Translate

14 grudnia 2012

"Delikatnie poprzez wiatr" ***



            Jestem zmęczona. Brakuje mi światła. To jest zresztą cholerny paradoks, bo uwielbiam mroczne wiersze i pełne ciemności powieści i filmy o wampirach (szkoda, że Anne Rice doznała objawienia i teraz pisze o Chrystusie, wolałam, jak pisała o wampirze Lestacie). 

        Wiersz sprzed chwili, taki jakiś...nijaki.



delikatnie


intymnie mówię i szeptem
nie może być przecież inaczej

szeptanie i intymność
tak wiele mają znaczeń

intymnością modlitwy
wplątaną w zasłuchanie
otwieram się dla życia

i jestem z tobą

w stanie

najtkliwszym i najczulszym
smaganym wrażliwością

ludzie to nazywają
poetycko

miłością

JoAnna Idzikowska-Kęsik
 B-c, 14 XII 2012, p.n.k.,


*** cytat w tytule postu Michał Zabłocki


Obrazek z netu i nie mam pojęcia, kto jest autorem, ale podoba mi się. Uwielbiam czerwień, kupiłam sobie przedwczoraj czerwony płaszcz, żeby dodać sobie energii. ;-)

13 grudnia 2012

"Bo do przodu wciąż wyrywa, głupie serce!" ***



serca wołanie



wołanie w mroku usłyszę
przez oceanu wzburzenie
przez zakochania ciszę
i myśli bezchmurnych brzmienie

symfonią wiatru zatańczę
twista w teatrze cieni
na cienkiej miłości szklance

rysunek słów się zamieni

w wiersz piękny i wzruszający
o tym że miłość prawdziwa
pokona strach dojmujący
serca co pragnie podziwiać

kochać chce i ulatać
ponad metafor przesłanie

po mrokach i snach tego świata
jedynie

miłość zostanie



/Bolesławiec, 18 III 2012, p.n.k.,  JoAnna Idzikowska-Kęsik/

Czego dzisiaj słucham? Dziś nucę piosenkę Grzegorza Ciechowskiego: Odchodząc (uwielbiam ten tekst!)... To dla mnie jeden z takich utworów, które się nosi w sobie, głęboko w duszy... 

jestem lżejszy od fotografii
z których będziesz mnie teraz wycinać 
będę milczał - i tak jestem martwy

odchodząc zabierz mnie

w nowym życiu znajdziesz mi miejsce
gdzieś na półce lub parapecie
raz na miesiąc kurz ze mnie zetrzesz

odchodząc zabierz mnie

Nota bene, czy ktoś 22 grudnia powie w mediach, że Ciechowski odszedł 11 lat temu? 




Fotka sprzed minutki: anioły znad mojego biurka, ten największy, szary, to rękodzieło osób niepełnosprawnych, uczęszczających na Warsztaty Terapii Zajęciowej, mój najnowszy nabytek. :-)))
A świeczka dzisiaj za Ojczyznę. 

*** z piosenki Maryli Rodowicz

12 grudnia 2012

Lewa jestem!








Lewe jest złe. Lewe jest gorsze. Po prawicy siedzą lepsi. Tak uważa m.in. Pan w Muszce, ale nie tylko on (on zresztą twierdzi raz siak, raz inaczej). To jest znane od wieków!

Wielu badaczy leworęczności ciągle podkreśla, iż: „Praktyka pokazuje, że leworęczność nadal wzbudza niepokój, rodzi wiele kontrowersji i pytań.”*

Leworęczność od starożytności postrzegana była jako odmienność, szydzono z niej, wykpiwano, pogardzano nią, czasem nawet, zwłaszcza w średniowieczu, osoby leworęczne postrzegano jako te, które miały zły charakter i kontakty z diabłem. Leworęczne kobiety w średniowieczu najczęściej kończyły na stosach, posądzone o czary i podpisanie paktu z diabłem (Joanna d'Arc była najprawdopodobniej leworęczna).
W dawnej Japonii, kiedy kobieta była leworęczna, mąż miał niepisane prawo rozwieść się z nią bez podawania przyczyny.
Za czasów Adolfa Hitlera, w narodowo-socjalistycznych Niemczech, Heinrich Himmler w swoim wykładzie z 1935 r. powoływał się na badania rzekomego związku pomiędzy leworęcznością, a skłonnościami do… homoseksualizmu!**(żeby było śmieszniej, motyw ten powrócił kilka lat temu po badaniach przeprowadzonych na Uniwersytecie w Toronto. To jest mniej więcej tak samo, jak często wysuwana ostatnio teza, iż osoby niepełnosprawne intelektualnie są w większości leworęczne i jakoby leworęczność była skutkiem większych lub mniejszych mikrouszkodzeń mózgu. Ja tam się cieszę, że pracuję z niepełnosprawnymi, przynajmniej nie czuję się inna, choć skłonności do kobiet, jakoś jeszcze w sobie nie odkryłam, ale kto mnie tam wie!)

