycie - szybkie i jasne.
ton膮cego w ciemno艣ciach domu - przeczuwamy nieuniknione – m臋czarnie w sieci,
w oparach cyjanku, w fa艂szywym blasku z艂ota – duszne, zagracone pomieszczenie,
sprofanowane sanktuarium s艂u偶膮ce za sypialni臋, z kt贸rego co noc wyzwala nas 艣wit,
ta odrobina 艣wiat艂a, wpadaj膮ca przez otwarte okno, by od razu rozpozna膰 艣mier膰.
ka偶da najmniejsza szpara zosta艂a w nas - pozatykana szmatami, zabita gwo藕dziami,
a niebo zas艂oni臋te zgni艂膮 tektur膮. obt艂uczony, cynowy ksi臋偶yc przewraca si臋 na stole,
przy kt贸rym konsumujemy tajemnic臋 ub贸stwa - pora偶k臋 czynu i s艂owa, szeleszcz膮c
jak stare gazety, stos negatyw贸w na szklanych p艂ytkach - dziwnie zabezpieczonych
przed czasem czyj膮艣 troskliw膮 r臋k膮, aby nie mo偶na by艂o rozpozna膰 wygas艂ego 偶aru.
z uroczyst膮 powag膮, z ceremonialn膮 opiesza艂o艣ci膮, jak 艂ody偶k臋 kwiatu ods艂aniamy
truch艂o - bo to uczucie ma sine cia艂o i 艣lepo otwarte oczy, sztywny kark, stare blizny
- niczym sieroty – w ja艂owej walce o godno艣膰 – najgorsze min臋艂o, bardzo starannie
zatrzymane, odzwierciedlaj膮c obraz zrujnowanego wn臋trza, wyrwanych framug.
teraz gorzej s艂yszymy, chodzimy podpieraj膮c si臋 lask膮, ukrywaj膮c chwiejno艣膰 krok贸w
w smutku tej samej barwy, dziel膮c los flakonik贸w, zu偶ytych narz臋dzi gwa艂tu - w czelu艣ciach,
p臋kaj膮cej w szwach, torby lekarskiej, kt贸r膮 upu艣ci艂o przed nami 偶ycie - szybkie i jasne.
g艂odne 艂ab臋dzie
艣lepe - wyrastaj膮 z jeziora ze 艣witem, na kt贸ry czeka
nikt. o pi臋knym imieniu jak Gilard albo Aleksander,
albo to przej艣cie przez sen - ko艅cz膮cy si臋 wielk膮, czarn膮 plam膮,
pulsuj膮c膮 we wn臋trzu lilii.
艣mier膰 to tylko wi臋dn膮ce li艣cie.
i one znaj膮 ten rytua艂 - poranny 艣piew.
tworzymy lepszy 艣wiat – powtarzaj膮 z refrenem,
wierz膮c w halucynacje.
niedokr臋cony kurek, na przyk艂ad, w 艣lepej kuchni,
przypomina kroki, one kojarz膮 bieg – niewidomego do morza.
ale naprawd臋 umieraj膮 w ograniczonej przestrzeni,
pod sto艂em, gdzie brakuje korzeni i 藕r贸de艂,
ulegaj膮 rozk艂adom
roli, do kt贸rej zosta艂y pocz臋te
przez pikuj膮cy deszcz.
zapominaj膮 o uk膮szeniach
z mi艂o艣ci. cho膰 b艂ogo-s艂awi膮
r贸j fanaberii, karoten, esy-floresy much
na jasnych barwach 艣mierci,
wszystkie te nowoczesne postanowienia
jak wolne rodniki, eliksiry m艂odo艣ci,
czy lakier - nagle zabrudzony w zgliszczach,
nadrealnie wyd艂u偶aj膮cy ich szyje.
to moje r臋ce, moje - jak krzywa nijakiego Hilberta,
jednocz膮ce wszystkie punkty 艣wiat艂a.
tak偶e przed mrozem
podejrzane - uciekaj膮 w bezpieczne,
jedwabne miejsce, gdzie majacz膮
w pewnym gatunku ta艅ca lub mg艂y.
pytaj膮 o ciebie - na kraw臋dzi ka偶dej strony
z pami臋tnika nawiedzonej suszy - w p艂aczu koci膮t,
i z r贸偶a艅cem 艂asz膮cych si臋 dziewic,
modl膮 si臋 wlepione w wosk samotnej 艣wiecy,
gdy na kolacj臋 podaj膮 - starodrzew.
nikt. o pi臋knym imieniu jak Gilard albo Aleksander,
albo to przej艣cie przez sen - ko艅cz膮cy si臋 wielk膮, czarn膮 plam膮,
pulsuj膮c膮 we wn臋trzu lilii.