Nawet w słynących z demokracji Stanach Zjednoczonych, dość długo osoby leworęczne miały obowiązek rejestracji (miało to wpływ na ogromny spadek leworęczności w tym kraju).
Do około lat siedemdziesiątych na Zachodzie i osiemdziesiątych w Polsce, przestawianie osób leworęcznych na rękę prawą, „lepszą i właściwszą”, było po prostu normą i bardzo powszechną praktyką, czego jestem doskonałym przykładem. Nikt nie zastanawiał się nad tym, co dziś wiadomo na pewno: przestawianie na siłę, jest jak operacja na otwartym mózgu!
Jakiś miesiąc temu smażyłam frytki dla całej bandy kolegów mojej córki i chyba wyrzuciłam z obierkami do kosza, swój jedyny nóż dla leworęcznych, kupiony w Irlandii, którym posługiwałam się sprawnie przez dwadzieścia lat. Mąż biegał po sklepach, nakupił mi kilkanaście nowych noży. No i ukroiłam sobie prawą ręką palca lewej tak, że aż zemdlałam z bólu.
Leworęczni, to największa mniejszość na świecie. Odkąd odchodzi się od przestawiania na prawą rękę, liczba leworęcznych stale rośnie i obecnie szacuje się, iż co dziewiąty człowiek jest osobą leworęczną.

Ale wracając do Pana w Muszce i jemu podobnych...

Dobrze, że mogę powtórzyć za Jackiem Kaczmarskim, który w świetnym "Autoportrecie Witkacego" napisał coś, co pasowało i do Witkacego i coś pod czym ja podpisuję się, nie tylko lewą, ale i prawą ręką:



dosyć sztywną mam szyję
i dlatego wciąż żyję
że polityka dla mnie to
w krysztale pomyje

umysł mam twardy jak łokcie
więc mnie za to nie kopcie
że rewolucja dla mnie
to czerwone paznokcie




Kilka lat temu napisałam obszerną pracę o leworęczności, wieńczącą moją naukę na podyplomowych studiach. Zgłębianie tematu było niezwykle fascynujące, o wiele ciekawsze, od czytania gazet, periodyków (i, nie daj Boże, magazynów dla kobiet, gdzie redaktorzy myślą, iż wszystkie mamy IQ na pograniczu upośledzenia umysłowego!), przeglądania blogów chłopców z plakatów (Pan w Muszce też prowadzi blog), porannego słuchania radiowych audycji (kładę się spać ok. drugiej w nocy, wstaję przed siódmą, czyli w środku nocy, więc muszę słuchać głupot, żeby się zdenerwować i obudzić) i oglądania wieczornych newsów (to jest dopiero sieczka; jak słyszę: w cudzysłowiu, zadawala, standartowe, SMSa czy - o, matko! - fakt autentyczny, rok czasu,
w każdym bądź razie i tym podobne z ust uznanych dziennikarzy, to zgrzytam swoimi nadgryzionymi zębem czasu, zębami!).
Kilkadziesiąt dni temu, napisałam, lewą ręką (prawą piszę ładniej, bo moja własna mamusia-pedagog, nie chciała mieć w domu odmieńca i zmuszała mnie do pisania "po ludzku"; nota bene dzięki temu, znam na pamięć mnóstwo wierszy, bo ćwicząc różne warianty własnej kaligrafii, po prostu przepisywałam wiersze; było to dużo milsze, niż pisanie w kółko debilnego zdania: Będę pisać tylko prawą ręką!***), taki oto wiersz:


mit(o)logicznie


motto: "Boże, błogosław ateizm..."

Pat Condell



urojeniami z pogranicza
afektywnych biegunów
wymyślam bogów
zatroskanych moją karmą

w kosmicznym chaosie
każdy wasal
ma swego wasala

Prometeusz nie wiedział
że jego kreatywność
skończy się
tysiącem nielogicznych mitów
o mitologii
wariacjami na temat
bez-tematu

zaowocuje syzyfową pracą

więc modlić się do boga bogów
w pierwotnej próżni myśli 
logicznie 
chyba mi nie wypada

nie siądę po prawicy
wybieram fascynującą
lewo(myślno)ść


JoAnna Idzikowska-Kęsik, 19 X 2012



Czy to aby naprawdę dobre, że polityka jest mi obca, zupełnie obojętna?
Ponoć zło szerzy się wtedy, gdy dobrzy ludzie milczą... (ale cóż: osoby leworęczne cechuje charakterystyczny, bardzo specyficzny rodzaj poczucia humoru i myślenia, dzięki dominacji prawej półkuli mózgowej, co widać na moim blogu i co ciągle podkreśla moja dentystka, załamując rączki: "Aśka, naucz się wreszcie gryźć prawą stroną, bo ta lewą masz już tak stępioną, że szkoda słów!"). ;-)))

Moi ulubieni sławni leworęczni: Maria Skłodowska-Curie, Ludwig van Beethoven, Hans Christian Andersen, Franz Kafka, Albert Einstein, Mark Twain, Greta Garbo, Marilyn Monroe, Julianne Moore, Phil Collins, Greg Kinnear, Robert DeNiro, Sting, Julia Roberts,Whoopi Goldberg, Jerzy Pilch, Philip Roth i oburęczny Leonardo da Vinci.

  Nota bene jestem strasznie ciekawa, czy Leonardo w swoim geniuszu, zdawał sobie sprawę z tego,że ćwicząc oburęczność, ćwiczył jednocześnie swój mózg? Niewykluczone, że tak, skoro powiedział: "Jak żelazo z bezczynności rdzewieje, a woda gnije lub marznie od zimna, tak umysł psuje się bez ćwiczenia."











* S. Weber, Dziecko leworęczne, Warszawa 2007, s.5
** J. –H. Zoche,  Czym jest leworęczność i jak z nią żyć, Warszawa 2005, s.65

*** Moja ulubiona prof. Maria Szyszkowska, napisała kiedyś, że charakter można ukształtować, dzięki bardzo intensywnej pracy nad zmianą charakteru własnego pisma. Mój tato zawsze mi powtarzał, że mam nie tylko tzw. polski temperament, ale też charakter. Cóż się dziwić? Przepisałam dwa tomy wierszy Miłosza i Różewicza, teraz czyta je moja córka i mówi: Mamo, ależ ty miałaś różnorakie... czcionki!

11 grudnia 2012

"Ci, którzy przemawiają w imieniu Boga, powinni przedstawić listy uwierzytelniające." *

 Zrozumienie


Gdybym tak mogła i gdybym umiała,
pokonać czasy i słów odległości,
blaskiem swych cieni,  bym zrozumiała,
sens i cel, wiecznej, ogromnej Miłości,

Przenikającej i przeszywającej
każde istnienie i kamienie wszystkie,
prześwietlającej i przeczuwającej,
słów nieistnienie, ponad chmur urwiskiem.

Miłości, która jest i która była,
tej, która będzie, gdy nic nie zostanie,
takiej, co każdą moją myśl stworzyła.
Twojej Miłości, Nieobjęty Panie!

Zrozumieć Twoje Imię dużo prościej
byłoby, serca mego  umysłowi,
gdybyś surowość Jestem, Który Jestem,
w tkliwość Kochania, zmienić dał losowi.

/B-c, 04 VIII 2011, p.n.k., JoAnna Idzikowska-Kęsik/

 ❤❤❤

Urzędnicy Pana B.

Dałeś mi Panie rozum i wiarę, duszę rogatą, serce za ciasne,
No i sumienie, jak to sumienie - niedoskonałe, za to własne.
Z Tobą się zawsze jakoś dogadam, w smutku pocieszysz, w biedzie pomożesz,
lecz ten naziemny Twój personel.... O, z personelem to już gorzej!
Swój święty nos pcha mi pod kołdrę, poucza, w duszy grzebać chce;
Chyba dlatego tak nie lubię Twych urzędników, Panie B.