艣mier膰 to tylko wi臋dn膮ce li艣cie.
i one znaj膮 ten rytua艂 - poranny 艣piew.
tworzymy lepszy 艣wiat – powtarzaj膮 z refrenem,
wierz膮c w halucynacje.
niedokr臋cony kurek, na przyk艂ad, w 艣lepej kuchni,
przypomina kroki, one kojarz膮 bieg – niewidomego do morza.
ale naprawd臋 umieraj膮 w ograniczonej przestrzeni,
pod sto艂em, gdzie brakuje korzeni i 藕r贸de艂,
ulegaj膮 rozk艂adom
roli, do kt贸rej zosta艂y pocz臋te
przez pikuj膮cy deszcz.
zapominaj膮 o uk膮szeniach
z mi艂o艣ci. cho膰 b艂ogo-s艂awi膮
r贸j fanaberii, karoten, esy-floresy much
na jasnych barwach 艣mierci,
wszystkie te nowoczesne postanowienia
jak wolne rodniki, eliksiry m艂odo艣ci,
czy lakier - nagle zabrudzony w zgliszczach,
nadrealnie wyd艂u偶aj膮cy ich szyje.
to moje r臋ce, moje - jak krzywa nijakiego Hilberta,
jednocz膮ce wszystkie punkty 艣wiat艂a.
tak偶e przed mrozem
podejrzane - uciekaj膮 w bezpieczne,
jedwabne miejsce, gdzie majacz膮
w pewnym gatunku ta艅ca lub mg艂y.
pytaj膮 o ciebie - na kraw臋dzi ka偶dej strony
z pami臋tnika nawiedzonej suszy - w p艂aczu koci膮t,
i z r贸偶a艅cem 艂asz膮cych si臋 dziewic,
modl膮 si臋 wlepione w wosk samotnej 艣wiecy,
gdy na kolacj臋 podaj膮 - starodrzew.
p艂on膮ca studnia
wymiatam popi贸艂 z ust,
nadgryzione ogniem brzegi
s膮 wej艣ciem do studni,
gdzie pogrzebano kobiet臋.
II
by艂a w ci膮偶y.
wierzy艂a. malowa艂a ptaki na oknach.
chcia艂a uczy膰 je b艂臋kitu - z moc膮 dobrych s艂贸w.
kto艣 powiedzia艂: szalona. poka偶 jak otwiera si臋 niebo.
tu, w tobie. trzymaj n贸偶.
kamienie przywi膮偶emy p贸藕niej.
my艣la艂a, 偶e 艣ni艂a, a to by艂a potworna prawda.
艣mier膰. korzenie i mokre zag艂臋bienia.
艣lepym alfabetem zapisywa艂a kolejne dni w ksi臋dze wyrzecze艅.
pewnej nocy studnia wype艂ni艂a si臋 krzykiem.
III
dzi艣 nie ma ju偶 tych ch艂opc贸w, tylko jesienne drzewa
szeleszcz膮c z艂owieszczo, rzucaj膮 w ni膮 p艂omienie.
Wybacz, JoAnno, takiej poezji nie dam rady czyta膰. To nie dla mnie.
OdpowiedzUsu艅Pozdrawiam w do艣膰 sympatyczn膮 niedziel臋.
Aniu,
Usu艅ja to doskonale rozumiem.
Tylko chyba dzisiaj sobota jest. :)))
Pozdrawiam najcieplej!
Dzi臋kuj臋, 偶e zajrza艂a艣 do mnie.
Ci臋偶ka sprawa.
OdpowiedzUsu艅A my艣li wiruj膮 poruszone.
Dobre wiersze pi臋knej dziewczyny.
Usu艅Tak.Teraz nagradza si臋 wiersze w reprezentowanym tutaj stylu,poniewa偶 niby w poezji ju偶 wszystko by艂o,zdarzy艂o si臋 i szuka si臋 nowych poet贸w,ale czy to jest poezja to ja nie wiem.To jest bardziej proza.Prawdziwi poeci siedz膮 ukryci w swoich norach i boj膮 si臋 z nich wyj艣膰.Pozdrawiam.Bezpa艅ska poetka.
OdpowiedzUsu艅Jest taki jeden nierymowany wiersz Ksi臋偶ycowego Poety,
Usu艅taki inny od innych jego wierszy,
o pewnej niemieckiej aktorce.
Poezja nie zna granic, podobnie, jak 偶ycie.
Prosz臋 si臋 nie ba膰.
Pozdrawiam.
Pi臋kne... 呕ycz臋 cudownego dnia i kolejnych poetyckich wzrusze艅 :)
OdpowiedzUsu艅http://przystanek-klodzko.pl
Codziennie mam jakie艣 poetyckie wzruszenia, Aniu,
Usu艅du偶o czytam.
Pozdrawiam najcieplej!
Witaj Joasiu.
OdpowiedzUsu艅Dawno, dawno temu by艂a Joasia na blogu i... psyt iskierka zgas艂a.
Teraz wr贸ci艂a za spraw膮 wierszy, czyli poezji, cokolwiek przez ni膮 rozumiemy.
Pozdrawiam serdecznie.
Micha艂
Witaj, Michale,
Usu艅czasem lepiej jest milcze膰, ni偶
pieprzy膰 od rzeczy.