Kiedy pomówić z Tobą muszę, robię to tak jak pewien mleczarz,
A Ty nadstawiasz boże ucho i słuchasz mnie - i nie zaprzeczasz.
Bo chcesz zrozumieć lęk człowieczy, nasze zmęczenie ponad siły
I jesteś dla nas wielkoduszny, a dla mnie bywasz nawet miły.
Więc się nie mieszaj, sługo boży, gdy z Twoim Panem mówić chcę;
Nie potrzebuję pośredników w moich rozmowach z Panem B.

Panie B., Panie B., Panie B.!
W departamencie spraw niebieskich
Są moje akta personalne
I każdy krok mój czujnie śledzą
Anioły Twe, Panie B.
Transcedentalne

Lecz jeśli przed Tobą kiedyś stanę, sama chcę z życia się tłumaczyć,
Proboszcz by nie dał rozgrzeszenia, a Ty zrozumiesz i przebaczysz.
Więc póki żyję, myślę, czuję, niech ręka boska chroni mnie
Przed pychą i nadgorliwością Twych urzędników, Panie B.

Magda Czapińska 



* Julian Tuwim 

pic:

Meeting With Godby =i-twitch-when-i-walk



"Świat jest teatrem, aktorowie wszędzie..." *


W Krainie Oz



- profesorowi Jerzemu B., z dedykacją

Tak bardzo się zagubiłam, w tym życia mojego zamęcie,

że chyba już zatraciłam świadomość, tego co święte.
Nie mówię o bałwochwalstwie, lamentach wznoszonych donikąd,
ale o czystych odczuciach, kwitnących poezji muzyką.

Tak mi daleko do Drwala, co emanował współczuciem
na długo, zanim mógł poczuć własnego serca ukłucie,
do Lwa, który odwagą zarażał wszystkich dokoła,
oraz do Stracha na Wróble,co w zadek kopnął anioła!

Tęsknię za niewinnością Księżniczki na Ziarnku Grochu.

I może, gdybym umiała być nieco mniej dorosła,
poświatą międzygwiezdną, wchodziłabym po trochu,
w świat niebytu siniaków, zbieranych z powagą Osła?

A najtrudniejszą rolą, jest granie siebie samej,
by móc grymasem uśmiechu maskować nieistnienie.
Dlatego miewam nadzieję, w swej ułomności niemałej,
że ten Reżyser Niebieski, wybaczy mi... głosu drżenie?


JoAnna Idzikowska-Kęsik, 07 VIII 2011



*** cytaty w tytule notki, William Shakespeare
* obrazki z netu

Do posłuchania również: 

10 grudnia 2012

"Kraków nigdy jeszcze tak, jak dziś..."




Wspólnota dusz

-No, cześć, durniu! – usłyszała w słuchawce telefonu i od razu uśmiech zagościł na jej twarzy.
-Cześć, świrusko, co tam, jak tam?
-Wybieramy się z Agą do Krakowa, zabierzesz się nami?
-Jasne! Kiedy i na jak długo?
-Wyjechałybyśmy w piątek, o świcie, więc się nawet nie kładź, a wrócimy w poniedziałek wieczorem, pasi?
-Pewnie, że pasi, a co z noclegiem?
-Agniecha już załatwia jakiś akademik, tylko nie wie, czy wziąć dwójkę, czy trójkę, więc dzwonię.
-Trójkę… No i poświęcę się wstając o świcie… czyli o której?
-O szóstej chciałybyśmy wyjechać, więc koło piątej musisz wstać, a znając ciebie, durniu, to, jak kładziesz się o trzeciej, lepiej wcale nie zasypiaj!
-Rzeczywiście, cholerny środek nocy… Ale damy radę. Czyli co? Jakieś spotkanie organizacyjne przed wyjazdem?
-O, widzisz, masz pomysła! Zgadam się z tym jełopem i zadzwonię, nara!
-No, baj, baj, maszkaro! – rzekła z uśmiechem i odłożyła telefon.

Zośka, jej dobra koleżanka od klasy pierwszej szkoły podstawowej, obecnie główna księgowa w dużej, niemieckiej firmie, zawsze wprawiała ją w świetny nastrój. Lubiła jej niski, przeszywający alt, sposób mówienia i ten specyficzny, angielski dowcip, jakim dysponowała, odkąd z okazji bierzmowania, do którego szły razem, na złość księdzu, wzięła sobie piękne imię Józefa, gdyż ten uznał, że nie ma świętej Lidii. Ona, na cześć wielkiej aktorki i jej wielkiej roli królowej w telewizyjnym serialu, wybrała imię Aleksandra, do którego, o dziwo, ksiądz się nie przyczepił… Stały więc razem, grzecznie pod ołtarzem i zaśmiewały się jak wariatki, gdy biskup czytał ich trzecie imiona… Fajne to były i beztroskie czasy. Ale i teraz, jako panie w wieku akuratnym, wcale nie były mądrzejsze, hormony buzowały w nich tak samo, jak kiedyś. Lubiły się śmiać, świrować, nazywać się debilkami, durniami, maszkarami… Spotykały się w ulubionej knajpce, piły piwo, paliły papierosy, odreagowywały stresy. Opowiadały o sobie, o pracy, mężach, romansach, dzieciach. Wspierały się również w trudnych, życiowych sytuacjach. Taka prawdziwa, kobieca przyjaźń bez zbędnych upiększeń i poufałości. Dla równowagi, dołączyła do nich bardzo ciepła, mądra i spokojna Agnieszka, absolwentka krakowskiej AGH.
A ona? Humanistka po matematyczno-fizycznej klasie w LO. Niespokojna, artystyczna dusza, ryzykantka, kinestetyk, uwielbiający doświadczać, dotykać, choćby kosztem obitej pupy. Uzupełniały się zatem we trójkę i było im z tym dobrze. Teraz postanowiły pojechać na dłuższy weekend do swego ulubionego miasta, jednego z czterech miast, do którego ona lubiła wracać (trzy pozostałe to Praga, Paryż i jej ukochany Wrocław), bo generalnie wolała poznawać nowe, nieznane miejsca.


Dzień przed wyjazdem siedziała w domu sama z dwoma białymi kotami i zastanawiała się, co spakować, gdyż lato w tym roku nie rozpieszczało. Było jak z piosenki grupy Pod Budą: "jakieś szare i słowikom brakło tchu". Jej zaś zdecydowanie brakowało weny.

  Pomyślała o Bartku i dokładnie w tym momencie zadzwonił telefon… Pomyślała, że to ktoś obcy, bo numer, który się wyświetlał był jej nieznany.

-Słucham, Daria Makowska?
- Cześć, kobietko…- usłyszała znajomy tenor. – Co u ciebie słychać?
-Witaj, Bartosz, nie uwierzysz, ale właśnie o tobie myślałam!
-Uwierzę, zawsze byłaś czarownicą. Jak żyjesz, wybierasz się może w moje strony?
- Wybieram się…
-Żartujesz, kiedy? I nie mów, że jutro!
- Jutro. Co prawda nie wiem, jak wstanę, jak będę funkcjonować, ale jutro jadę do Krakowa.
- Daruś, musimy się spotkać, ściągnąłem cię myślami. Musimy… Proszę, błagam… Będę grzeczny…
Rozbawił ją jego słowotok, lubiła jego głos, bardzo jej się podobał jako mężczyzna…
- Na pewno nie w piątek, bo wiesz… mamy imprezkę, jadę z dwiema koleżankami, ale w sobotę mogę się wyrwać spod ich opiekuńczych skrzydeł, pod warunkiem, że pójdziemy gdzieś nad Wisłę.
- Dokąd tylko zechcesz, babo! Tylko bądź…
-Będę. Spotkamy się w Rynku, pod pomnikiem wieszcza, OK.? O której ci pasuje?
- Daria, ja się dostosuję, tylko bądź, cholernie się stęskniłem, do bólu.
-Nie przesadzaj… No, dobra, w sobotę o czternastej, wcześniej pewnie nie wstanę.
-Super, to do soboty, cieszę się, jak głupi i już nie mogę się doczekać.
- Spokojnie, Bartolino, przynieś swoje nowe wiersze, chętnie poczytam.
- Dobrze. Mam klienta, muszę kończyć, ale naprawdę już skomlę z tęsknoty.
-Pa, wariacie.
-Pa, cudności!

Poznała go cztery lata temu na popularnym portalu społecznościowym, zaprosił ją na forum poetyckie, potem do grona znajomych. Rozmawiali często drogą mailową, potem na gg i na skype’ie. Powoli odkrywali swoje pokrewne dusze. On, młodszy od niej o trzy lata, wysoki, zielonooki, wytatuowany, długowłosy brunet o niesamowitych dłoniach. Ona, dość wysoka, zgrabna, piwnooka blondynka o bardzo ciemnych brwiach dla kontrastu. Oboje leworęczni wielbiciele poezji, zwłaszcza Różewicza i Leśmiana. On, po wielu związkach i przejściach, ona w szczęśliwym, zgodnym małżeństwie. Czasem denerwował ją w rozmowach, gdy zaczynał głośno myśleć o tym, co by było, gdyby byli razem, ale ich przyjaźń była silniejsza, niż sprawy damsko-męskie. Lubili się z lekką nutką subtelnego erotyzmu, co tylko dodawało pikantnego smaku ich przyjaźni.