Czasem lepiej jest czyta膰,
ni偶 pisa膰.
Pozdrowionka serdeczne!
A ja nie mam Facebooka.
OdpowiedzUsu艅Co do zacytowanych przez Ciebie tekst贸w, jako艣 nie rzuci艂y mnie na kolana.
Wiem, 偶e nie masz
Usu艅i to jest tragiczne,
bo bym mia艂a z Tob膮 lepszy kontakt!
Teksty dla jednego super, dla innych nie.
C'est la vie.
Dobrego, Be!
Odbi贸r poezji, sztuki w og贸le, to sprawa bardzo indywidualna. Ciebie te teksty zachwyci艂y - dla mnie s膮, prawd臋 m贸wi膮c, niestrawne. O wiele bardziej wol臋 czyta膰 Ciebie :)
Usu艅No widzisz... A ja czytaj膮c wiersze Kasi czy Darii, kt贸rej tomik dzisiaj do mnie przyby艂 i o kt贸rej jeszcze napisz臋, jak si臋 wyrobi臋 z papierologi膮, ca艂y czas my艣la艂am i my艣l臋, 偶e chcia艂abym umie膰 pisa膰 tak, jak one.
Usu艅W og贸le mam tfu!rczego do艂a jak st膮d do wieczno艣ci i r臋ce mi opadaj膮 na wszystko.
Kryzys wieku 艣redniego. :(
E tam.
Usu艅艢miem powiedzie膰, 偶e je艣li nie umiesz TAK pisa膰, to ca艂e szcz臋艣cie :)))
Przeczyta艂em i ju偶 p臋dz臋 na stron臋 poetek doczyta膰 reszt臋 poezji. Pozdrawiam mi艂o, Joasiu :)
OdpowiedzUsu艅Poruszaj膮ce i przeszywaj膮ce... robi膮 wra偶enie. Dzi臋kuj臋, 偶e si臋 z nami podzieli艂a艣.
OdpowiedzUsu艅Be, Karo, Zbyszek - co艣 si臋 dzieje,
OdpowiedzUsu艅nie mog臋 odpowiedzie膰 ka偶demu z osobna,
wi臋c dzi臋kuj臋 za komentarze i serdecznie pozdrawiam!
Witaj JoAsiu. Przeczyta艂am do ko艅ca wiersze i poczu艂am ogromne zm臋czenie. Wiersze, a w艂a艣ciwie podci膮gn臋艂abym teksty pod proz臋,s膮 bardzo ci臋偶kie, do艂uj膮ce. Pocz膮tkowo chcia艂am napisa膰 , 偶e s膮 trudne, ale nie by艂o to w艂a艣ciwie s艂owo/okre艣lenie. One s膮 niesamowicie "ci臋偶kie".Tak, jak lubi臋 si臋ga膰 po kolejne wiersze poetek, z ciekawo艣ci膮 i zainteresowaniem, tym razem zostan臋 przy tym, co tutaj poda艂a艣. Nie zatrzyma艂y mnie i nie spowodowa艂y, 偶e chc臋 wi臋cej i wi臋cej. Oczywi艣cie to moje odczucie i odbi贸r.
OdpowiedzUsu艅Wspomnia艂a艣 o Darii, kt贸rej wiersze czyta艂am i znam. Ciesz臋 si臋, 偶e na swoim blogu wstawisz Jej wiersze. Daria pisze znakomicie, ma sw贸j bardzo indywidualny styl. Obok Jej wierszy nie mo偶na przej艣膰 oboj臋tnie ani "przelecie膰' szybko. To tyle co mam do napisania. Mo偶e jeszcze tylko to, 偶e 偶ycz臋 Ci dobrych dni :)
Witaj, Jagodo,
Usu艅przede wszystkim dzi臋kuj臋, 偶e znowu do mnie zajrza艂a艣,
偶e poczyta艂a艣 wiersze Kasi.
Ka偶dy odbiera indywidualnie, ka偶dy inaczej,
wi臋c Twoja opinia jest tak samo wa偶na, jak moja,
a ja lubi臋 takie wiersze, jakie pisze Kasia.
Od Darii mam b艂ogos艂awie艅stwo i zgod臋.
Czekam na w艂a艣ciwy moment, musz臋 troch臋 odpocz膮膰,
wygasi膰 emocje zwi膮zane z odej艣ciem mojej klasy,
wyciszy膰 si臋.
Mam tomik jej wierszy i postaram si臋 napisa膰 o tym,
jak je odbieram.
Pozdrawiam Ci臋 serdecznie, senna i zm臋czona,
ale z perspektyw膮 na wy艣mienity wypoczynek.
Serdeczno艣ci, j.
Przepraszam pani膮 bardzo, ale te akurat wiersze wcale nie s膮 bardzo, bardzo!
OdpowiedzUsu艅Dzi臋kuj臋 za wyra偶enie opinii,
Usu艅nie trzeba przeprasza膰,
je艣li jest szczera.