Teraz zastanawiała się, w co się ubrać… Koleżanki poszły na spotkanie z innymi koleżankami, a ona siedziała z filiżanką gorącej kawy i myślała… Widzieli się ostatnio jakiś rok temu i wtedy uciekła. Zabroniła mu dzwonić dopóty, dopóki sama tego nie zrobi. Przestraszyła się, po raz pierwszy w życiu, własnych uczuć, skasowała gg i skype’a, nie odbierała telefonów. Wiedziała, ze jest zdezorientowany, że – być może – ma ją za egzaltowaną idiotkę – ale milczała. Zadzwoniła w styczniu, w jego urodziny. Datę pamiętała doskonale, gdyż urodził się w ten sam dzień, co jej ukochany poeta, Krzysztof Kamil Baczyński. Najlepiej zapamiętywała właśnie takie daty, które kojarzyły jej się z czymś, co lubiła, z datami urodzin, śmierci, wielkich poetów, aktorów czy premierami ulubionych filmów. Nigdy nie zapomni, jak bardzo się ucieszył, gdy usłyszał jej głos, jej miękki alt, jak mawiał. Rozmawiali wtedy chyba ze trzy godziny, czytał jej przez telefon swoje, jak to po Witkacowsku nazywał, bebechowo-orgazmowe wiersze. Nie pozwoliła mu jednak dzwonić do siebie, egoistycznie uznała, ze tak będzie lepiej, ale obiecała, że sama się odezwie. I tak minęło kolejne pół roku, a teraz siedziała, czekała na to spotkanie, chciała się wtopić w zieleń jego oczu lecz nadal bała się swoich uczuć. Postanowiła włożyć zwykłe dżinsy, w których zresztą bardzo dobrze wyglądała i kolorową tuniczkę. Włosy spięła w kok, oczy pomalowała fioletowym cieniem, który doskonale podkreślał ich dziwny, zielono-piwny odcień, delikatnie wytuszowała rzęsy i błyszczykiem podkreśliła usta, ubierając się w swój ulubiony zapach bzu marki Yves Rocher.

Już z daleka zobaczyła jego wysoką postać i purpurową różę, którą trzymał w lewej ręce… Pamiętał, co lubi, kiedyś nawet napisał specjalnie dla niej piękny wiersz o róży. Serce zabiło mocniej, szarpało się, jak ptaszek uwięziony w klatce, co ją dodatkowo zdenerwowało. Zanim się zorientowała, podbiegł do niej i wziął w ramiona, a potem wbił się w jej usta tak, że poczuła się, jak Louis, bohater „Wywiadu z Wampirem”, w momencie, gdy Lestat po raz pierwszy spijał mu krew… Poczuła po prostu, że lata… Chciała krzyczeć, palnąć go w twarz, ale nie miała siły…
- Cudnie pachniesz…- usłyszała jego szept. – Już będę grzeczny, ale musiałem… - powiedział z rozbrajającym uśmiechem i wręczył jej wreszcie tę cudną różę, po czym szybkim gestem, zdjął jej z włosów spinkę. – Lubię burzę twych włosów – rzekł zachrypniętym głosem.
- Dobra, Bartolino, idźmy stąd, nie lubię tłumu.


No i poszli w kierunku Wisły. Rozmawiali i rozmawiali, patrzyli sobie w oczy, śmiali się, w jednej knajpce pili kawę, w innej piwo, w jeszcze innej, żydowskiej, zjedli wegetariański posiłek.

 Opowiadał o swojej pracy, czytał swoje wiersze, mówił o problemach z byłą żoną, utrudniającą mu kontakty z synkiem, pokazał swój nowy tatuaż, na ramieniu, wykonany przez córkę Andrzeja Zauchy, jednego z najciekawszych polskich wokalistów, którego zdążyła zobaczyć na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, w roku jego tragicznej śmierci.

 Czas strzelił, jak z bicza, a oni wcale nie mieli ochoty się rozstać. 

-Darka.. cholernie się cieszę, że jesteś, wiem, miałem być grzeczny, ale chyba nie mam siły, sama wiesz, jaki jestem narwany, wiesz, ze nie mogę tak sobie chodzić i gadać… - powiedział i chwycił ja w objęcia.
Zrobiło jej się gorąco, poczuła się rozdarta. Z jednej strony bardzo chciała, aby ją dotykał, całował, komplementował, ale z drugiej wiedziała, że nie tędy droga, że takim postępowaniem, mogą zniszczyć to, co ich łączy na zawsze.


- Pójdę z tobą do łóżka… i co? – rzuciła w powietrze…
Cisza… Bolesna, najcichsza z możliwych cisz… Wieczność… I tylko te trzepoty rzęs…
- Daria… Wiem, rozmawialiśmy o tym wiele razy… wierność… Ale sama powiedz, czy nie jest to działanie wbrew sobie? Ja wiem, do jasnej cholery, co czuję. A bajki o monogamii, naprawdę można włożyć między bajki!
- Nie jest to działanie wbrew sobie, Bartosz. Ja kocham i ufam. I ktoś mnie kocha i ufa mi z wzajemnością. Dzięki temu zaufaniu mogę tu teraz z tobą być. Mogłam podróżować po świecie, studiować ile tylko chciałam i przyjaźnić się z wieloma mężczyznami… Bo on mi ufa. Sam powiedz, czy gdybym poszła z tobą do łóżka, nadal byłabym dla ciebie tak intrygującą i interesującą kobietą, jak teraz?
Znowu cisza… ale już inna. Ale mniej cicha… Cisza zadumana, ciężka…
A po niej:
- Dario… szacunek… - i jego usta na jej czole. – Ale zawsze będę mu zazdrościć…
-Zrobię coś teraz. Coś, co muszę zrobić, a ty grzecznie milcz i nic nie rób, OK?
-OK.

 
Wspięła się na palcach i zdjęła gumkę z jego gęstych, sięgających ramion włosów... Zanurzyła w nie place, poczuła ich ciepło, zanurzyła w nie nos... pogłaskała... Jej serce znowu zrobiło zdjęcie... Kiedyś zdobyła nagrodę za sprawność aktorską na ogólnopolskim konkursie recytatorskim za monodram na motywach "duszyczki" Różewicza, gdzie na scenie animowała perukę z puklami gęstych, ciemnych włosów. Teraz nie grała. Teraz była, czuła. Chciało jej się płakać, ale nie pozwoliła sobie na takie emocje. Zacisnęła zęby, wzięła głęboki oddech...

- Chodźmy już, proszę - wyszeptała.


I odprowadził ją do hotelu, milcząc, pieszcząc w swej lewej dłoni, jej lewą rękę…



***

Gdzieś w Krakowie dogonił mnie spleen.
Nie pojęłam - dlaczego on?
Gdzieś na Brackiej, pozbyłam się win.
Deszcz mnie obmył ze wszystkich stron.


Gdzieś w Krakowie spotkałam Ciebie,
Czarem dłoni i blaskiem oczu...
Napisałam - przez Ciebie - swym cieniem -
Rozżalony, niemiłosny list
do losu...



 Wszystkie postaci i cała historia są absolutnie fikcyjne i nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi osobami i wydarzeniami, każda zbieżność w opowiadaniu jest zupełnie przypadkowa.

Kraków / Bolesławiec, lipiec 2011, JoAnna Idzikowska-Kęsik (zdjęcia moje)


Do posłuchania: Kinga Preis, Kraków






09 grudnia 2012

Jestem kinestetykiem, lubię dotykać...




odczucia


motto: zobacz dotknij weź do ręki zobacz czy są prawdziwe przecież czujesz (...)

/Tadeusz Różewicz: duszyczka/


wplącz mi się we włosy
utop w ich zapachu
falą uniesienia

ocal miękkość naszej relacji

dawniej lubiłeś
całować szept wiatru
bujny lokami ekspresji

prawda
zawsze jest względna
(jak wolność i piękno)

zanurz się w nią
a poczujesz

gęstość mojej krwi
płynącej ciepłą strużką

prosto w twoje zimne
serce



/B-c, 09 XII 2012, p.n.k., JoAnna Idzikowska-Kęsik/

pic::iconzindy:

Rest my loveby *Zindy